piątek, 1 lutego 2013

Hey stawia pytania.

Uwaga! Obiektywizm tego materiału jest równy 0!!! :)

Jedno z wielu zdjęć do sesji, promującej płytę ?.

Dzisiaj będzie o zespole dla mnie bardzo ważnym- nie ma bowiem dnia, kiedy nie katuję ich przynajmniej jednej całej płyty. Dziś zrecenzuję ich album, bo gdybym zrobił o nich artykuł z serii Przyjrzyjmy się to chyba rozpisałbym się na 100 stron małym druczkiem :P
Zatem płytą, którą postaram się wam przybliżyć jest ? z roku 1995. Hey tylko raz porwał się na akcję kontynuowania płyty, czego dowodem jest właśnie ten krążek. To próba dokończenia tego, co zespół rozpoczął na Heledore. Zupełna zmiana charakteru zespołu. Fakt, jest to wciąż mocny zespół z wydzierającą się na wszystkie strony, o tym jak to jest jej źle młodą Kasią Nosowską. Jest to jeszcze Hey, który nie podpadł w konflikt z własną wytwórnią, próbującą wydoić zespół, nic mu nie dając. Jest to Hey, który nie cierpi na kryzys, spowodowany zachowaniem ówczesnego lidera- Piotra Banacha. Jest to Hey, który wciąż żyje obietnicą kariery w USA (czego dowodem jest pełna, anglojęzyczna wersja płyty). Aczkolwiek jest to zespół o wiele dojrzalszy niż na poprzednich płytach. Zatem zaczynajmy :)

Czysta biel.
Wraz z płytą otrzymujemy prześliczną książeczkę, która obok bootlegu z Heledore jest chyba najpiękniejszym z "Chejowej" dyskografii. Oglądając płytę już rzuca nam się inna stylistyka okładki niż na poprzednich płytach. Ciekawe ułożenie chłopaków z Hey'a w jednego, super-przystojnego dżentelmena, na którego Kasia ogląda się nieśmiało. Jest biało- wszystko wydaje się wręcz wyprane z uczuć- nic bardziej mylnego, bowiem płyta ? jest jednym z największych przeżyć emocjonalnych, jakie serwuje nam "stary Hey". Krążek otwiera Wczesna Jesień (która- co zabawne- w angielskiej wersji nazywa się już Early Winter- czyli "Wczesna Zima"), oparta na miażdżących riffach gitarowych i doskonałym tekście, w którym Nosowska przywołuje odległe chwile beztroskiego życia. Piosenka wprowadza w jesienny, nostalgiczny klimat krążka. Kolejna- Dorosłość jak początek umierania- sprezentowane w jednym z wcześniejszych

postów to dobitna manifestacja tego, że wszyscy się starzejemy, okraszona chrypiącym głosem Kasi, który w refrenie zmienia się w delikatnie wyśpiewane słowa: "Dyskretnej troski trzeba mi". Naprawdę, jeden z najlepszych kawałków na płycie (a takich tu naprawdę wiele). Następnie dostajemy Prawdę- dosyć spokojną piosenkę, o niewłaściwym zachowaniu w mediach, potężny cios wymierzony specjalnie w ówczesny menagment grupy. Z bardzo zasmucającym refrenem "To moja wina/Winna jestem ja/ Sprzedałam siebie/ Winna jestem Ja." Do utworu powstał psychodeliczny teledysk.


Dum Dum.

Utworem numer 4 jest cover zespołu, z którego Hey się wywodzi. Dum Dum powstało w Szczecinie i działał w nim prawie cały skład zespołu, do momentu w którym Piotr Banach (ex. lider Hey'a) postanowił stworzyć coś nowego. W czasie gdy zapanowała heyomania w naszym kraju, Dum Dum usunął się w cień i nie był już formacją chętnie towarzyszącą słynnej, komercyjnej braci w czasie koncertów. Covery tego funk-metalowego zespołu znalazły się na ? zapewne jako hołd starym czasom. Na krążku dostajemy trzy takie
Młodzi, zbuntowani :)
 piosenki I don't know, Fire of my soul (ścieżka 11) oraz Just another day (14). O ile ta druga jeszcze jako tako wkomponowuje się w całość i brzmi nawet fajnie, o tyle dwóch pozostałych jakoś nie darzę szczególną sympatią. Mogłoby ich spokojnie nie być na płycie, a i tak nikt- przynajmniej ja- by się nie pogniewał. Jak dla mnie najsłabszy element płyty.


Powrót do korzeni.

W kolejnych piosenkach dostajemy prawie cały set z Heledore- poza angielską wersją Listu oraz Z jednej krwi- jest grunge'owy Anioł- który jako ciekawostka- ktoś kiedyś zinterpretował jako piosenkę o narkomanii. Rzekomy narkoman, podmiot utworu, brał substancję nazwaną "Jedyny podmiot zdarzeń". Anioł brzmi jeszcze jak Hey z czasów największej popularności. Dostajemy również psychodeliczną Kroplę- z przerażającymi piskami, zgrzytaniem oraz surowymi gitarami. Tekst oparty o pewną książkę, ale dziś nie pamiętam już jej tytułu i znaleźć tego też nie daję rady. Następnie mamy r.e.r.e- nie wiadomo skąd pochodzi jakże dziwna nazwa. Dostajemy kolejną emocjonalną bombę, w której Kasia- przynajmniej według mnie- śpiewa do swojego nienarodzonego jeszcze syna. Trzeba tego przesłuchać i nie ma innej opcji. Majstersztyk wśród Hey'owych ballad.

Potem Heledore'owy set trwa w najlepsze. Rockowe Musli- napisany z jakże odmiennym charakterem- gdy wokalistka jeszcze kilkanaście minut temu śpiewała, że wszystko jest złe, że jest niczym i inne tego typu "pozytywne historie", tak teraz wyśpiewuje, a nawet można by rzec- wykrzykuje, iż nie wolno się poddawać, tylko zmieniać własną przyszłość. As raindrops fell- otwierające poprzednią płytę oraz List, jeden z większych przebojów formacji z wpadającym w ucho refrenem. Ballada do dziś jest czasem grana na koncertach, jednak ze starych hiciorów zwykle zastępują ją Teksański i Moja i Twoja Nadzieja. To jest właśnie ogromny plus płyty- za cholerę nie jest to krążek zrobiony pod masową publikę. Nie znajdziemy tu już wiele piosenek do radia, wszystkie są o wiele dojrzalsze i ponad "medialny szum". Niestety Hey wymierzył też sobie po części sam sobie cios, gdyż do późniejszej promocji za granicą użyją najmniej komercyjnej płyty, jaką wówczas posiadali. Omawiany set zamyka Heledore Babe- świetna anglojęzyczna pieśń, która promowała poprzedni album. Osobiście bardzo ją lubię i często do niej wracam. Spokojne partie gitarowe, niespokojny zaśpiew w refrenie. Kwintesencja Hey'a.


 Spokojny nastrój zostaje zachwiany, gdy jak burza w odtwarzacz wpada kolejny utwór. Tym razem już nie z poprzedniej EP-ki. Punkowa wręcz sieczka zatytułowana je-łe, piosenka o pokonywaniu demonów i własnych słabości. Muzycznie jest mega agresywnie- jeżeli ktoś chce sobie na przykład dać ostry wycisk przy ćwiczeniach- to właśnie piosenka dla takiego delikwenta. Płytę zamyka utwór numer 15, uspokaja nas i wprowadza w spokojny nastrój. Gdy mnie sen zmorzy to nostalgiczne wyznanie, jakie podtrzymuje Nosowska przy Ho!- nie chce popularności, nie chce już śpiewać. Wówczas pewnie można było sobie po takim zakończeniu stawiać pytania- czy nagrają kiedyś coś jeszcze? Jakie będzie kolejne dzieło Hey'a? Czy to, o czym ona śpiewa to naprawdę? Płyta pozostawia nas w rozdwojonych uczuciach- z jednej strony to aż piętnaście piosenek- z czego większość to starsze wykonania we "wznowieniu z nową okładką i dostępne również na kasecie", z drugiej- czego można spodziewać się po takim natężeniu emocji? Chce się więcej i więcej...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz