sobota, 30 marca 2013

O słuchaniu muzyki.

Z poprzednim postem nieco się pośpieszyłem :)
Wiosna zdążyła zniknąć tak szybko, jak się pojawiła, a My znowu zostaliśmy uraczeni kilkoma tygodniami przymrozków, ataków śnieżyc i innymi białymi szaleństwami. Tyle jeżeli chodzi o prognozę pogody.
Z tym postem za to nieco się spóźniłem (w tym momencie błagam na kolanach wszystkich czytelników o wybaczenie), ale wróciłem i mam zamiar przedstawić Wam post, zapowiadany miliony lat świetlnych temu (pod koniec poprzedniego posta). 
Dedykuję go osobie, która zmotywowała mnie, żebym w końcu zebrał się i go napisał. :)

O co chodzi?
Na pewno większość z Was to znający się na muzyce i kochający ją równie mocno jak Ja
melomani. Niewątpliwie każdy z was- albo chociaż te 3/4- dwoi się i troi, żeby chociaż raz w miesiącu zakupić sobie jakąś dobrą płytę, którą można potem "pyknąć" w
odtwarzaczu i cieszyć się nią, gdy tylko przyjdzie na to ochota. Chociażby w ciągu tych wiosenno-zimowych wieczorów. Niestety osoby bez dużych, stałych dochodów muszą ograniczyć się do tej jednej płyty miesięcznie i Youtube'a- z różnych powodów ich nie pobiera przez sklepy firmy torrent (Ja na przykład poprzez wstręt do piractwa i ściąganych plików), a jakość niektórych utworów zamieszczonych na Youtube pozostawia jednak naprawdę wiele do życzenia. Jest na to rada! 

W dobie drugiej dekady XXI wieku pojawiło się wiele narzędzi, które mają wspomóc nas znacząco w czasach kryzysu. Dzięki temu możemy cieszyć się muzyką za darmo, nie musimy za nią płacić, a słuchane kawałki mają genialną jakość, mogącą zaspokoić nawet największego malokntenta :)
Wielu z Was zada może sobie pytanie- "Serio? Wooow! Muszę koniecznie się dowiedzieć jakie to narazędzia."
Zaciekawieni? :)
Zaraz wszystko Wam opowiem!

Nieznani z potencjałem.

Istnieją wykonawcy, którzy nie mieli szczęścia stworzyć hitów na skalę światową. W teorii nie mają na koncie znanych piosenek, podbijających listy przebojów niczym narciarze w tej chwili wszystkie zakopiańskie stoki. Umieszczają Oni swoje dokonania na specjalnych serwisach, gdzie można się z nimi zapoznać- a niekiedy darmowo (i legalnie!) ściągnąć ich poszczególne krążki. Jedną chyba z najciekawszych stron o takiej idei jest angielski serwis Jamendo (którego mottem jest hasło "Otwórz uszy"). Obecnie funkcjonuje on też w polskiej wersji językowej. Naprawdę wielka rozpiętość gatunkowa- znajdziemy tu wszystko od muzyki celtyckiej i afrykańskiej, przez trochę bardziej komercyjne nurty aż po piosenki oparte o sam saksofon! Aby odnaleźć coś dla siebie wystarczy otworzyć jedną z dwóch zakładek- "Odkrywaj"- służącą do poznawania tego, co proponują nam twórcy serwisu lub "Szukaj"- żeby odnaleźć coś samemu po tzw. tagach, podzielonych na działy "Gatunek, Nastrój i Instrument" (można też wpisać bezpośrednio nazwę artysty lub piosenki). Wybranego przez nas twórcę możemy na dodatek wspomóc dobrym słowem, pisząc recenzję albumów albo finansując dowolną kwotą! Jak dla mnie idea jest wręcz genialna, sam odkryłem tam kilka perełek, które do dziś trzymam szczelnie w swoim odtwarzaczu. Szczególnie polecam Julandrew (duet, który może nie ma za wielu kompozycji, ale i tak warto ich poznać), Dazie Mae (jazzowa artystka o pociągającym głosie okraszonym pięknymi kompozycjami), są też The Wind Whistles z przyzwoitą płytką "Animals are People too", czy psychodeliczny Scabeater. Wymieniać można w nieskończoność, po prostu warto zajrzeć, a Twoja wirtualna płytowa półka bardzo się wzbogaci. 

Polacy nie pozostają bierni! Niedawno powstał serwis o podobnej idei jak Jamendo- mający na celu propagować polskich nieznanych twórców bardzo dobrej muzyki. Serwis on|music założony został przez Pana Marcina Śliwkę (z którym miałem okazję korespondować drogą mailową) własnoręcznie i za własne pieniądze, włożył wielką pracę w swój portal. Polecam zaglądać na listę przebojów serwisu, która jest prowadzona przez głosujących na dane kawałki słuchaczy, wybierających utwór tygodnia. Tu jednak nie ściągniemy albumu wykonawcy, ani nie dofinansujemy ulubieńców, mimo wszystko portal dopiero się rozwija i ma szansę zostać naszym krajowym odpowiednikiem Jamendo, sporo mieszając na rodzimej scenie muzycznej! Życzę z całego serca wszystkiego dobrego w ulepszaniu serwisu i powodzenia w jego prowadzeniu adminowi strony :)

Potęga "Spotifaja" 

To jest coś, co jak dla mnie jest fenomenem tego miesiąca, roku, a może nawet dekady. Wielu z Was wie pewnie czym jest streaming. Dla tych, którzy nie znają pojęcia- jest do udostępnianie muzyki do odsłuchu. W ten sposób zanim kupimy krążek możemy go przesłuchać i ocenić, czy warto go nabywać. Streaming może też działać jako odtwarzacz, jeżeli sprytnie się z niego korzysta!
Spotify  to serwis, który korzysta z aplikacji zainstalowanej na naszym komputerze i dostępie do internetu. Po połączeniu się z siecią, możemy wyszukiwać w aplikacji artystów już znanych i słuchać udostępnionej przez nich muzyki za darmo. Dlaczego warto? Bo gdy słuchamy wybranego przez nas wykonawcy on otrzymuje za każde nasze przesłuchanie pieniądze, czy to nie cudowne? W ten sposób mamy na naszym komputerze przeogromną bibliotekę muzyczną złożoną prawie ze wszystkich naszych ulubionych artystów, których wspieramy finansowo tylko słuchając. Skąd to "prawie wszystkich"? Nie wszystkie zespoły i artyści decydują się zamieścić na Spotify swoje dokonania- co jak dla mnie jest naprawdę głupim posunięciem, gdyż to tylko czysty zarobek. Drugim minusem są też reklamy, których musimy słuchać co jakiś czas, jeżeli nie wykupiliśmy wersji premium (jej cena jest jednak naprawdę niska, bowiem 19 zł za miesięczny abonament, w którym dostajemy dostęp do aplikacji na komórce, dzięki której pobieramy playlistę na telefon i cieszymy się ulubionymi kawałkami offline, no i brak reklam). Oczywiście można też korzystać za darmo- jak Ja i naprawdę czuć się usatysfakcjonowanym ;) Zliczę na pewno trudniej zespoły, których nie ma na Spotify, niż te, które już tam działają (są tam m.in. Róże Europy, Dido, Hey, Metallica, Portishead), a reklamy da się przeżyć :P
Na dodatek "spotifaja" możemy połączyć z facebookiem i podglądać playlisty naszych znajomych lub "obserwując" ich, dostawać informację o tym, czego słuchają w pasku bocznym aplikacji. Scrooblujący czytelnicy też będą zadowoleni, bowiem last.fm również współgra ze Spotify. Po wgraniu aplikacji do Spotify (wystarczy wpisać hasło Spotify i last.fm do przeglądarki google), a nasze przesłuchania od razu zostaną przesłane na nasz profil, na dodatek scroobler nie psuje się tak łatwo jak ten do Winampa, czy Windows Media Player'a.

...a co jeżeli nic z powyższych mi się nie podoba?

W takim wypadku, istnieje jeszcze kilka serwisów, które z chęcią Ci polecę :)
Pierwszym z nich i chyba najciekawszym jest internetowy stereomood.com, w którym po wpisaniu swojego nastroju (oczywiście po angielsku- nie ma wersji polskiej serwisu) do paska z napisem "I feel...", strona dobierze ci idealną playlistę, którą możesz sobie włączyć jako tło do pracy/czytania/biegania etc.

Jest też słynny Deezer, który dodał niedawno transmisję teledysków na żywo do swojej oferty (pierwszą artystką, która miała koncert w serwisie deezer była Brodka). Działa bardzo podobnie jak Spotify- tyle, że w przeglądarce. Niestety nie bawiłem się nim aż tak bardzo, więc nie mogę o nim za wiele powiedzieć. Na pierwszy rzut oka jest w porządku. Wiem jednak, że są jakieś opłaty, związane z posiadaniem konta premium (zainteresowanych odsyłam na stronę w załączniku).

Ostatnią alternatywą jest grooveshark.com, z którego korzystałem zanim poznałem możliwości Spotify. Bardzo dużo dobrej muzyki w zadowalającej jakości, serwis znając twoje przesłuchania dobiera Ci potem playlisty gatunków, które mogą Ci się spodobać. Niestety last.fm zakończył z nim współpracę, więc nici ze scrooblowania piosenek na grooveshark'u. Rekompensatą jest jednak darmowa aplikacja na telefon, dzięki której możemy słuchać ulubionej muzyki w telefonie. Niestety działa ona dość topornie i nie byłem z niej zadowolony.

To by było na tyle z mojej pogadanki o sposobach na słuchanie muzyki w lepszej jakości, legalnie i za darmo. Jeżeli macie jakieś zastrzeżenia, znacie jeszcze jakieś takie miejsca w sieci jak te, o których mówiłem, a może chcecie pogadać o czymś zupełnie innym, piszcie na maila muzycznekorki@gmail.com. Macie 10000% pewności, że każdemu odpiszę :)
Za to już po świętach będzie co nieco o zespole Blur. Zapraszam za kilka dni! Dzięki, że jesteście i czytacie moje wypociny :)
Na zachętę piosenka.



Waflekins.

poniedziałek, 4 marca 2013

Wiosna, ach to ty!

Dzisiejszy post nie bez powodu nosi taki tytuł (zaczerpnięty od piosenki Marka Grechuty). Jako, iż zaczęliśmy tą cudowną porę roku, gdy temperatura powoli wzrasta, wszystko zaczyna się zielenić, a i ludzie jacyś tacy weselsi. Pomyślałem zatem- "czemu by nie zrobić takiego tematycznego wpisu?". Niestety piosenek jest tyle, że musiałem zrobić Top10, a selekcja była naprawdę trudna. Niestety wiele piosenek nie przeszło, być może kiedyś stworzę z nich większą playlistę i wrzucę wam w którymś z postów, ale na razie zostawiam to w takiej formie jaka jest. Otóż tym razem macie przed sobą drugi post z serii Wyliczanki, do którego możecie zajrzeć wchodząc w podany link lub znajdując zakładkę na górze strony. Zapraszam zatem do lektury i posłuchania sobie kilku piosenek, które kojarzą mi się z tym jakże uroczym okresem.

#10- Blur- "End of a century"

Tekstowo nie ma tu nic związanego z wiosną. Bardziej jest tu opłakiwanie, staczającej się cywilizacji i radość, że kończy się miniona epoka. Tak mówił, grał i ogłaszał wszech i wobec Blur w 1994 roku na swojej Parklife. Czy kawałek usłyszymy na tegorocznym Heineken Open'er Festival'u? Nigdy nic nie wiadomo :)


#9- Psapp- "Rear Moth"

Piosenka o nazwie przetłumaczonej na polski "Tył ćmy" (?!) stworzona została przez brytyjski duet Psapp i umieszczona na płycie Tiger, My friend z 2004 roku. Bardzo przyjemna i również niezbyt skomplikowana. Ciekawe jest za to tutaj instrumentarium- poza zabawnie brzmiącymi samplami, organkami, cymbałkami i Bóg wie czym jeszcze, możemy tutaj usłyszeć jeszcze gumową kaczuszkę! Wyjątkowo innowacyjny pomysł. Na dodatek wpada w ucho.


#8- Janis Joplin- "Flower in the sun"

Jedna z największych niekwestionowanych gwiazd rock'a lat '60 ubiegłego wieku wraz ze swoją piosenką- wydaną niestety już pośmiertnie na koncertowym albumie z 1972. Studyjnie na pewno brzmiałoby to równie genialnie, a nawet lepiej. Cieszmy się jednak, że Janis udało się wydać na świat takie dziecko chociaż koncertowo.


#7- Cisza jak ta- "Śnieżka"

Nie ukrywam, że piosenkę poznałem w radiowej "Trójce", gdy słuchałem jej do snu pewnej majowej nocy. Następnego dnia od razu pomknąłem w kierunku komputera, by znaleźć ten genialny utwór. Obecnie grupa nagrywa swoją szóstą płytę, a my w tym czasie możemy posłuchać kompozycji z płyty "Nasze światy". Muszę chyba przyznać, że ta górska poezja bardzo do mnie trafia.


#6- Muzyka Końca Lata- "Dokąd?"

Prosta piosenka z wpadającym w ucho refrenem i równie wesołym teledyskiem formacji z Mińska Mazowieckiego. "Dokąd?" było tak dobrym singlem, że o posiadanie go pofatygował się sam TVN, który umieścił go w zapowiedzi swojej ramówki na maj 2011. Wszystko bardzo ładne w swojej prostocie, tekst też nie jest jakiś zbytnio wymagający, więc nie wymaga 150 różnych interpretacji. Po prostu idealny mainstream, do słuchania w cieplejsze dni :)


#5- Strachy na Lachy- "Jedna szansa na sto"

Wiosenna, płomienna miłość- kto z nas nie przeżył tego cudownego stanu? Na dodatek podmiot liryczny doznaje zauroczenia w komunikacji miejskiej. O takich życiowych sytuacjach opowiada kawałek z płyty Piła Tango, którą znam od wczesnego dzieciństwa dzięki moim kochanym rodzicom (wielokrotnie katowaliśmy krążek na starym odtwarzaczu w samochodzie) należy do jednej z moich ulubionych płyt w ogóle. Na pewno w jakiś sposób mnie ukształtowała. 


#4- Paula i Karol- "Whole Again"

Polski duet wywodzący się ze stolicy. Piosenka otwiera najnowszy album o takim samym tytule. Powstał do niej również genialny teledysk, który naprawdę warto obejrzeć. Piosenka z przyjemnymi samplami i tysiącem głosów dwójki wokalistów, śpiewających na kilku ścieżkach jednocześnie. Możemy być dumni z naszej rodzimej muzyki między innymi dzięki Pauli i Karolowi.


#3- The Beatles- I should have known better.

Niewątpliwie najważniejszy zespół całej muzycznej popkultury ever! Harmonijka, akustyczne gitary i ckliwy refren z przesłaniem "That when I tell you, that I love You. You gonna say You love Me too, oh" Taka słodycz od panów z Liverpoolu idealnie wpasowuje się jako tło dla wiosennych dni.


#2- Peter, Bjorn and John- Young Folks

Komercha, komercha i jeszcze raz komercha. Melodyjne pogwizdywanie jako tło do miliona reklam- głównie sieci komórkowych lub kolejnych przecenionych czekoladowych batoników, ale za to jakiej jakości jest to komercja! Dowód na to, że kawałki spod szyldu alternatywny pop nie muszą razić. Singiel z płyty Writer's Block z 2006 roku to największy przebój grupy, tworzący genialną atmosferę na koncertach.



#1- Voo Voo & Kasia Nosowska- Nim stanie się tak (jak gdyby nigdy nic nie było)

Ta piosenka będzie w dwóch różnych linkach. W starszej wersji- z jednej z pierwszych płyt zespołu Voo Voo oraz druga- coś jakby "wznowienie" stworzone w duecie z pierwszą damą polskiej sceny muzycznej, Katarzyną Nosowską. Piosenka- w jakiej wersji by nie była, jest przeze mnie uwielbiana i od razu wskakuje na wszystkie moje prywatne listy przebojów, gdy temperatura za oknem tylko z lekka zaczyna przekraczać 0 stopni.































Dziękuję wam za przeczytanie kolejnego posta i wejście wraz ze mną w przyjemny, wiosenny nastrój. Mam nadzieję, że zaprezentowane przeze mnie piosenki wywołały u was równie pozytywne emocje. Za kilka dni przywitam was ponownie, by porozmawiać trochę na techniczne tematy. Będzie to coś na wzór felietonu, a może sprawozdania- jeszcze nie jestem pewien, co do formy przyszłego artykułu. Nie zapominajcie również, by pisać na muzycznekorki@gmail.com o swoich przemyśleniach, propozycjach artystów do zrecenzowania i wszystkim, czego tylko dusza zapragnie :)
Pokój!
Waflekins.

sobota, 2 marca 2013

Indie z pogańską duszą.

Sekstet z Islandii podbił świat w szybkim tempie.
Ostatnio przemiły głos z Tv ogłosił wszem i wobec z samego rana, iż wkroczyliśmy w meteorologiczną wiosnę. Na dworze delikatnie przygrzewa słońce, znowu siedzi się ze znajomymi do późna na dworze, a natura budzi się do życia. Za to w moim odtwarzaczu ciężkie, ostre brzmienia (spokojnie- jeszcze opowiem o nich w przyszłych postach), ustępują o wiele bardziej lekkim i powabniejszym brzmieniom. Co przychodzi w takim razie na myśl? Ewidentnie jeden z najciekawszych zespołów wiosny i lata 2012- mowa o islandzkiej grupie Of Monsters and Men, która na koncie miała wcześniej już jedną EP-kę, zatytułowaną Into The Woods, ale cztery piosenki z ów płyty były tylko wstępem do tego, co otrzymujemy na wydanej 4 Kwietnia 2012 płycie My Head Is an Animal (bowiem wszystkie piosenki z poprzedniczki znalazły się na pełnym longplayu). Grupa w zaskakująco szybkim tempie zawojowała muzyczne światki- mniejsze i większe. Wszystkie komercyjne stacje radiowe świata zasłuchiwały się kolejnymi singlami, największe stacje telewizyjne emitowały teledyski (a tutaj trzeba napomnieć o tym, że Of Monster and Men jak dla mnie to mistrzowie, jeżeli chodzi o wideoklipy, absolutni zwycięzcy w tej kategorii), a przy okazji nie zapomniało o nich również"hipsterskie podziemie", które wciągnęło się w klimat pierwszej pełnej płyty zespołu, pozostając w swojej opinii "alternatywnymi do potęgi".
Oczywiście- jak to w świecie- znalazło się też wielu hejterów. Bowiem wielu hejterów już okrzyknęło Of Monsters and Men gwiazdą jednego przeboju. Wszystko poprzez emitowane nagminnie w radiach i telewizji Little Talks- pierwszy singiel z płyty, który odniósł największy komercyjny sukces. Czy to prawda? Jak na razie ciężko to stwierdzić, bowiem jakikolwiek nie byłby cały album, to jest to naprawdę jeden z lepszych debiutów, jakich przyszło mi słuchać i jakoby sam w sobie jest sporym osiągnięciem dla grupy.

Płyta rozpoczyna się szybkim gitarowym riffem, który podpada trochę pod country. Zaraz potem do gitary dołączają się dwa wokale, delikatne i niebywale ze sobą współgrające. To Nanna Bryndís Hilmarsdóttir oraz Ragnar þórhallsson. Grupa ma bowiem dwóch wokalistów. Dirty Paws kończy się z ogromnym impetem, aby zastąpił ją wpadający w ucho King and Lionheart, który- nota bene- nie rozumiem dlaczego jeszcze nie jest singlem. Piosenka promowana jest jednak przez genialny teledysk- jak już wspomniałem, na poziomie wręcz mistrzowskim. 


Następnie dostajemy kolejną dawkę energii. Symfonia w dźwięków w Moutain Song aż zachęca do tupania nogą. Chciałbym usłyszeć kiedyś w koncertowej wersji. Na uspokojenie po trzech przebojowych bombach raczeni jesteśmy eterycznym Slow and Steady, które zaczyna się dość psychodelicznymi dźwiękami. Przyznam się, że jest to jedna z dwóch piosenek, które ostatnio "katuję" :). O Little Talks- pierwszym singlu z płyty rozpisywać już się nie będę, gdyż wszyscy go na pewno znają jako jeden z hitów zeszłego lata. Potem dostajemy brzmiące deszczowo Six Weeks, kojarzące się lekko z Moonlight Shadow Mike'a Oldfielda. Następny na płycie jest mój ulubiony utwór z całego krążka- mianowicie Love, Love, Love. Kawałek ponownie zaczyna się przepiękną symfonią dźwięków, która w większości z nas rozbudza nasze słowiańskie korzenie. 
Okładka My Head is an Animal- dość specyficzny strój
na plażę, nieprawdaż?

Zawsze gdy słucham dokonania Of Monsters and Men, czuję jakbym przeniósł się w czasie do czasów pogaństwa, dzikich rytuałów i widzę oczami wyobraźni piękne obrazy. Można powiedzieć, że My Head is an Animal to indie z pogańską duszą. Jak dla mnie kandydat na kolejnego singla. Zaraz potem Your Bones- już trochę bardziej przypominające dokonania artystów indie z Ameryki. W Sloom znów wracamy się do wcześniejszych klimatów, dostajemy powolny kawałek z gitarą akustyczną w tle- kolejny uspokajacz po dawce doznań z poprzednich kawałków. Trochę jak Slow and Steady. Lakehouse to kawałek już nie tyle wiosenny co letni, ale równie ładny.

Yellow Light, wieńczące płytę porusza już trochę inne uczucia. Pojawia się nowy instrument- ksylofon wkomponowujący się w tło. Ale poza tym kawałek taki jak reszta płyty- dobry, ale nie wprowadza nic nowego, jest jak cała reszta i umyka gdzieś w tłumie. A taki koniec płyty nie może być. Rozumiem, że Of Monsters and Men chcieli spójności artystycznej, trzymania się jednego gatunku, ale na przyszłym longplayu będą musieli jednak trochę się nakombinować, żeby przeskoczyć poprzeczkę z ich debiutanckiej płyty i nie powtórzyć schematów. Mimo wszystko, wierzę w nich, czasu mają bardzo dużo- bowiem terminy trasy koncertowej po całym świecie- głównie festiwali, gdzie występują z takimi artystami jak Rihanna, Nick Cave i Red Hot Chili Peppers, czy Kings Of Leon, kończą się dopiero późnym sierpniem.  Czyżby nagrywanie nowego krążka? Nie wiem jak wy, ale ja już nie mogę się doczekać :)
Namiastkę koncertowej magii w Love, Love, Love na żywo, które podesłał nam mój dobry przyjaciel, który również kocha Of Monsters and Men- no bo jak można ich nie kochać?
Płytę spokojnie mogę ocenić na 8/10.

Zaś ja już wkrótce zapraszam was do kolejnego posta, który będzie niebawem- już w poniedziałek. Będzie znowu bardzo wiosennie, będzie wielu wykonawców, a ja jak zawsze udzielę wam odpowiednich lekcji, o każdym z nich :P
Ps: Nie zapominajcie pisać na muzycznekorki@gmail.com, postaram się odpisać na wszystkie wasze komentarze, wpisy, propozycje tematów etc. 
Trzymajcie się ciepło, wszyscy! 
Waflekins.