wtorek, 24 grudnia 2013

Bożonarodzeniowo ludki moje kochane! #Życzonka

Dzień doberek kochane ludki!

Dzisiaj, jako iż okazja jest iście wyjątkowa i może nie ma śniegu, za oknem jest 10 stopni na plusie i pogoda w tym roku przypomina bardziej australijskie klimaty, niż europejskie święta (brakuje tylko kangurków wesoło hasających po ulicy), to Ja i tak poczułem magię tegorocznych świąt, założyłem czapkę Mikołaja i owinąłem się światełkami choinkowymi. Wyszedłem trochę jak diabeł. Może przygłupi, ale zawsze siła nieczysta, ale trudno. Kreatywnie to wyszło, nieprawdaż? W ten sposób powstała dla Was kartka świąteczna specjalnie ode mnie! 
Chciałbym Wam życzyć, aby wszystkie Wasze marzenia, które sobie postanowicie, spełniały się w mgnieniu oka i żeby wszystko szło gładko jak po maśle (najlepiej takim najlepszej marki, jak z reklam telewizyjnych). Niech Wasze święta będą wspaniałe, spędzone w gronie najbliższych, najważniejszych dla Was osób - rodziny, przyjaciół, kochanków i kogo tam sobie tylko wymarzycie. Życzę Wam dużo uśmiechu. Nie zapominajcie o tym, bo banan zdobiący twarz to rzez niesamowita i potrafi wiele zdziałać! Chciałbym, abyście w tym pięknym dniu zapomnieli o jakichkolwiek problemach i kwasach między sobą. Żeby wszystko już od teraz było pięknie, a nawet jeżeli się gdzieś tam kiedyś potkniecie na swojej ścieżce życia, żebyście zawsze mogli się podnieść i iść dalej prosto. Wszystkiego dobrego dla Was, moich czytelników, ważnych dla mnie ludzi. To Wy sprawiacie, że już dwanaście miesięcy z uśmiechem zasiadam przed komputer, wiedząc, że robię coś dobrego. Rozwijam się, a może nawet komuś tam umilam czas siedzenia na fejsbukach i jutubach. No dobra, miało być krótko i zwięźle, a Ja jak zawsze muszę się rozgadać (serio, nie wiecie nawet co ja wyczyniam, gdy dzielę się opłatkiem i chyba nie chcielibyście tego przeżyć). A zatem Merry Chrismtas, ślę buziaki, pozdrowienia i standardowo - ściskam!
Ps: Standardowo Frank Sinatra - mam nadzieję, że nie macie dosyć :)


Waflekins.

sobota, 21 grudnia 2013

Upadłem, ale wstaję.

Hejka!
Dzisiaj post specjalny. Nie z racji świąt, ani nadchodzącego sylwestra. Dzisiaj poczuję się trochę jak celebryta z pierwszych stron gazet i opowiem co nieco o moim życiu w ostatnim czasie. Internetu może moją dramą nie zawojuję, ale nie na tym mi zależy.
Poczekajcie moment, dogaszę tylko papierosa o parapet. Nie jestem uzależniony, ale zwykle głębszym, filozoficznym przemyśleniom towarzyszy mi przeszywający płuca dym. Takie ot wstrętne przyzwyczajenie.
A więc (wybaczcie, od tego zdania się nie zaczyna). Jeszcze raz. Czy macie czasem takie uczucie, że dany utwór jest całkowicie w 100%, opowiadający o Waszym życiu? Zdarza mi się to notorycznie, kiedy poszczególne piosenki są jak fragmenty układanki stanowiące puzzle mojego życia. Myślę, że osoby mówiące o ścieżce dźwiękowej do swojego życia również tak mają, więc co niektórzy (a może nawet wszyscy) mnie tu na pewno zrozumieją. Tak przynajmniej myślę, bo dziwnie byłoby być w tej kwestii wyjątkiem. Tym razem jednak odczucie było tak mocne, że postanowiłem się z Wami podzielić. Dzisiaj (zapamiętajcie ten 21 Grudnia) jest i będzie dla mnie pamiętną datą.
Otóż o co Mi chodzi?
Będąc u progu mojej dorosłości, wydarzyły się w moim życiu rzeczy, które na zawsze je odmieniły. Osoby, będące dotychczas przyjaciółmi powoli odchodziły z mojego życia. Wylatywały z ciepłego gniazda, zostawiając za sobą całą burzliwą przeszłość i innych przyjaciół. Zaczęli dobierać się pary. Odcinać się od całego tego życiowego syfu. Potem okazało się, że w tym roku mam zadecydować o najbliższych latach mojego życia. Wybór studiów, nadchodząca matura, pierwsze prawdziwe miłosne kryzysy, wyrabianie dowodów osobistych. Zrozumiałem, że czas zacząć dorosłość.
A co jeżeli Ja nie chcę?
Mimo tego, że wiele osób było wtedy przy mnie, wspierając z każdej możliwej strony (za co bardzo mocno im dziękuję), to Ja cały czas odczuwałem, że niektórych jakby nie patrzeć już ze mną nie ma (a jako istota iście społeczna poczułem się tym bardzo dotknięty). Oczywiście Ja również w życiu potrafię być "wstrętną dzidą", więc również święty nie byłem, nie jestem i wątpię, że kiedyś przejdę poprawę. Taki już jestem. Następnie przerodziło się to w głęboką depresję, która zapukała do mych drzwi gdzieś na przełomie września i października. Usłyszałem na dobitkę zdanie "nie chcę już się z Tobą przyjaźnić". Było ciężko. Nawet bardzo. Wtedy pojawiła się w moim życiu kobieta. Blondynka z gitarą, której również w życiu przez ostatnią dekadę się nie wiodło. Na przełomie października wydała płytę, oczekiwaną przez wielu, którzy zwątpili w jej powrót z otchłani złej passy.  Usiadła, przytuliła mnie i szepnęła poprzez słuchawki "Nie, nie musisz mówić nic, Ja wszystko wiem". Krążek bardzo do mnie dotarł, ale dopiero dzisiaj odkryłem, że znajduję się na niej mój nowy, osobisty hymn, co tylko spotęgowało uczucie opisane wcześniej.
"Upaść, by wstać i choć nie przestajesz się chwiać, i nowy nie przedarł się świt, choć wciąż brakuje Ci sił..." - takie mądre zdanie napisała Edyta Bartosiewicz na swojej nowej płycie. I uważam, że również upadłem. Z każdej możliwej strony, poważnie raniąc swój zbolały korpus moralny. Mimo wszystko Edyta w dużej mierze podniosła mnie z mojej depresji. Dzisiaj to zrozumiałem, może trochę późno -  fakt, ale najważniejsze, że w końcu się udało. "Bo choć straciłeś coś, co los kiedyś Ci dał, Ty upadłeś by wstać".  Już wiem. Trafiło mnie jak grom z jasnego nieba. Teraz uważam, że naprawdę zaczął się ten czas, kiedy trzeba podnieść, otrzepać zdarte, krwawiące kolana i rzec z uśmiechem (już nie udawanym) "Złapałem zająca. Będzie pasztet na święta". Dziś zaczyna się w moim życiu zupełnie nowy rozdział, kierowany właśnie tym utworem. Teraz pozostaje mi czekać na nadejście świtu, aby ruszyć dalej. Do przodu. Nie ważne już gdzie i z kim.
Ściskam!
Ps: Macie takie utwory, które opowiadają o Waszym życiu? Jeżeli tak, opowiedzcie mi o tym w komentarzu pod spodem, możecie zasubskrybować bloga, aby być na bieżąco. A jeśli jesteście z tych bardziej wstydliwi, wyżalcie się pod adresem muzycznekorki@gmail.com. Miłej nocy, miśki i pamiętajcie. Najważniejsze to wstać na nogi, gdy już się wywrócicie.

  
Waflekins.

środa, 18 grudnia 2013

Świąteczne wspominki. Czyli #Wyliczanka numer bodajże 4.

Witam Was wszystkich w ten grudniowy wieczór!
Równo rok temu (no dobra, dobra - bez jednego dnia), zacząłem Was bombardować muzyką, którą uważałem za najlepszą na świąteczny czas, wypełniony śnieżnymi krajobrazami za oknem, karpiem na stole i lampką czerwonego wina, wypitą przy dźwiękach, płynących z adaptera winyli. (żebym Ja tak pięknie rok temu pisał, wiem, jestem fontanną skromności). Tak naprawdę wtedy wolałem się skupiać na tandetnych obrazkach sprzed wigilijnego stołu, gdzie wszyscy życzą sobie wszystkiego dobrego. Pomijając zawartość merytoryczną ubiegłorocznych wypocin - wówczas sprezentowałem Wam fenomenalne June Julii Marcell oraz magiczne A Jolly Little Christmas from Frank Sinatra. Była to zaledwie malutka cząstka muzyki, która kojarzy mi się ze Świętami Bożego Narodzenia. Coś mnie naszło i postanowiłem stworzyć słodki jak peerelowskie landrynki post. Dzisiaj, korzystając z okazji zbliżających się Świąt wrócę do tego okresu. Będzie totalnie na spontanie, bez żadnego przygotowania. Taki będę szalony! Zatem starą, blogową tradycją - zapraszam do lektury!

#15 Cool Kids of Death - "Plan Ewakuacji" 

To było bodajże 3 (A może 2? Nie jestem pewien) lata temu. Wróciliśmy z jakieś imprezy rodzinnej dzień przed Wigilią razem z rodzicami bardzo późno. Nic w tym więc dziwnego, że najzwyczajniej w świecie chciałem się wyspać przed kolejnym długim, rodzinnym spędem. Niestety Babcia wraz z Mamą miały zdecydowanie inne plany. Wigilia zwykle odbywa się u Nas, więc oczywiście wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, co wiąże się z przygotowaniami już od 8 rano. Tamtego dnia leciała u nich w kuchni Trójka i to właśnie ta piosenka mnie zbudziła. Wstałem, wyjrzałem przez okno, padał śnieg, a w tle właśnie Plan Ewakuacji. Wtedy zrozumiałem, że wszystko jest na swoim miejscu. Polecam również teledysk (dostępny w internecie, ale blogger odmawia posłuszeństwa w dodaniu go tutaj).




#14 Sorry Boys- Evolution (St. Teresa)

Jeszcze nie miałem okazji tego testować świątecznie i katować tym rodziny. W tym roku spróbuję. O Sorry Boys pisałem. I pisałem. I pisałem jeszcze więcej. O najnowszej płycie, zatytułowanej "Vulcano" stworzonej przez tą wybitną, polską formację też już pisałem. Ten utwór - jak dla mnie obecnie numer 1. na liście przebojów z tej płyty. Od pierwszego przesłuchania już czułem, że będzie to coś wspaniałego, słuchać tego na Święta (w tle w tym kawałku brakuje mi tylko dzwonków sań Świętego Brodacza). 


#13 The Police - "Every Little Thing She Does Is Magic"

Z tym kawałkiem jest jak ze wszystkimi utworami starego, dobrego Frania Sinatry - za każdym razem na święta katuję do bólu uszu. Pamiętam jak usłyszałem ten kawałek po raz pierwszy na jakimś karaoke. Potem wróciłem do domu i słuchając jednego z największych przebojów Stinga i spółki robiłem świąteczne porządki. Wtedy jeszcze słuchałem muzyki na Groovesharku i Youtubie i wpadłem w taką manię, że zrobiłem dla The Police nawet osobne playlisty na obu tych portalach. Pewnie dalej gdzieś je mam na moich antycznych, zakurzonych i zjedzonych przez mole kontach. Ale ten kawałek jest taki piękny i aż buchający zimowomiłosną magią, musicie tego posłuchać, żeby poczuć magię świąt. Olejcie oklepane, kotletowe "coraz bliżej święta"!


#12 Brodka- "Bez tytułu"

To był rok 2011. Zaczynałem wtedy Liceum. To był bardzo dobry rok dla polskiej muzyki rozrywkowej - między innymi właśnie wtedy Monika Brodka zmieniła się z ugrzecznionej laureatki "Idola", śpiewającej o ślubie w nieokrzesaną bojowniczkę polskiej alternatywy i wydała pod okiem Marcina Borsa swój najlepszy dotychczas album długogrający - "Grandę". A tam znalazło się miejsce na przykład dla takiej perełki jak "Bez tytułu". Tłusty, elektroniczny, główny motyw na syntezatorze i ciekawe syntetyczne wstawki, z towarzyszącą łamiącą się perkusją, zmieszane z wokalem Moniki w pyszne świąteczne, muzyczne ciasto. Zakochałem się wtedy na ulicy, słuchając tego tracku. Można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego przesłuchania, trwająca do dziś :)


#11 Frank Sinatra- "Let it snow"

Ja wiem, wiem. Święta to u mnie Sinatra i Sinatra, ale to nie mogło się tutaj nie znaleźć. Magia. Dzisiaj już się takiej nie da stworzyć w studiu. Można tylko słuchać i słuchać. I słowa są tu niepotrzebne (zupełnie do mnie niepodobne stwierdzenie



#10 Czesław Śpiewa- "Frozen Margarita (with gin)"

Obecnie nie jestem już fanem tego Pana. To nie kwestia tego, że się sprzedał jak mówią niektórzy, ale jakoś minęliśmy się w ideałach i muzycznie. Mimo wszystko "Pop" z 2010 roku stoi u mnie na półce i jestem z tego dumny, bo jakby nie patrzeć jest to bardzo dobra płyta. A "Frozen Margarita" - osobliwa historia z alkoholem w tle z baśniową oprawą muzyczną, przypominającą mi trochę Shreka. Pamiętam jak śnieg zasypał szczecińskie ulice, a wtedy właśnie tego słuchałem. To były ładne święta dla moich dziecięcych oczu.



#9 Kasia Kowalska- "Oto Ja"

Gemini. Rok 1994. Nie było mnie jeszcze na świecie, gdy powstała ta płyta (może byłem już w planach - tego nie wiem, ale może być taka opcja). Wracając do samej piosenki. O ile "Gemini" to płyta bardzo drapieżna i nieokiełznana, o tyle "Oto Ja" to najspokojniejsza wysepka na tym morzu rockowego szaleństwa. Piękny evergreen lat '90, a te mimo że trochę tandetne, to nigdy się nie nudzą. Jest to jeden z moich "naj" jeżeli chodzi o Kasię Kowalską.



#8 Sofa- "Serpentyny i bańki mydlane"

Sofę odkryłem jakoś rok temu za sprawą zupełnie innego utworu niż wspomniany. Był to mianowicie "Hardkor i Disko", puszczony w jakimś radiu w ramach anegdoty na temat końca świata, przepowiedzianego przez Majów. Jak widać przeżyliśmy kolejną apokalipsę, a w tamtym roku z sympatii jaką wzbudziła we mnie ta ciekawa grupa, łącząca muzykę rockową z elektroniką, choinkę ubieraliśmy w domu przy "Serpentynach...". I tak jakoś będzie mi się kojarzyć ze świętami już zawsze. Polecam zapoznać się z przygodami Eryka w kosmosie!


#7 Metallica - "One"

Dlaczego akurat to? Pamiętam, że i Mama, i Babcia były w ten świąteczny poranek w pracy. Tata miał wolne i został z takim 8-letnim Patryczkiem w domu. Co postanowili zrobić? Podenerwować sąsiadów, dokładnie! A najlepszym sposobem na zirytowanie tych, którzy puszczają techno o 3 nad ranem jest puścić im muzykę na cały regulator, kiedy Ci smacznie odsypiają melanże życia. Jako iż Tata dawno, dawno temu w innej galaktyce był metalem i nosił długie kudły, to puściliśmy im cały koncercik Mettaliki. To był piękny początek świąt! Swoją drogą - wybiera się ktoś na nadchodzący koncert Jamesa Hetfielda i jego świty?



#6 The XX- "VCR"

A to już kawałek na poświąteczne wegetowanie. Najlepiej przy wspaniałych prezentach, jakim mogą być płyty - senny "Vcr" z debiutanckiej płyty jednego z najsłynniejszych angielskich zespołów indie, jest idealny właśnie na takie chwile relaksu. Wszystko jest w tej piosence leniwe, spokojne i ciasteczkowe. Takie jakie właśnie mają być święta!



#5 Bjork- "Moon"

O tym, że Bjork to wybitna artystka, wspominać już nie trzeba. Ma na koncie mnóstwo płyt, doskonale przyjętych przez fanów nie tylko w rodzimej Islandii. Z płyty "Biophilia" wydanej w 2011 roku właśnie jakoś na święta, najbardziej wgryzł mi się w głowę singlowy "Moon", do którego istnieje przepiękny teledysk. Najlepiej słucha się tego kawałka nocą (zwłaszcza taką zimową), wyczekując na przybycie Mikołaja (albo pakując prezenty, chociaż to tak naprawdę Mikołaj owija je w te piękne papiery z hipermarketu). Jest tu - jak na całym albumie - coś niesamowicie nieuchwytnego. Polecam!



#4 Myslovitz- "3 Sny o tym samym"

Mój przyjaciel się na mnie za to obrazi. Ale pozdrawiam go, ślę ściski i mówię, że to wysokie miejsce to kwestia przypadku, bo kolejność jest losowa. W czym rzecz? Przyjaciel jest przeogromnym fanem Myslovitz, ale tylko tego z Arturem Rojkiem, zaś działalność Michała Kowalonka w zespole z Mysłowic jest dla niego nie do przyjęcia. Ja wielkim fanem twórczości tej grupy nie jestem wcale. Lubię posłuchać, ale bez zachwytów, jednak uważam, że przy pierwszym singlu "nowego" Myslovitz z płyty "1.577" (wie ktoś w ogóle co ten tytuł oznacza?) naprawdę fajnie się zasypia, pod ciepłą perzyną, gdy za oknem szaleje zima.




#3 Edyta Bartosiewicz- "XXI Wiek"

To już bardziej kawałek, którego słucham już w pierwszy noworoczny dzień zaraz po Sylwestrze. Dalej jest to w każdym razie okres świąteczny i właśnie dlatego ta kompozycja ma również swoje miejsce w tej Wyliczance. O tej Pani pisałem już w tym roku również milion razy, więc nie będę się już rozdrabniać na części pierwsze. Co mogę powiedzieć o tym utworze? Przecudowne, rockowe granie z przełomu dwóch wieków. Na dodatek Edyta, śpiewająca na kilku różnych ścieżkach w końcowym refrenie, zawsze powala mnie na łopatki. Swoją drogą - ulubioną porą roku tej Pani jest właśnie zima ;)



#2 Dixie Chicks - "Landslide"

Prześliczna piosenka w wykonaniu girlsbandu, serwującego głównie akustyczne country. Poznałem niedawno, ale również mam zamiar przetestować tej zimy, bo kawałek ewidentnie tak mi się kojarzy. Nieco nostalgiczny. Zobaczymy jakie wynikną z tego wspomnienia.



#1 Muchy - "Nieprzeszkadzajmibotańczę"

Główne skojarzenia? Pewna zimowa, szczenięca miłosna przygoda dwa lata temu. Dzisiaj dalej z tą osobą utrzymuję bardzo dobre kontakty, ale tak czy inaczej jakiś sentyment do tego kawałka pozostał. Chłodne gitarowe chwyty i skoczny rytm idealnie wpasowują się w ten zimowy styczniowo-grudniowy klimat. Jeden z niewielu kawałków Much, które bardzo lubię. Nie mogę się przekonać, chociaż to co macie do przesłuchania pod spodem to czysty majstersztyk!




To już koniec! Przyznam, że naprawdę miło było sobie powspominać. Mam nadzieję, że te święta będą równie udane jak poprzednie. Zarówno muzycznie, jak i w innych aspektach (chociaż Kevina nie będzie w tv :( ) A jak jest u Was? Macie jakieś kawałki, które zachowaliście w sercu jako te świąteczne? Jeżeli tak - podzielcie się nimi w komentarzach albo pod adresem mailowym muzycznekorki@gmail.com! Zapraszam też do subskrybowania, aby być na bieżąco!
Ściskam i życzę miłego wieczoru!
Ps: Nie było nic od Hey'a! Co za niedopatrzenie z mojej strony! Chociaż tutaj będzie naprawdę świątecznie. Pod spodem dwa specjalne wykonania, piosenek bożonarodzeniowych, których bezczelny blogger również nie chce pozwolić mi wrzucić do posta - "White Christmas" z jakiegoś starego programu bożonarodzeniowego Polskiej Telewizji 2. Jakość tragiczna, ale za to jaki biały kruk! Dwie Kasie - Nosowska i Kowalska, takie młode. I to wykonanie! Łezka się w oku kręci. Oprócz tego już sama Kasia Nosowska w odcinku specjalnym Szansy na Sukces (bodajże rok 1995 - wtedy się urodziłem! :)), śpiewa kolędę "Dzisiaj w Betlejem". Rarytas o jakie ciężko w dzisiejszych czasach. Polecam posłuchać, by poczuć jeszcze bardziej magię świąt.
http://www.youtube.com/watch?v=X9YITuIwz1Q
http://www.youtube.com/watch?v=VQHZSGCAZf4

Waflekins.

piątek, 13 grudnia 2013

Wkręcił mi się prezent.

Cześć i czołem wszystkim!
Dzisiejszy post będzie napisany w 100% spontanicznie. Po prostu kierowany impulsem stwierdziłem w końcu: "Tak! Wreszcie czas, żebym coś napisał! Koniec z nieróbstwem!". Fakt, że wena ostatnio się chyba na mnie obraziła i nie odbierała telefonów przez jakiś czas. Jednak brak postów nie był wywołany jej nieobecnością. Nie będę Was oszukiwać brakiem czasu, czy niżem emocjonalnym. Tym razem to nic z tych rzeczy. Złapał mnie więc jedynie świąteczny leń. Żyję i mam się świetnie. Kilka dni temu (tak naprawdę minęły już ponad dwa tygodnie - rany jak ten czas leci) świętowałem moje osiemnaste urodziny. Dostałem wiele wspaniałych płyt, o których niewątpliwie mógłbym pisać godzinami, aczkolwiek ta jedna najmocniej chwyciła mnie za serce i dziś słuchając jej po raz milion pięćsetny, postanowiłem, że podzielę się z Wami moimi wrażeniami. 

O.N.A.- "Bzzzzz" oraz "T.R.I.P."; Made in Poland - edycja limitowana,
Sony Music Poland, 2013

Dostanie  którejkolwiek ze starszych płyt zespołu O.N.A (którego przedstawiać nikomu raczej nie trzeba), w dzisiejszych czasach graniczy z cudem. Bardzo długo z tego powodu ubolewałem razem z tysiącami innych, młodych, "zgimbusiałych" fanów, którzy byli za młodzi by iść na koncert grupy, gdy ta jeszcze działała. Na szczęście jak wybawiciel na białym koniu, pojawiła wytwórnia Sony Music, która wypuściła na rynek serię "Made in Poland". Są to płyty, których dzisiaj zdobyć już się nie da, zmieszczonych we "wspaniałomyślnej" promocji "2 w cenie 1". W ten sposób pojawiła się okazja, aby zakupić jakiekolwiek wydawnictwo O.N.A., aby móc słuchać zachrypniętego, pięknego głosu Agnieszki Chylińskiej w domowym odtwarzaczu w przyzwoitej jakości. Na nowo wydane zostały krążki "Bzzzzz" oraz "T.R.I.P.". Co mogę powiedzieć na temat wznowienia? O ile Sony Music należy się wielki szacunek za taki wspaniały pomysł oraz przystępną dla casualowego słuchacza cenę płyt, o tyle wydane zostało to w sposób obrzydliwy (no dobra, może to za mocne słownictwo, ale pozytywnie na pewno nie da się tego określić). Pomijając kwestię okładki zrobionej na typowe dla polskich wydań z serii "Najlepsze z najlepszych zespołu XYZ", "Najważniejsze nagrania pani Iksińskiej", "Polska Muzyka Rockowa z perspektywy radia X" (czyli po prostu na odczepnego, byle żeby coś było), to dwie płyty CD z tak samo niedopracowaną poligrafią, gdyby nie logo firmy wyglądającą trochę jak jakieś pirackie wydanie zrobione w piwnicy oraz "książeczka" (o ile można to nazwać książeczką) z informacją jakich wykonawców znajdziemy jeszcze w serii oraz spis kawałków na obu płytach z dodanymi ich autorami, nie prezentują godnego dla takich artystów poziomu. Brzydka formę rekompensuje na szczęście wspaniała jakość dźwięku, do którego nie można mieć jakiegokolwiek zarzutu.

Przechodząc do samych płyt - naprawdę poczułem się zaskoczony, gdyż byłem przekonany, iż stylistyką zdecydowanie bardziej podpasuje mi "Bzzzzz" jednak to "T.R.I.P." tak naprawdę mocno powalił mnie na kolana przed panią Agnieszką Chylińską i spółką i to właśnie nim będę się zajmować w dzisiejszym poście. Oryginalnie płyta pochodzi z roku 1998, który był chyba najlepszym dla polskiej muzyki lat '90. O.N.A. to tutaj zespół doświadczony w graniu, czego dowodzą wspaniałe, chwytające za serce kompozycje. Nie mamy już tutaj jedynie rockowo-funkowej łupanki (no dobra, gdzieniegdzie zdarza się), a bardzo zmysłowe, mroczne utwory. Na pierwszą myśl przychodzą mi singlowe "Najtrudniej", które jest jednym z moich ulubionych momentów na płycie oraz "Czarna myśl" i "Kwaśna przygoda", które polecam każdemu, kto uważa, że O.N.A. tworzyła jedynie "bezmyślny hewi metal". Warto oczywiście wspomnieć o Agnieszce Chylińskiej, charyzmatycznej kobiecie, która do dzisiaj potrafi wstrząsnąć światem show-biznesu i pomimo tego, iż dziś robi wiele rzeczy, z którymi się nie zgadzam dalej darzę ją wielką sympatią i szanuję jej decyzje życiowe. Jej wspaniały, pełen melancholii głos urozmaica utwory, wspaniale się z nimi komponując, a równie nostalgiczne teksty nie dość, że pasują do kompozycji jak ulał, to może się pod nimi podpisać chyba każdy z Nas. 


Jednak nie samym przeżywaniem katharsis i wewnętrznej pustki człowiek żyje. Na płycie znajdziemy również piosenki o wiele bardziej energiczne. Od razu muszę wspomnieć o utworze "Nie chcę nigdy- babcia", który koniecznie musi przesłuchać każdy z Was. Wspaniale balansuje on właśnie między estetyką zmysłowości, a buchającej jak wulkan energii. Co więcej piękny tekst o strachu przed samotnością. Mamy też agresywne, nieco elektroniczne "Nienawidzę", które istnieje również w wersji nazwanej "Mimo wszystko" z zupełnie innym tekstem, stworzonym na potrzeby filmu "Młode Wilki" (swoją drogą bardzo film polecam), pełna mocy i skoczna "Historyjka" - kwintesencja tego, co w O.N.A. najlepsze. Szybkie, mocne, rockowe kompozycje, złączone ze wspaniałymi historiami opowiedzianymi przez Chylińską. Jest też wspaniałe, jak wisienka na torcie wieńczące całość "To naprawdę już koniec", które chciałbym kiedyś jeszcze usłyszeć na żywo, bo to jeden z najpiękniejszy polskich utworów, o otaczającej nas dookoła rzeczywistości, skrzętnie zamiatanej pod wycieraczkę. 


To by było na tyle! Dawajcie znać o swoich opiniach w komentarzach i listownie na adres mailowy muzycznekorki@gmail.com. Jeżeli chcecie, abym napisał jeszcze co nieco o płycie "Bzzzzz", bo o tej również mam co pisać (i to bardzo dużo), po prostu dajcie mi znać przez jakąkolwiek z opisanych przeze mnie dróg. Pozdrawiam teraz z tego miejsca wszystkich, którzy skrupulatnie czytają moje wypociny tutaj już od roku (tych przybyłych później oczywiście też, po prostu chciałem się pochwalić tym małym jubileuszem), dzięki temu blogowi i dzięki Wam wiele się w moim życiu zmieniło i chciałbym móc uściskać Was wszystkich z osobna, gdyby to było możliwe! Mam nadzieję, że przyszły nadchodzący rok będzie równie piękny jak ten, który powoli zbliża się do swojego punktu kulminacyjnego. Właśnie - macie już jakieś plany na Sylwestra? :)
Do zobaczenia już niedługo, a ja wracam chorować dalej!
Waflekins. 



poniedziałek, 25 listopada 2013

Przyjrzyjmy się #4- "Muzyka Końca Lata"

Muzyka Końca Lata w pełnym składzie- piękne zdjęcie
autorstwa Kamili Szuby.
Uprawiany gatunek: Neobigbit, rock, ale tylko ten najbardziej romantyczny i balladowy, indie 

Skład zespołu: Bartosz Chmielewski (wokal główny, gitara), Marcin Biernat (gitara, wokal), Piotr Majszyk (gitara basowa), Darek Gosk (perkusja), Ola Bilińska (pojawia się często jako druga wokalistka, więc warto również o niej wspomnieć)

Dyskografia: Demo (2003), Jedno wesele dwa pogrzeby (2006), 2:1 dla dziewczyn (2007), PKP Anielina (2011), Szlagiery (2013)

Hity z radia: Dokąd, 2001-2007, Fenoloftaleina, Nie ukryjesz się przede mną, Żabi

Co ja polecam poza tymi wyżej?: Johnny, Shake banana, Wakacje w mieście, Wiosna, Zima, Zmiana czasu, 16 skończy w czerwcu i poza tym WSZYSTKO!


Cóż lato się już na pewno skończyło. Kończy się również listopad, ale halo! Zaraz! Ten post miał być jakoś w październiku! Troszkę się ociągałem na blogu- w życiu poza blogiem już trochę mniej, ale o tym zaraz. Także dzisiaj opowiem Wam o zespole, który gra muzykę bardzo przyjemną, sielankową i która na pewno spodoba się wielu, którzy kochają polską muzykę, a akurat nie mają czego słuchać. I chociaż nazwa sugeruje, że zespołu najlepiej słucha się późnym latem, tudzież (nigdy nie wiem kiedy się to stosuje, także wszelkie gafy wytykajcie w komentarzach) jesienią, to tej sympatycznej trupy muzycznej z okolic Warszawy można słuchać o każdej porze roku! Standardowo- zapraszam do lektury :)

Grupa początkowo miała być projektem dla niewielkiego składu, a wszystkie kwestie nagrywania piosenek były rozwiązywane dość innowacyjnymi sposobami. Dlaczego? Gdyż w 2002 roku, gdy spotkali się trzej przemili panowie- Bartosz Chmielewski, Bartosz Gromulski i Mateusz Banasiuk, postanowili, że swoje pierwsze demo nagrają poza wielkimi korporacjami muzycznymi i z dala od wrzawy, panującej gdzieś pośród radiowego szumu, spowodowanego pewnie złym ustawieniem anteny. Jak więc nagrywali? Otóż pierwsze demo Muzyki Końca Lata jeszcze w niepełnym składzie, powstało na strychu! Tak, tak- nie inaczej! Patrząc, iż był to 2002 rok, gdzie o tak dobry sprzęt jak dzisia i warunki studyjne było o wiele ciężej niż dzisiaj, to był to bardzo ciekawy sposób tworzenia. Dema nigdzie niestety nie dane mi było przesłuchać, chociaż obstawiam, że w ten sposób powstały zaczątki pierwszej oficjalnej płyty zespołu- "Jedno Wesele Dwa Pogrzeby", wydanej dopiero cztery lata później. 

"Jedno Wesele Dwa pogrzeby"  to swoisty muzyczny znak pierwszej połowy pierwszej dekady XXI wieku. Młodzieńcze teksty, opisujące- czasem może trochę groteskowo- doskonale polską rzeczywistość (polecam np. "Wakacje w mieście", czy też "Skąd jest ten wiatr?"), jest szaleństwo, buzująca z każdej strony młodość, przeplatająca się z pięknym romantyzmem (nie mylić z Mickiewiczem). Z resztą ciekawe teksty to jeden z najmocniejszych punktów Muzyki Końca Lata w całej ich twórczości. Ale oprócz tego, że płyta opisuje dokładnie jak wtedy wyglądała nasza ukochana Polska kraina mlekiem i miodem płynąca, to muzycznie również pokazuje, co było wtedy trendy. 2006 to rok, kiedy "trendi" w polskiej muzyce były Strachy na Lachy, a ich "Dzień dobry, kocham Cię" dalej zajmowało pierwsze miejsca na listach przebojów, oprócz tego największa świetność Happysadu (z którymi z resztą band współpracował). Wtedy debiutuje Maria Peszek, której płyta "Moje miasto"- z resztą jak i dwie pozostałe- jest na językach wszystkich (co o niej mówią, to już nie ważne). Równie popularne wtedy Hey, który śpiewa ballady o kochaniu mimo wszystko i Myslovitz, które pyta, czy lepiej jest mieć, czy być. Te wszystkie inspiracje ja na tej płycie słyszę. Mamy tutaj rytmy reggae, krótkie, urywane co chwila gitarowe akordy (czym charakteryzował się bardzo np. Happysad), romantyczne ballady (prześliczne "Żabi", które polecam z całego serca), ale również i gitarowe szaleństwo. 

Płyta przyjęła się całkiem nieźle i pewnie to zadecydowało o tym, że już wkrótce pojawiły się- wydane zaledwie rok później "2:1 dla dziewczyn" (z której pochodzą takie cuda jak "Fenoloftaleina", czy "Ekstramocne", kontynuujące to, co grupa zaczęła poprzednią płytą, stawiające przy tym jednak na zainteresowania polskim big-beatem lat '60 XX wieku i wydany w 2011 po krótkiej przerwie "PKP Anielina"- najlepiej przyjęty przez publikę krążek.







Przez "PKP Anielinę" poznałem właśnie Muzykę Końca Lata. Przy tej płycie zespół przeszedł sporą przemianę- stylistyka może i została w większej mierze taka sama, aczkolwiek piosenki wydają się zdecydowanie bardziej przebojowe- nastawione na puszczenie na dobrej imprezie, do których wszyscy będą się świetnie bawić i tańczyć. Oprócz tego pozostawienie poprzedniej wytwórni i przyłączenie się do Thin Man Records- bohatera na naszej rodzimej scenie muzycznej- grupy, która wypromowała między innymi grupy UL/KR, Maki i Chłopaki, czy Kobiety,ale także i mniej znane np. Płyny (które wydały jedną, wspaniałą płytę i grają dalej). Thin man ostatnio zaczął współpracować jeszcze z kilkoma perełkami, na które potencjał bardzo liczę. Wracając do samej Anieliny- doskonała współpraca wytwórni z TVN-em zaowocowała tym, że pierwszy singiel z płyty- "Dokąd?" dał się poznać zdecydowanie szerszemu gronu publiczności niż dotychczas, grupą zaczęło się interesować coraz więcej ludzi. Wtedy w świat poszedł kolejny świetny utwór promocyjny- "2001-2007". Oba znowu aż do wyrzygania romantyczne. Widać, że grupa się też trochę uspokaja- już samo zaczynające "Lato 2004" i tytułowe "PKP Anielina" zdecydowanie odbiegające od wcześniejszej twórczości. Są też moje największe faworyty z całej ich dyskografii- "Johnny" i "Dworcowa". Znowu przepełnione wszechobecną miłością. Wkrótce jednak grupa wraca do starego, big-beatowo rock and rollowego wcielenia w "Koguciku", "Wiośnie" i "Zimie", które również są zdecydowanie bardziej przyswajalne dla normalnego słuchacza niż wcześniej. Ogółem- wyciszenie się, przyniosło grupie zdecydowanie większy komercyjny sukces, a przy tym dalej prezentując bardzo dobry poziom! W 2013 świat ujrzała jeszcze składanka największych hitów grupy- "Szlagiery" z dwiema nowymi piosenkami- "Shake Banana" i coverem starego hitu gruby ABC "Nie ukrywaj się przede mną"- polecam każdemu jako świąteczny prezent, kto chce się zapoznać z twórczością Muzyki Końca Lata.



To będzie tyle z mojej strony! Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was moimi wywodami!
Do następnego razu- a to niedługo, bo muszę Wam sporo opowiedzieć, co się u mnie dzieje.
A dzieje się wiele.

Waflekins.



wtorek, 5 listopada 2013

Fabryka newsów #10- "Wiedz, że coś się dzieje się"


Najpierw post na szybko- z Fabryki Newsów, bo od dawna nie było żadnego posta z tego działu . Ostatniego czasu w muzyce dzieje się tak wiele, że postanowiłem zebrać dla Was po raz n-ty wszystkie najważniejsze dla mnie wydarzenia i na szybko je przedstawić. Zapraszam!

  • Open'er Festival 2014 w Gdyni już bez Heinekena w tytule! Znana na cały świat, renomowana firma produkująca piwo rezygnuje z bycia sponsorem tytularnym imprezy. O fundusze dla festiwalu na szczęście nie ma co się martwić- mimo tego, że logo Heinekena nie będzie zdobić nazwy festiwalu, to marka dalej pozostaje sponsorem całego wydarzenia, a My w czasie czterech, pięknych lipcowych dni 2014 roku, będziemy mogli się napić ów "nektaru Bogów, tworzonego w fabrykach Heinekena!
  • Ed Sheeran wydaje nowego singla! I to nie byle jakiego singla! Jego najnowsze dzieło- pierwsze od czasu zakończenia promocji, uznanego przez słuchaczy krążka "+", zatytułowane I see fire będzie stanowić główny motyw, ścieżki dźwiękowej do drugiej części filmowych przygód o Hobbicie Bilbo Bagginsie (dla nie orientujących się- film i książka Hobbit jest wprowadzeniem do kultowej już sagi Władcy Pierścieni J.R.R Tolkiena). Utwór już jest do zakupienia w serwisie iTunes, a Wy za to możecie go przesłuchać w serwisie Youtube tutaj, bo warto jeżeli ktoś lubi ładne, akustyczne granie w najlepszym wydaniu! 
  • Amanda Palmer w Polsce. Fani często prowokującej media, zagranicznej artystki będą mieli okazję na żywo usłyszeć takie piosenki jak Killing Type, Want it Back, czy Berlin już dzisiaj w warszawskiej Proximie i jutro w krakowskim klubie Studio. Niezdecydowani, sprężajcie się- czasu jest nie dużo, a bilety dalej są. Przy okazji będziecie mieli okazję zobaczyć fenomenalną Gabę Kulkę, promującą swoją płytę "Wersje" wydaną w świat wczoraj.
  • Swoje single wydaje również Lady GaGa- po klęsce pierwszego singla- Appalause, artystka zdecydowała się co jakiś czas wypuszczać utwory promocyjne z płyty ArtPop. Mówiąc co jakiś czas, mam na myśli dokładniej mówiąc non stop. Są to mianowicie Aura, Do You Whant (duet z amerykańskim wokalistą R.Kellym), Venus i Dope. O ile Do you want prezentuje wyjątkowo słaby i niski poziom, a Venus to nieudana próba powrotu do czasów największej świetności ostatniego albumu Born this way (czyli zwykłe odgrzewanie kotletów, ale chociaż ładnie brzmiące), o tyle Dope to naprawdę porządny, nostalgiczny utwór na jesień, który miałby nawet szansę przebić się jako oficjalny singiel. Polecam przesłuchać, bo wzmacnia potężnie apetyt na przyszłoroczną jazzową płytę Cheek to Cheek, którą artystka nagra z Tonnym Bennetem- gwiazdą światowego jazzu.


Was zapraszam już jutro po 21! Wtedy zapowiadany już od dawna post o polskiej trupie muzycznej Muzyce Końca Lata
Pozdrawiam!
Waflekins.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Sorry Boys w natarciu- wrażenia z "Vulcano"

Grupa Sorry Boys- bohaterowie dzisiejszego postu. Foto: materiały promocyjne zespołu
Słuchajcie! Witam wszystkich ciepło i serdecznie! Dzisiaj prawdopodobnie czekają Was dwa posty. Pisać kończę właśnie pierwszy- zostają tylko poprawki (chyba, że postanowię zarzucić nim jutro z czystego lenistwa), a jako iż dzisiejszy dzień jest wyjątkowy pod względem premier płytowych to posta również umieszczę o najnowszym wydawnictwie, pachnącym jeszcze tłocznią. Jest to druga - zaraz po Renovatio Edyty Bartosiewicz (moje wrażenia na temat tej płyty możecie znaleźć na korkach) - płyta, której wyczekiwałem w tym roku najbardziej. Jest to krążek grupy bardzo często tutaj goszczącej. Gdy zapowiadali swoje wydawnictwo kolejnymi singlami, nieustannie się nimi na blogu zachwycałem. Moi drodzy- właśnie ukazała się druga płyta niewątpliwie jednego z najciekawszych zespołów na naszej polskiej scenie muzycznej- Sorry Boys po trzech latach od swojego wybitnego debiutu "Hard Working Classes", postanowili podzielić się z nami całkowicie nowymi dziesięcioma utworami, które tworzą wyczekiwane od dawna "Vulcano". I to moje wrażenia na temat tego krążka będą tematem dzisiejszego posta numer jeden. Moim starodawnym blogowym zwyczajem zapraszam do lektury :)

Sorry Boys- "Vulcano", Mystic Production, 2013


Najpierw opowiem Wam bajkę...

Na tę płytę czekało od dawna wielkie grono fanów kwartetu, które zdążyło się uzbierać w przeciągu kilku ostatnich lat, od kiedy grupa istnieje. W tym czasie w karierze zespołu niczym w wielkim wulkanie cały czas zbierały się kolejne sukcesy jak support przed występem angielskiej multiinstrumentalistki I Blame Coco, czy podróże w trasy koncertowe z najbardziej uznanymi artystami w Polsce- działającą od wielu lat grupą rockową Hey i wciąż zaskakującą kolejnymi rewolucjami Brodką. Potem występy na najznakomitszych festiwalach w Polsce- między innymi Męskie Granie w 2012 roku i Open'er rok później. W końcu jednak wszystko skumulowało się w całość i doszło do erupcji ów wielkiego muzycznego wulkanu. Spokojnie- bajka ma happy end i nikt  na szczęście przy tym nie ucierpiał. Ba! Skutki tego wybuchu były wspaniałe! W Powstał przepiękny muzyczny krajobraz, obfitujący w tysiące smaczków i ogrom wspaniałych dźwięków. Otrzymaliśmy bardzo dobry pod każdym względem krążek, którego nie da się opisać w kilku słowach. W zestawieniu z "Hard Working Classes" jak dla mnie "Vulcano" zdecydowanie wygrywa. O ile poprzedniczka była bardzo zmysłowa, a o uczuciach opowiadała wyjątkowo delikatnie , o tyle Vulcano aż bucha od niesamowitej, trudnej do określenia energii - furia wymieszaną z pewnego rodzaju tęsknotą. Zdecydowanie mocniejsze pod względem brzmienia instrumentarium- nie musicie się jednak obawiać drastycznej zmiany gatunku na heavy metal (chociaż i to mogłoby w wydaniu Sorry Boys być ciekawe) - zastąpiły delikatne gitary i lekką perkusję, która teraz stała się potężna i jakby miażdżąca słuchacza swoją siłą. To jak bardzo zespół urósł w siłę, słychać już od pierwszej piosenki.

Wielki wybuch
Evolution (St. Teresa)- pokazuje nam, że faktycznie ewolucję grupy (tak parafrazując już tytuł piosenki). Głównie pod względem muzycznym, chociaż tekstowo również zachodzi ciekawa zmiana (po raz pierwszy tekst o tematyce religijnej). Głos charyzmatycznej Beli Komoszyńskiej pomieszany z innymi, "mruczącymi" gdzieś głosami buduje niesamowitą atmosferę. Trochę świąteczną jak dla mnie. W interpretacji tekstu może się przydać fakt, że podmiotem lirycznym jest sama Święta Teresa. Phoenix- drugi singiel, druga piosenka- zbudowany na powtarzającym się, urywanym wciąż motywie. Ale to tylko początek. Wkrótce nasze uszy raczy niesamowita symfonia dźwięków. Naprawdę nostalgiczne i potężne, zapierające dech w piersiach.  Leaving Warsaw, gdzie następuje personifikacja stolicy. Dostajemy w związku z tym - jak za starych, dobrych czasów Hard Working Classes opowieść miłosną. Utwór brzmi bardzo deszczowo- może za sprawą, grających w piosence "pierwsze skrzypce" syntezatorów i perkusji. Naprawdę podoba mi się natężenie elektroniki na Vulcano, gdyż świetnie się ona wpasowuje w repertuar zespołu. Następnie przychodzi pora na pierwszy singiel, który premierę miał już dawno, dawno temu- The Sun to kolejny, jeden z niewielu tak pozytywnie nastrajających utworów na płycie.



Wkrótce jednak sielankowy, wakacyjny hit przemija, a w odtwarzacz zaplątuje się jesień przekazana w nostalgicznej, przepięknej balladzie Back to piano, od której w oczach mogą pojawić się łzy (i nie zwalajcie winy na żaden wpadający paproch - utwór potrafi poruszyć serducho). Utwór opowiadany z perspektywy osoby zranionej przez miłość. Pełen pięknych wyznań, które tak przepięknie brzmią w ustach Beli. Dagny to chyba dla mnie największa zagadka tej płyty. Bardzo enigmatycznie brzmiący kawałek, zupełnie jakby wyrwany z repertuary Nicka Cave'a, nadający się do soundtracku jakiegoś porządnego, amerykańskiego serialu. Utwór na pewno przewyższa muzycznie, to co obecnie tworzy się obecnie w polskiej muzyce rozrywkowej. I jeszcze wpadający w ucho refren! Naprawdę porządne brzmienie na światowym poziomie- jak gdyby stworzone w profesjonalnym amerykańskim studiu. Szczerze mówiąc? Jeszcze nie odgadłem tajemnicy tego kawałka i prędko chyba jej jeszcze nie odkryję. Taki klimat utrzymuje również z resztą This new world, mieszając go przy okazji jednak z klimatami jakie serwuje Phoenix i Leaving Warsaw. Na początku wydawało mi się, że to This New World będzie jednym z najmocniejszych momentów płyty. Jednak gdy usłyszałem Vulcano w całości, uznałem, że piosenka nie ma co kandydować o bycie singlem. Fakt- jest to utwór dobry, ale nie tak świetny jak cała reszta. Tytułowe Vulcano  ma charakter dość onirystyczny- jest to zapis snu wokalistki i tekściarki- Beli Komoszyńskiej. Opowiada o dzikiej wyspie, na której znajduje się wulkan, a mieszkający ludzie wcale nie lękają się niebezpieczeństwa, jakie niesie życie w jego okolicy. Zaczyna się potężnym brzmieniem syntezatorów, do których dołączają majestatyczne smyczki, roztaczając dość tajemniczy, a nawet nieco groźny klimat. Dopiero po pojawieniu się niesamowitych partii basowych i perkusji cała atmosfera się zmienia- a piosenka staje się skoczna i wpadająca w ucho. Wyczuwam w nim potencjalnego kandydata na zimowy hit.

Teledysk do "Phoenix"- sztandarowego utworu
prezentującego klimat. Polecam jeżeli ktoś jeszcze nie widział!

Jeśli chodzi o Miss Homeless- mogę przysiąc, że już go kiedyś słyszałem, ale nie jestem pewien kiedy. Zapewne przy okazji Opener'a i akustycznego koncertu przed dworcem w Gdyni. Kolejny świetny twór grupy, Izabela Komoszyńska ze swoją chrypą wspaniale komponuje się z poszczególnymi partiami instrumentów. Ewidentnie mój faworyt z tego materiału. Piosenka zbudowana podobnie jak wszystkie na płycie- pomieszanie elektroniki z dawną stylistyką zespołu. Najbardziej podobają mi się w nim partie gitary elektrycznej, która kończy utwór, by jednocześnie rozpocząć Zimną Wojnę- największą tekstową rewolucję na Vulcano. Jest to bowiem pierwszy utwór z polskim tekstem, o wiele tutaj zagadnień typowo wojskowych i zarazem z typowym dla tekstów Komoszyńskiej pikantnym romantyzmem, która już od początku zachęca "Umierajmy we dwoje/ Umierajmy na ulicach/ Ja się tego nie boję". Opowiada o destrukcyjnej wojnie między dwójką ludzi- zapewne byłych kochanków. Rozpoczyna go gitara "bawiąca się" zadziornie z elektroniką. Refren przemienia klimat pasujący nawet na dyskotekę, do tego beatu chętnie tupta się nogą.  Na początku ciężko mi było się z tym utworem zaprzyjaźnić- teraz uważam go za czysty majstersztyk i duma mnie rozpiera, że mamy na swojej scenie muzycznej TAKICH artystów jak Sorry Boys. Jedyny mój zarzut do Zimnej Wojny  jest taki, że piosenka jest zdecydowanie za krótka i jakby urwana w połowie.

Ogółem
Płytę polecam wszystkim, którzy uważają, że w Polsce nie da się stworzyć dobrej muzyki oraz tych, którzy sądzą, iż dla młodych grup nie ma możliwości wybicia się w tym kraju jeżeli nie tworzą przesłodzonego do granic możliwości popu. Jest to porządne polskie granie, mieszające gatunki niczym największy krupier, tasujący karty w kasynie. Znajdziemy tutaj trochę rockowej zmysłowości, elektronicznej potęgi, a przy okazji jest i miejsce na typową, rzewną balladę. Sorry Boys po prostu pokazują, że nie spoczęli na laurach i cały czas nad sobą pracują, co ewidentnie im wychodzi! Krążek jest przy okazji idealny pod względem długości (bez skojarzeń)- nie męczy ogromem piosenek, ale nie jest też przy tym za krótki. 100/10
Cała płyta do przesłuchania tutaj:



I standardowo- zapraszam do komunikowania się w komentarzach, na maila muzycznekorki@gmail.com
Ściskam i pozdrawiam!
Waflekins

środa, 23 października 2013

Jeżeli tak wygląda życie pozagrobowe, to Ja tam chcę! Czyli roztańczone Arcade Fire.


Zacznę to tak, że fanem Arcade Fire nigdy nie byłem. Gdyby ktoś nie wiedział dodam, iż jest to indie-rockowa grupa z Kanady- utworzona w 2003 roku. Na swoim koncie ma już trzy płyty, które w niektórych kręgach naprawdę się mocno się liczą. Ich koncerty to ponoć wybuchające wulkany energii. Bardzo jara się nią mój przyjaciel, którego z tego miejsca pozdrawiam :)
Czemu o tym piszę?
Otóż za 5 dni wychodzi ich najnowsza, czwarta długogrająca płyta zespołu, następca The Suburbs z 2010 roku. O Reflektorze zatem słyszę bardzo często. Przed chwilą dostałem od niego cynk, że nowa piosenka i lyric video ujrzały światło dzienne, że lepszy niż pierwszy singiel- tytułowy Reflektor (które linkuję wam na samym dole- wiem, wiem musicie się najeździć, ale coś za coś).

Afterlife- najnowszy utwór Arcade Fire z vintage'owym lyric video.

Co mogę powiedzieć o najnowszym utworze? Afterlife- bo tak nazywa się ów piosenka- wyszła zdecydowanie za późno. Gdyby ukazała się na przełomie wakacji, z miejsca stałaby się drugim hitem lata po Get Lucky. Mocno taneczny kawałek ze wstawkami przypominającymi disco, aż pozwala sobie przypomnieć ten wspaniały czas, kiedy na dworze było gorąco i parno, dookoła wszędzie pełno pozytywnej energii. No i festiwale muzyczne. Jeżeli tak wygląda życie pozagrobowe (teraz lekcja angielskiego afterlife- życie pozagrobowe) to Ja tam chcę! Wielce pozytywny twór przypomina miejscami fuzję nowych płyt Crystal Fighters i Daft Punk. Idealny do beztroskiego hasania pod sceną. W zespole wyczuwam idealnego kandydata na przyszłorocznego Opener'a (który również z indie i hipsterstwem się kojarzy- może jeszcze kilkoma innymi rzeczami, ale o tym już nie mówię). Płycie na pewno się przyjrzę. Może nawet będzie notka na blogu jak bardziej się wkręcę, a na to się zapowiada. Teraz jednak pozostaje doczekać do 29., kiedy płyta stanie się ogólnodostępna dla wszystkich zjadaczy chleba. Zachęcam do przesłuchania, bo zdecydowanie każdemu umili ten jakże pochmurny (przynajmniej w Szczecinie) dzień! :)

A tutaj Reflektor- pierwszy singiel z nadchodzącej płyty. 

A teraz słuchajcie moje misie pysie! Ostatnio przez moje neurony krętymi ścieżkami do mózgu (tak matura z biologii mnie pogania) przebiega ogromna masa pomysłów, dotyczących tego o czym pisać. Nie będę się oczywiście trzymać żadnego wyznaczonego harmonogramu, gdyż nigdy mi to zbytnio nie idzie, o czym już mogliście się przekonać, jednak prawdopodobnie już w najbliższych dniach będą pojawiać się pierwsze efekty mojej pracy. Uchylę sobie rąbka tajemnicy. Jutro lub pojutrze chciałbym pociągnąć dalej Przyjrzyjmy się, bo sto lat już tam nikt nie zaglądał i pajęczyny się zaczęły tam pojawiać w szarych kątach sufitu. Będzie też (oczywiście nie tego samego dnia) skromna Wyliczanka- jak ktoś nie zna ów działów to polecam. Lekcje w plenerze także doczekają się własnego posta, ponieważ ostatnio odwiedziłem sobie jeden festiwalik w Szczecinie. Niestety z koncertu Podsiadła relacji nie będzie, bo bilety wykupiono zanim zdążyliśmy się z ludźmi ogarnąć. Co do festiwalu też skromnie- udało mi się załapać tylko na jeden dzień tego festiwalu, ale za to jaki! Słuchajcie! Koncerty Izy Lach, Mikromusic i Rebeki na jednej scenie nie zdarzają się w takiej dziurze jak Szczecin często zatem o tym też Wam poopowiadam. Mam już również bilet na koncert Sorry Boys promujący najnowszą płytkę zatytułowaną Vulcano, więc jakby co to z tego gigu też pewnie co nieco będzie na blogu. Daleka przyszłość uraczy Was też kilkoma recenzjami płyt, zatem jeżeli nie będziecie mieli czego słuchać na listopadowe smuty będziecie mieli się z czym zapoznawać. No i to by było na razie na tyle.
A i oczywiście jakby ktoś chciał popisać na wszelakie tematy to zapraszam do korespondencji pod adresem muzycznekorki@gmail.com!
Trzymajcie się ciepło nie dawajcie się jesiennej chandrze!
Waflekins.

poniedziałek, 14 października 2013

Waflekins Nawija #2 "Popularne znaczy złe?"

Witajcie! Dzisiaj mam zamiar podzielić się z Wami jednym z tych głębokich jak dno Oceanu Atlantyckiego postów, gdzie nie będę opowiadać ani o żadnej specjalnie wybranej płycie, planach co do życia bloga (a patrząc po statystykach- pochwalę się wam- naprawdę ostatnio trzyma się dobrze, za co z całego serca dziękuję i wysyłam gorące buziaki dla wszystkich, którzy tu zaglądają i czytają). Nie będzie przyglądania się komuś szczególnemu, czy liczenia do 10. Trochę dzisiaj sobie po prostu pogadam, ot co- jak to miało miejsce przy słuchaniu muzyki w internecie. Ostatnio, podczas rozmowy z przyjaciółmi napomknąłem o tym, że nauczyłem się grać pewną piosenkę na gitarze- a że akurat instrument był pod ręką, oczywiście im ją zaprezentowałem. Kiedy kilka osób z ów towarzystwa stwierdziło, że "naprawdę fajne" i zapytali mnie, co to dokładnie było- odpowiedziałem. Natknąłem się jednak tylko na żartobliwe spojrzenie, do którego niektórzy dodali jeszcze pytanie "Żartujesz? Przecież to taka beznadziejna papka!" w ramach dodatkowego prezentu. Zastanawiacie się pewnie o jakiż to utwór chodziło. Mianowicie jakiś tydzień temu nauczyłem się grać Wrecking Ball najnowszego- bardzo kontrowersyjnego pod względem teledysku- singla Miley Cyrus na gitarze. I naszła mnie taka oto refleksja...

Popularne, więc bez kontrowersji? 
Powiem Wam więcej- publicznie znienawidzony utwór dawnej, ugrzecznionej Hanny Montany (przepraszam jeżeli użyłem złej pisowni- nie znam się na obecnych produktach Disney'a) nawet mi się podoba. Zadałem sobie pytanie- dlaczego właśnie taki ma on status? Kontrowersyjny teledysk? Czemu zatem niemiecki rockowy Rammestein nie został zniszczony, po tym jak zrobił ze swojego teledysku do piosenki Pussy film pornograficzny, gdzie artyści uprawiają seks w krótkich pornograficznych scenkach? Dlaczego Frankie Goes to Hollywood dzisiaj można usłyszeć na dyskotekach, skoro w ich największym przeboju- Relax- już sam tekst opowiada o sadomasochistycznym stosunku dwóch mężczyzn? Jak jednym z najważniejszych zespołów nurtu grunge dalej jest Nirvana, skoro w teledysku do Heart-Shaped Box dostajemy Jezusa ubranego w czapkę Mikołaja, dookoła którego krąży dziewczynka ubrana w strój Ku-Klux-Klanu? Lizanie młotka i latanie na kuli buldożera, nie pokazując tak naprawdę nic obscenicznego jest bardziej kontrowersyjne od wyżej wymienionych? W żadnym wypadku nie jestem stronniczy dla panny Cyrus- teledysk do Wrecking Ball jest po prostu pod niektórymi względami żałosny, ale czy przez to musimy skreślać całą piosenkę? Oprócz tego nasuwa mi się inne pytanie- czy to, że Miley Cyrus tworzy pop, a Rammestein metal nie pozwala jej na niektóre rzeczy, które mogą niemieccy muzycy? Czy muzyka popularna musi być ugrzeczniona? Czy jest właśnie przez to gorsza? 

Sprawczyni całego zamieszania związanego z tym postem.

Według mnie odpowiedź brzmi nie- i chociaż twórcy muzyki popularnej- jak na przykład Madonna, mająca za sobą wiele kontrowersyjnych przygód- chcą udowodnić, że ich też stać na bycie kontrowersyjnym, to są skutecznie "hejtowani" za takie zachowania, gdy artyści rockowi mogą robić co im się tylko żywnie podoba pod otoczką "alternatywy i walki z komercją". Czyli może wina leży po stronie komercyjności artystów? 

Popularne=Złe?
Ale czym jest tak naprawdę komercja? Szczerze mówiąc jest to dosyć dziwne zjawisko. Nie jest to żaden gatunek muzyczny, a jednak zgromadzeni są tu różni artyści- może tu trafić zarówno rock, disco jak i pop, a jednak przez niektóre środowiska artyści z tej grupy są uznawani za największe zło tego świata. W czym jednak są gorsi? Bo udało się im stworzyć utwór, który porwie dziesiątki tysięcy osób do śpiewania go razem z zespołem na koncertach, a innym zespołom po prostu się to nie udaje? Ponieważ to oni są na
Tajemniczy Marylin Manson to- niektórzy
będą zaprzeczać- również komercja moi
drodzy alternatywni ludzie :)
salonach, a nie ulubione zespoły hejtujących komercję osób? Bo zarabiają więcej niż inni artyści? Wybaczcie taka jest praca muzyka- każdy chce mieć pieniądze z tego, co robi jeżeli wykonuje swoją robotę dobrze. Równie dobrze możecie naskoczyć w takim razie na panią ze spożywczego, że nie oddaje wam ziemniaków, które są obecnie za 3 zł za kilogram za 10 groszy! Stańcie z banerami, krzyczącymi "sprzedałaś się!" pod jej sklepem. Nie zapomnijcie o dodaniu kilku wulgaryzmów dla smaczku, niech Baba wie co myślicie o takim zachowaniu. Brzmi absurdalnie, prawda?
Pamiętam czasy, kiedy sam należałem do tej jakże alternatywnej rzeszy ludzi, której nie podobało się wszystko, co tylko trafiało do tv i radia. Szczerze się wstydzę, że taki byłem, bo w wielu momentach prowokowało to różne nieprzyjemne sytuacje. Dzisiaj potrafię słuchać wszystkiego- na swojej mp3 mam zarówno krytykowaną za bycie popularną przez niektórych moich znajomych Adele jak i "bardzo alternatywną" Nirvanę  (bo- teraz narażę się wielu osobom- Metallica i Nirvana to również komercja, nie oszukujmy się. Większość z tych osób żyje w złudzeniu, że słucha czegoś alternatywnego, gdy jest to zwykły mainstream- po prostu inaczej podany), ale też grupy o których mało kto słyszał- spoza świata popularnych. I takich "połączeń" jest tam o wiele więcej. Nie wstydzę się komercji, bo tak naprawdę nie jest ona niczym złym. Tak samo jak niczym złym nie jest słuchanie muzyki spoza list przebojów- bo w drugą stronę taka nienawiść również istnieje.

A Ty? Słuchasz muzyki, czy gatunków?
A jak jest z Wami? Słuchacie wszystkiego, czy na jakieś gatunki muzyki (a może właśnie na tą przebrzydłą komercję) się zamykacie? Dlaczego tak jest? Z takimi refleksjami was na razie pozostawię. Odpowiedź możecie zostawić w komentarzu albo napisać do mnie wirtualny list muzycznekorki@gmail.com. Dzięki za jakiekolwiek aktywności- chciałbym poznać Wasze zdanie w tej sprawie :)
Do zobaczenia przy następnym poście i dziękuję za przeczytanie tego! :)
Cześć!
Waflekins.


niedziela, 6 października 2013

W kosmosie z Pati.

Dobry wieczór kochani czytelnicy!
Na wstępie chciałbym podziękować, za tak tłumne zainteresowanie postem o płycie Renovatio Edyty Bartosiewicz- osobiście chciałbym przeprosić za wszelkie gafy jakie tam popełniłem (bo kilka ich jest, gdybym tylko mógł byłyby już poprawione, ale niestety na to już za późno, trudno :)). Przez długi czas cierpiałem na zbyt dużą wenę i wymyślałem temat za tematem, którymi was na pewno wkrótce uraczę- aktualnie tworzą się dwa, żaden jednak nie jest ukończony z racji tego, że są to trochę poważniejsze i ambitniejsze posty, nad którymi muszę pomyśleć dwa razy. Ewentualnie dziesięć. Jednak, żeby nie było ciszy zdecydowałem się na inny post- również z grona tych, które sto lat czekają na udostępnienie większemu gronu czytelników. Dzisiaj jest na niego idealna pora. Jest już za oknem całkiem ciemny- jesienny, lekko mglisty (przynajmniej w Szczecinie), chłodny wieczór i nie mam w zanadrzu żadnych innych postów, którymi sypnąć niczym mag asami z trochę przydużego rękawa dziurawego, starego swetra. "Teraz albo nigdy"- pomyślałem. Zatem dzisiaj pomówimy o płycie dla mnie wyjątkowej i niesamowitej, jeżeli chodzi o polskie rynek muzyczny.

Dzisiaj zapoznam Was z osobowością
iście kosmiczną.
Z płytą zapoznałem się jakieś półtorej roku temu, gdy usłyszałem "głównego" singla promującego krążek- "Jaszczurkę" z dnia na dzień stał się moim osobistym przebojem, do którego bardzo często wracam. Wyprodukowany on został w 1998 roku przez młodziutką, 18-letnią Patrycję Grzymałkiewicz- z dzisiejszej perspektywy już Patrycję Hilton (ale mówimy teraz z perspektywy końcówki lat '90). Której historia jest iście niesamowita. Kto by pomyślał, że dziewczynka, która za młodu jeździła w trasy z Lady Pank, bo jej Mama związana była z Janem Borysewiczem- ówczesnym liderem grupy. W wieku 15 lat wymsknie się z domu w Polsce do odległej Anglii, gdzie zamieszka całkowicie sama i podczas lekcji w szkole muzycznej na wydziale pop music, zacznie tworzyć piosenki, które trzy lata później wyda na własnej płycie, nagranej już po powrocie do kraju? Czyste szaleństwo prawda? To poczekajcie i zobaczcie jaka to była płyta! Bo z popem na pewno nie miała nic wspólnego. Dzisiaj zapoznamy się z płytą Jaszczurka, zapraszam! :)


Pati Yang- Jaszczurka, 1998, Sony Music Polska
Między jawą, a snem.
Artystka zapytana kiedyś w jednym z wywiadów o tą płytę, stwierdziła, że "jest to płyta o młodej dziewczynie zagubionej gdzieś między światem realnym, a światem snów"- albo coś bardzo podobnego w ten deseń (niestety teraz nie mogę znaleźć nigdzie tego cytatu jak go potrzebuję). I niewątpliwie coś w tym jest. Udowadnia nam to już otwierający płytę, bardzo agresywny utwór Si- mający być początkowo kawałkiem tytułowym- (na nazwanie płyty nie zgodziła się jednak wytwórnia Sony, która zmusiła Pati do nazwania płyty tytułem singla). Dość potężny wstęp i wielu może przy nim odpaść- mi samemu na początku średnio przypadł do gustu, by teraz być jednym z moich ulubionych. Pati melorecytuje cały tekst, wcielając się w dziewczynę, opowiadającą (trochę pod wpływem alkoholu) Panu X parę słów o toksycznej miłości. Z każdej strony atakuje nas mocna elektronika, kojarząca się dzisiaj trochę z Crystal Castles, ale wtedy nikt nawet o nich nie słyszał. W Si już słychać z jakiego nurtu jest ta płyta. To nic innego jak trip hopowe dokonania Massive Attack, Portishead, czy Tricky'ego, przeniesione w nasze polskie, postpeerelowe realia. Kolejny kawałek 3 Pati stanowi trochę kontrast dla poprzedzającego utworu- zawsze kojarzyłem je sobie trochę z nocą i następującym po niej poranku. Chyba najbardziej chwytliwa ścieżka ze wszystkich na Jaszczurce z wpadającym w ucho gitarowym riffem. Potem dostajemy tytułową Jaszczurkę- śmiało to powiem- jeden z najpiękniejszych polskich utworów elektroniki łączonej z popem. Co więcej z wyśmienitym teledyskiem, dość psychodelicznym i prezentującym świat snów wspomniany przez Pati.

Teledysk do "Jaszczurki"
Po polsku i po angielsku.
Kolejnym naprawdę ciekawym kawałkiem jest Uwolnij- Ja tutaj czuję, że podmiot liryczny musiał przejść naprawdę wiele w swoim życiu. Niewiarygodne, że zwyczajna nastolatka potrafiła napisać coś tak przejmującego i mrocznego- z resztą sama oprawa muzyczna idealnie oddaje klimat. Aooh- to najkrótsza piosenka- trwa ledwo 3 minuty, ale szczerze mówiąc zawsze, gdy jej słucham zaczynam się bać- i to autentycznie narasta we mnie niepokój- sami z resztą przesłuchajcie w wolnej chwili, a zrozumiecie o co mi chodzi. Następnie dostajemy utwory już anglojęzyczne- Higher Perception, w którym da się usłyszeć przeogromne inspiracje Trickym, Underlegend- nigdy nie rozumiałem, czemu stał się drugim singlem (Nie zrozumcie mnie źle! Utwór jest muzycznie naprawdę ładny, spokojny, pozwalający odetchnąć z lekko pacyfistycznym tekstem, ale w żadnym wypadku nie jest to piosenka "do radia". Myślę, że w dużej mierze ta decyzja przeważyła o porażce komercyjnej krążka. By the way piosenka zawsze kojarzyła mi się z Another Brick in the wall Pink Floydów- sam nie wiem czemu.)- oraz Too late- zdecydowanie bardziej wpadającym w ucho niż ten wyżej wspomniany i co więcej żwawszym. Przeplatają się one z pozostałymi dwoma polskojęzycznymi trackami- Nie wróci- kawałek dla mnie enigmatyczny- nie wiem, co w nim jest takiego, że ciężko się od niego oderwać oraz Może zapomni- tekstowo zbudowanym z jednego zdania, wydaje mi się kontynuacją Aooh, które kończy się trochę nierozwinięte- w tej piosence słychać z kolei wielkie inspiracje grupą Portishead. Empty Temple- najspokojniejszy moment na całej płycie, gdzie podmiot liryczny właśnie opowiada o momencie, w którym umiera, przejmująca ballada oparta o dwa gitarowe chwyty, powoli rozchodzące się w przestrzeni. Niesamowita końcówka, po której zostajemy wbici w ziemię i pozostawieni w ciszy...

"Aooh"- a nie mówiłem? :)

Bristol w Warszawie.
...W ciszy trwającej aż do 2005 roku, ponieważ swój kolejny album Pati wyda dopiero wtedy. I to już poza granicami naszego kraju. Jaszczurka okazawszy się płytą jeszcze zbyt elektroniczną jak na polski rynek (gdzie dominował dalej rock) i z wytwórnią, która zbytnio nie wiedząc jak wypromować taką perłę, po prostu dała ciała, Pati zawinęła się ponownie do Londynu. Obecnie artystka ma na koncie trzy inne krążki (piąta płyta już w drodze), gdzie dalej pozostaje nietuzinkową dziewczyną z pomysłem- taką samą jak przy Jaszczurce.

Zanim to nastąpiło dalej w 1998 Pati ruszyła jednak w trasę, która również okazała się niewypałem z wielu powodów- jednakże były to na pewno magiczne wydarzenia. Chciałbym cofnąć się w czasie i móc usłyszeć np. Underlegend rozegrane na dwie perkusje (bo podczas trasy młodą Pati Yang wspomagała liczna trupa, nazwana Robot, którą w wywiadach artystka wspomina różnie- z jednej strony byli to ponoć wspaniali muzycy, z drugiej grupa naprawdę ciężka do ogarnięcia- ponoć na jednym z koncertów ów trasy jeden z muzyków wstał i poszedł do baru, z którego na scenę już nie wrócił, a gig kontynuowano bez jednego muzyka). Próba przeniesienia Bristolu do Polski nie udała się. Myślę jednak, że gdyby Jaszczurka ukazała się dzisiaj, Pati z dnia na dzień zyskałaby w naszym kraju sławę. Polecam posłuchać tej płyty, bo kto raz wkręci się w ten kosmiczny klimat na zawsze będzie wracać do tego układu... jak Ja :)

Waflekins.


wtorek, 1 października 2013

Dwie kobiety jedna płyta- pierwsze wrażenie na temat "Renovatio" Edyty Bartosiewicz

Dzisiejszy dzień z pewnością przejdzie do historii polskiej muzyki rozrywkowej. Otóż światło dzienne po wielu wielu latach ujrzała wreszcie długo wyczekiwana płyta  Edyty Bartosiewicz (dzisiaj wyliczyłem, że ci najwierniejsi musieli czekać na tą płytę 15 długich lat)! 13 premierowych kawałków okraszonych iście zimową okładką dzisiaj trafiło do mnóstwa fanów- tych młodszych, którzy- jak ja- nie pamiętają czasów sukcesów Snu, a gdy Edyta odchodziła uczyli się dopiero raczkować jak i tych starszych pokoleń- dzisiaj już w większości rodziców dorosłych ludzi, w głębi duszy "ryczących czterdziestek". Pomijając jednak dywagacje na temat wieku słuchaczy i skupiając się na okładce. Sama płyta była trochę jak ów pierwszy dzień października, wyznaczony na oficjalną premierę płyty. Trochę ciepło, ale już czuć w powietrzu, że letnie dni już się kończą. Skupię się dzisiaj na tym, żeby przedstawić Wam moje- absolutnie mało obiektywne zdanie (przyznaję się :P) i opisać moje doznania związane z Renovatio Edyty Bartosiewicz, które katuję od popołudnia. Od razu ostrzegam, że osoby nie lubujące się w długich, tasiemcowatych opisach ciągnących się jak wenezuelska opera mydlana, nie mają tu czego szukać. Będzie pełno odniesień, odskoczni od głównego tematu i wspomnień. Bo tym przede wszystkim jest ta płyta.

Edyta Bartosiewicz, Renovatio, EBA Records 2013
Orkiestra tamtych dni.
Ta płyta to istny zapis tego, co przechodziła Edyta przez ostatnią dekadę, kiedy niemożność śpiewania i inne problemy blokowały jej drogę do wydania płyty. Wielu plotkowało. Wśród fanów wrzało- jedni sprzeczali się z drugimi co do tego, czy ta płyta  w ogóle kiedyś wyjdzie. Potem cała machina ucichła, aby gdzieś w 2010 roku (również rok, gdy zaczynałem słuchać Bartosiewicz ^^) dać znak "Słuchajcie kochani, wracamy!" koncertem na Orange Warsaw Festival. Od tamtej pory powolnymi kroczkami Edyta- jakby ze śpiączki- wracała do świata polskiej muzyki, witając stęsknionych uradowanych fanów. Dla niej jest to nowy początek i nikt- na pewno nawet sama artystka- nie miał pojęcia, czy uda się jej znowu wpasować w ten świat szalonego szołbizu. Pętla otwierająca płytę jest według mnie właśnie tym- swoistym powitaniem z fanami i rozmyślaniem na temat tego, czy ona znowu się tu przyjmie "Wiem, że byłam tu nie raz/Rozpoznaję rzeczy kształt" przyznaje w refrenie. Refleksyjny utwór daje naprawdę potężny początek dla tej tak długo wyczekiwanej płycie, wokół której narosło tyle oczekiwań- Edyta wszystkiemu podołała. Muzycznie trochę przypomina Sen- zwłaszcza potężne gitary elektryczne zdobiące refren. Następne jest tytułowe Renovatio, które zagorzalsi fani zdołali już usłyszeć na koncertach Bartosiewicz. Pamiętam, że wtedy podszedłem do niego bardzo sceptycznie i nie spodobał mi się. Na płycie jest jednak doskonale dopracowany i naprawia to, co pozostawiła po sobie pierwsza wersja. Szybki, żwawy i taneczny- trochę jak odrzut spomiędzy płyt Szok'n'Szoł i Dziecko. Edyta i spółka udowadniają, że wciąż potrafią tworzyć wpadające w ucho gitarowe riffy, które zostają w głowie na długie chwile. "Salwy na Waszą cześć"! Swoją drogą tu przydaje się łacina, by zrozumieć grę słów w utworze- Salve! to z łaciny "Witaj!", a to przedziwne zapożyczenie? Czy ma ono jakieś znaczenie w tekście? Przychodzą singlowi Rozbitkowie- tym razem brzmi jak piosenki z Wodospadów- trochę nostalgiczny utwór (jak większość z Wodospadów), w którym- tak mi się zdaje- Edyta opowiada o swoim zniknięciu "Nikt z nas jak dotąd/Nie spostrzegł że/Ta łódź od dawna już tonie/Do góry dnem"- ubolewa w refrenie artystka. Utwór z bardzo ładną gitarą akustyczną, pasuje na spokojną letnią piosenkę, ale czy singiel promujący długo oczekiwany krążek? Nie wiem.

Nowy dzień.
Następnie Edyta pokazuje swoją zupełnie nową stronę we wzbogaconym o dyskotekowy rytm Italiano- i ten nietypowy aranż znowu ma swoje odzwierciedlenie w tekście. Edyta opowiada tutaj o nowym, wstającym poranku. Każda zwrotka kończy się wersem "Czy wciąż jeszcze pamiętasz mnie?"- może być to skierowane ku dawnym inspiracjom, z którymi kończy. To tutaj Bartosiewicz pokazuje swoje nowe oblicze. Rytmiczny utwór wywołuje ochotę na spontaniczny taniec, a gdy do tego wszystkiego dochodzi sekcja dęta? Wulkan energii z ambitnym tekstem, bardzo pozytywnie nastrajający kawałek. Następnie dochodzi Zbłąkany Anioł- akustyczna pop-rockowa kołysanka- jak na razie przeminęła dwa razy przez odtwarzacz i to tyle, ale może kiedyś do niej wrócę. Niewinność 2013 to po prostu remaster wersji z roku 2002 z na nowo dogranymi wokalami (chociaż wydaje mi się, że chórki w refrenie zostały niezmienione). Utwór napisała niewątpliwie ta młoda jeszcze dziewczyna, która ma przed sobą naprawdę ciężką dekadę. Dzisiaj śpiewa go dojrzała kobieta po przejściach. I muszę przyznać, że wokale w obecnej wersji są o wiele ładniejsze. Co więcej jakość nagrania została bardziej "oczyszczona"- przez co słychać  niektóre wstawki instrumentalne, których nie słychać było wcześniej. Dodatkowo wszystko jest o wiele głośniejsze. Cień- trochę kojarzy mi się z karierą jeszcze w Holloee Poloy. Dostajemy tutaj bardzo mroczny utwór z potężnym basem, budującym napięcie. Edyta melorecytuje większość tekstu co z jednej strony jest bardzo zmysłowe, a z drugiej powoduje jeszcze większe ciary. Tekst? Jest za to bardzo nosowski- ale tej Nosowskiej z czasów Zazdrości. Jeden z najmocniejszych punktów na płycie- jakich tutaj wiele, aż ciężko się zdecydować. To na pewno jest nowa Edyta.

Magia opowieści
Dostajemy utwór numer 8- graną już na Orange Warsaw Festival Madame Bijou- tekst inspirowany ponoć historią Titanica. Historia opowiada o starszej już nieco kobiecie, siedzącej w barze, prowadzącej refleksje nad swoim życiem. Nadzieję daje jednak piękny refren "lecz jest jeszcze coś/co się we mnie tli/co sprawia, że wciąż/tę wiarę mam". Stary, typowy dla Bartosiewicz utwór- gitara i jej przepiękne opowiadanie historii, które tak się zawsze pięknie splatały i zazębiały w całość. Tu jest nie inaczej- artystka pokazuje jak wielką tekściarką wciąż pozostała. Zaraz potem jest bardzo żywa kompozycja, symfonia wielu dźwięków- Ryszard- być może i kochanek Bijou z dawnych lat? Opowieść o mężczyźnie, który ucieka ze swojego domu i... no właśnie, to jest kwestia interpretacji co się z nim potem dzieje (chętnie posłucham waszych opinii na muzycznekorki@gmail.com- piszcie jeżeli już słuchaliście, jeśli nie to też ;)). Jak ktoś chce wiedzieć, co ja o tym utworze uważam, niech spyta mnie osobiście pod mailem albo zapyta inną drogą- nie będę spoilerować (nie wiedziałem, że piosenkę da się zaspoilerować XD). Żołnierzyk- utwór bardzo pozytywny- o żołnierzu wracającym do domu, wciąż silnym (myślę, że trochę każdy z nas może być takim żołnierzykiem). Pełnym doświadczeń. Oczywiście znowu gitara akustyczna jest motywem przewodnim instrumentarium. Orkiestra Tamtych Dni- wiem, że utwór miał znaleźć się na niewydanej w 2002 roku Innej. Utwór chyba najweselszy z całej płyty- opowiadający o dawnym domu Edyty, bardzo wesoło i dowcipnie z sekcją dętą przypominającą trochę reagee unplugged. Aż chce się tańczyć i skakać :) Upaść, by wstać- ponownie piosenki bardziej orkiestrowe zamieniają się z tymi akustycznymi. Tym razem o tym, że czasem trzeba się ogarnąć po największej klęsce i próbować działać. Edyta po kolei przekazuje historie, w które musimy się wsłuchiwać i poczuć jak nas samych dotykają.

Gdzie tak naprawdę idziesz?
Tam, dokąd zmierzasz (chwila) to najdłuższa kompozycja ze wszystkich- bardzo spokojna i jeszcze bardziej smutna. Opowiada o miejscu, gdzie wszyscy idziemy całe nasze życie- o raju. Gdzieś daleko stąd, Edyta porzuca zgiełk miast, neony, codzienne gonitwy i wszystko co związane z wielkimi cywilizacjami. Jest tu trochę hipisowskiego przesłania, niewątpliwie cisną się do oczu łzy, że to już koniec i dotarliśmy właśnie na koniec, dalej nie ma już nic. Tylko cisza. To gdzie Ty dotrzesz, czytelnikosłuchaczu jest jednak tylko twoją sprawą i tylko od tego zależy jak będzie wyglądać raj. Możesz iść z Edytą albo działać na własną rękę- wybór należy jest Twój. I tylko Twój. Wspaniały koniec płyty.
Myślę, że ta synteza dwóch Edyt- starej i nowej na jednej płycie jest czymś naprawdę pięknym. Nikogo, kto na Renovatio czekał- na pewno go nie zawiodło. Z jednej strony płyta idealnie pasuje do naszych czasów, z drugiej jest w niej coś takiego ulotnego, czego już nigdy nie damy rady doświadczyć. Możemy tylko słuchać tej pięknej muzyki. Orkiestry tamtych lat.