wtorek, 18 czerwca 2013

Wielkie Nieba! Mela na tropie kolejnego Fryderyka!

Dzisiejszy dzień jest jednym z przyjemniejszych w tym roku. Pogoda naprawdę zaskoczyła i pomimo porannych przymrozków to było naprawdę gorąco. Nie inaczej działo się dziś w świecie muzyki. Mela Koteluk- ewidentna zwyciężczyni tegorocznej najbardziej prestiżowej gali muzycznej Fryderyki (nagroda w kategoriach Debiut Roku za płytę Spadochron oraz Artysta Roku 2012) znów wydaje! Dziś premierę ma coś na kształt maxisingla - może króciutkiej EP-ki, co dziś nie zdarza się zbyt często. Piosenki są dwie i zatytułowane zostały Wielkie Nieba oraz To Trop. Szczerze mówiąc jestem zaskoczony. Tak bardzo, że porzuciłem pisanie recenzji, która miała ukazać się dzisiaj wieczorową porą (nie, nie powiem na razie o czym), by napisać o tym jakże dobrym wydarzeniu. Jeżeli cały album będzie tak genialny jak dwa pierwsze single promujące album, który najpewniej pojawi się na przełomie lata i wczesnej jesieni, to jest to ponownie kandydatka do pozycji najlepszej polskiej płyty roku 2013. Oba kawałki utrzymane są w stylistyce debiutanckiego albumu. Bardzo szybko wpadają w ucho, chociaż przyznam się, że na początku eteryczny To Trop nie spodobał mi się tak bardzo jak Wielkie Nieba- który zawiera w sobie odrobinę szaleństwa i zdecydowanie szybciej wpada w ucho niż poprzednik. Dodatkowo całość okraszona jest zdjęciem Meli, utrzymanym w klimatach Spadochronu. Autorką jest znajoma jak i zarazem fotograf zespołu- Honorata Karpuda. Cóż dodać więcej? Nie pozostaje mi nic jak czekać na cały krążek, który prawdopodobnie powtórzy sukces debiutu i na razie rozkoszować się jak na razie najlepszymi w dorobku Meli Koteluk piosenkami- obie dostępne już na deezerze (link macie pod spodem- btw w deezerze da się robić śliczne odtwarzacze- punkt dla tego serwisu). Myślę, że Hey z Kasią Nosowską, Maria Peszek, Brodka i reszta polskiej śmietanki znowu ma powody do obaw, że Fryderyk zostanie sprzątnięty im brutalnie sprzed nosa.

niedziela, 16 czerwca 2013

Genialny debiut Holloee Poloy.

Wiem, to zdjęcie Edyty Bartosiewicz
 już kiedyś wstawiałem na blogu, ale
Holloee Poloy nie ma własnego zdjęcia!
Post miał być przed weekendem, ale wciągnąłem się w wir przeróżnych przygód, które raczej nie pasują tematyką do bloga, no może poza jazzowym jam session przyjaciółki, który ostatecznie się nie odbył. Nie! Znowu za bardzo odbiegam od tematu! Opowiem Wam dziś o płycie, która w porównaniu do wszystkiego o czym pisałem dotychczas na blogu (oprócz starego jak świat świątecznego postu o Sinatrze) jest całkowitym dinozaurem. Co można powiedzieć o Holloee Poloy poza tym, że ciężko jest wymówić nazwę przy pierwszym jej przeczytaniu? Grupa powstała w 1988 roku nazywając się początkowo Staff i dała o sobie znać wygrywając wówczas konkurs o jakże uroczej nazwie- "Mokotowska Muzyczna Jesień". Nagrodą było nagranie swojej debiutanckiej płyty i tak własnie w maju 1989 poczyniono The Big Beat krążek wyjątkowy. Jest to jedna z czołowych pozycji bardzo nielicznego grona płyt, które naprawdę na mnie wpłynęły i bardzo silnie ukształtowały muzycznie. Długo słuchanie przeze mnie muzyki polegało tylko na tym, że szukałem tylko i wyłącznie czegoś podobnego do Holloee Poloy. Jak trafiłem na taki nieznany staroć w dzisiejszych czasach? Dawno, dawno temu byłem ogromnym fanem Edyty Bartosiewicz (która się przypadkiem do zespołu dołączyła jako wokalistka) i w oczekiwaniu na jej kolejną zapowiadaną od ponad dekady płytę postanowiłem poszukać jakichś piosenek w rodzaju "B-side'ów", które nie weszły na oficjalne płyty z tych, czy innych powodów. Szukając dowiedziałem się, że śpiewała Ona w zespole, o którym dziś mówiłem. The Big Beat to płyta dziś niedostępna w sklepach (sporadycznie na allegro), w internecie jest z nią już trochę lepiej, ale wtedy? Szukałem jej miesiącami w przestrzeniach "internetów" i wreszcie znalazłem- nie zawiodłem się, założyłem słuchawki jeszcze nie wiedząc, że ruszam w jedną z najpiękniejszych muzycznych przygód życia. Wracając do tematu- zapraszam do kolejnej recenzji z serii Co Waflekins poleca Wam na wakacje?, którą otworzyłem poprzednim postem.

Holloee Poloy- "The Big Beat", Polskie Nagrania
1990 r.
Zawiodą się wszyscy fani pop-rockowego wydania solowej Edyty. The Big Beat to zupełnie inny świat. Płyta całkowicie awangardowa, przeplatająca ze sobą bardzo dobry rock, funk, jazz, a nawet niekiedy momentami hip hop. Muzycznie jest to całkowite szaleństwo. Słychać ogromne inspiracje takimi wykonawcami jak Prince, czy The Police, ale Ja na przykład słyszę tutaj również wczesnych Red Hot Chili Peppers, a elektroniczne wstawki kojarzą się z kultowym Kraftwerkiem. Album to mieszanka niesamowitych energetycznych hitów- dajmy na to chociażby otwierające album całkowicie funkowe Cars, zaczynające się spokojnie, aczkolwiek to tylko zmyłka True Love and Confusion, That Rumour- z którym wiąże się pewna historia, bowiem ściągając początkowo album pobrałem płytę (tak wstydzę się tego strasznie) bez tego kawałka- po prostu wszystkie dostępne w internecie wersje tej płyty były bez piątej ścieżki. Zorientowałem się dopiero po dwóch latach :)
Niesamowicie wciągają też- jak dla mnie dwie najpiękniejsze piosenki w dyskografii Edyty Bartosiewicz- czy to gościnnie, czy solo- See Saw oraz Could die in your eyes- będące również niewątpliwie najmocniejszymi punktami płyty. Zamykając oczy i słuchając tych dźwięków widzę w wyobraźni piękne obrazy- fale obijające się o piaszczyste brzegi naszego Bałtyku. Dlatego ta płyta towarzyszy mi ZAWSZE na wakacjach (no bo, że co roku jeżdżę nad morze to już inna kwestia).
Zachwycają również wybitne sekcje dęte, którymi pochwalić się może w największej mierze kawałek At your doors, aczkolwiek kawałków z dęciakami jest jeszcze kilka- po prostu wspomniałem już o nich wyżej.  Po wspomnianej piosence, która niesamowicie buduje napięcie słuchacz doznaje zdziwienia jak zmienia się tempo płyty w Don't break down, które ma w sobie bardzo dużo hip hopu zmieszanego z funkowym brzmieniem. Okazja do usłyszenia rapującej Edyty Bartosiewicz nie zdarza się często :)
Płytę zamyka mroczne Time to look again zaczynające się elektronicznym "mrowieniem". Na albumie jest ogrom elektroniki, która ciekawie przeplata się gdzieś w tle pomiędzy transowym basem, a pobrzmiewającymi gitarami elektrycznymi. The Big Beat to niesamowita symfonia dźwięków.

Wielu z Was zadaje sobie pewnie pytanie- skoro płyta jest tak genialna, to czemu nie odniosła sukcesu? Być może to przez to, że nie ma na płycie żadnego polskiego tekstu, przez co ciężej było dotrzeć do polskiego słuchacza (może to i nawet lepiej bo wszystkie traktujące o miłości wypociny Marka Stonemana po polsku byłyby uznane za beznadziejne)? Może przez to, że płyta wydana była w większej mierze na winylu, na który wtedy mogli sobie pozwolić tylko bogaci burżuje? A może przez to, że sam zespół rozpadł się chwile po ukazaniu się płyty? Uważam, że gdyby Holloee Poloy powstało w Zachodniej kulturze ewidentnie stałoby się klasykiem stawianym obok takich wykonawców jak Depeche Mode, wspomniany już Kraftwerk i Herbie Hancock. Bo jest to płyta niesamowita, ale zbyt światowa jak na Nasz zamknięty grajdołek, w którym w tym czasie (a dodajmy, że był to rok 1989) królowali Perfect, Lady Pank, Maanam i Maryla Rodowicz. Płycie daję spokojnie mocne 9/10

Niestety Youtube nie chce wstawić tutaj piosenek, więc po prostu powrzucam linki, którymi każdy będzie mógł się poczęstować (estetyka tego posta mnie przeraża)- mój the best of z albumu. Koniecznie przesłuchajcie:
http://www.youtube.com/watch?v=cYr4S5OSuWo- Don't break down (ale już nie jako top tylko zwykła ciekawostka).

Za niedługo widzimy się z kolejną recenzją- ostatnią lub przedostatnią z takich wakacyjnych zapowiedzi. Pomówimy wtedy o stworzeniach, które w naturze mają ostre, niebezpieczne kły, ale potrafią pokazać też i pazur (pewnie umieracie z ciekawości). Będą również przekładane tak długo zmiany (nowe tło już się robi i powiem Wam, że jest śliczne). Zapraszam też Was do pisania na maila muzycznekorki@gmail.com- chętnie poczytam Wasze opinie na temat mojego bloga :)
Do zobaczyska wkrótce, a ja wracam do słuchania The Big Beat- nie wiem już który raz z kolei!
Waflekins.

środa, 12 czerwca 2013

Dźwięki indie lata.

Przyznam bez bicia, że szwedzkie, grające muzykę indie trio Peter, Bjorn and John znam głównie za sprawą hitu Young Folks- jak najprzeciętniejszy słuchacz masowy. To dzięki osławionemu singlowi poznałem krążek Writer's Block- ewidentnie płytę Anno Domini 2006. Przyznam również, że jest to jedyna płyta grupy jaką znam. Pamiętam moje próby przesłuchania innego ich krążka- Gimme Some z roku 2011, ale nie podeszła mi już jak wspomniana wyżej Writer's Block. Mimo tego jest to płyta, która niesamowicie na mnie wpłynęła i praktycznie wszystkie piosenki na niej zawarte kojarzą mi się z dźwiękami lata. Słuchając ich mroźną, zimową porą przypominają mi się długie ciepłe dni, zakrapiane mnóstwem promieni słońca, nagrzana po całym dniu za oknem pachnąca pościel, ptaki śpiewające w przesiąkniętym zielenią parku. Writer's Block to płyta dla mnie niesamowicie ważna i o ile wykonania na żywo tychże Panów w ogóle mnie nie przekonują, to studyjnie nie zliczę ile razy już słuchałem moich 11 letnich hymnów. Dzisiaj postaram się zarazić nimi i Was- jak się uda to się jeszcze zobaczy. Na razie zapraszam do lektury mojej recenzji tegoż albumu :)

Peter, Bjorn and John- "Writer's Block" data wydania- 14
Sierpnia 2006 roku; label Startime

Co jest największą zaletą tej płyty? Jest niesamowicie prosta- wszystkie piosenki są zbudowane na starej jak świat zasadzie zwrotka-refren-zwrotka-refren, wszystkie wpadają w ucho dzięki chwytliwej melodyce refrenów i można do nich potupać nóżką. Mogą ich słuchać praktycznie wszyscy i każdemu się spodoba. W ten sposób otrzymujemy najlepszych kandydatów do promocji albumu w radiowych rozgłośniach- Objects of My affection, wspomniany wcześniej hit Young Folks, Let's call it off z wrzynającą się z ogromną siłą perkusją i The Chills- wyróżniający się z całej płyty swoim elektronicznym brzmieniem. Nie rozumiem braku tej ostatniej w spisie oficjalnych singli, promujących płytę- jak dla mnie zespół popełnił ogromny błąd nie promując nią krążka.


Powodem mogło być to, że całe Writer's Block budują głównie przesterowane gitarowe dźwięki, przy których The Chills  brzmią jak odrzut z zupełnie innej płyty. Elektroniką trąca również kolejny genialny utwór z płyty- Paris 2004, ale elektronika ta jest już całkowicie w klimatach pozostałych utworów krążka. Wracając do gitar- robią naprawdę wspaniałe wrażenie, nadając klimat takim utworom jak Amsterdam- przy którym można naprawdę się odprężyć, bardzo romantycznym i jakże krótkim Start to melt, czy w stonowanym Poor Cow zagranym już na gitarze akustycznej utworze zamykającym płytę. W niektórych momentach chłopcy jednak przeginają i o ile piosenka Up against the wall zaczyna się fajnym motywem- o tyle rozwleczony na siedem minut zaczyna w połowie irytować. To samo jest z niewykorzystanym potencjałem piosenki Roll the credits. 



Album pomimo opisanych wpadek oceniam spokojnie na 7/10 (hahaha! niespodzianka! Nigdy nie wprowadzałem ocen do recenzowanych albumów, ale teraz to się zmieni. Zdziwnieni, co? :)). Jest to zdecydowanie jedno z większych osiągnięć grupy, dzięki któremu trafili do szerszego grona odbiorców niż alternatywne podziemie, w którym grając muzykę podpadającą pod rock-pop szybko by przepadli w gąszczu innych grup. Writer's Block dało im nadzieję, że ludzie zawsze będą pamiętać o nich jako o twórcach tej słynnej piosenki Young folks. Czy to dobrze dla tria? Tego nie wiem.
Dalej Wam mało? Na dokładkę link do teledysku największego hitu Petera, Bjorna and Johna.



PS: Przed weekendem spodziewajcie się mnie z kolejną notką- jak zapowiedziałem znów będzie recenzja (pewnie już nimi rzygacie, prawda?). Jeżeli macie ich dosyć i chcielibyście coś zmienić w moim blogu piszcie śmiało na muzycznekorki@gmail.com- przeczytam z chęcią Wasze uwagi i pochwały. Jeżeli chcesz wdać się ze mną w dyskusję na któryś z tematów poruszonych na blogu (i nie tylko ;)) pisz również na ten mail- chętnie pogadam z czytelnikiem- zawsze możesz mi polecić jakiś zespół, a Ja być może kiedyś napiszę o nim na blogu. Oprócz tego dziękuję wszystkim, którzy już napisali. Wasze wsparcie jest nieocenione- dajecie mi niesamowitą motywację do pisania i prezentowania Wam kolejnych to zespołów.
Do zobaczyska wkrótce!
Waflekins.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Jutro jest dziś" nowe Męskie Granie, Mela Koteluk ze studia i kilka innych.


Sprawy organizacyjne zostawiam na potem (na razie za dużo do nadrabiania w szkole :( ), a recenzje albumów już się tworzą. W międzyczasie uraczę Was kilkoma jakże ciekawymi, jeszcze ciepluchnymi newsami. Zapraszam!

  • Wiadomo już kto poprowadzi kolejne Męskie Granie. Po fenomenalnie zorganizowanej trasie rok temu wiele się zmieniło. Przyroda znów pokazała, że mężczyzna- jako mały chłopiec nie da sobie rady bez kobiecej ingerencji. I tu pojawia się Kasia Nosowska- dla której rok temu zmieniono formułę trasy na "Kasia bawi się w opiekunkę", do każdego miasta przyporządkowany był jeden przedstawiciel "płci brzydkiej", któremu w kampanii reklamowej towarzyszyła właśnie uśmiechająca się na bilbordzie Nosowska. Wiele osób się oburzało, tupało nóżką, że "jak to? Kobieta prowadzi Męskie Granie?" "Sprzedała się" "Koniec z MG!" et cetera, et cetera. Mimo wszystko artystka pokazała rok temu, że jako organizator ma wielki talent i do Męskiego Grania jaj jej wcale nie brakuje. Właśnie dlatego tym razem jest dwóch dyrektorów- znany polski raper OSTR oraz dobra i pomocna Ciocia Kasia, służąca radą i doświadczeniem z zeszłego roku. Myślę, że władze trasy naprawdę ugodowo rozwiązały problem hejtowania z zeszłego roku, bo w końcu Nosowska ma wielu antyfanów i Oni tak, czy inaczej będą pluć w stronę trasy jadem. Od dziś rusza też w radiu singiel- jak dla mnie ładny (bo czekałem na duet Nosowska/OSTR), ale raczej nie podbije rozgłośni radiowych...
  • Na fanpage'u Meli Koteluk od jakiegoś czasu pojawiają się tajemnicza zdjęcia ze studia. Już
    wiemy o co chodzi! 5 Czerwca Mela zagościła w studiu im. Henryka Debicha w Radiu Łódź, w ramach projektu "Otwarta Scena". Efektem tego jest- jak na razie wiadomo- zupełnie nowa piosenka artystki (prawdopodobnie promująca już nowy album). Premiera już jutro! Moja ciekawość sięga wszelkich możliwych zenitów.

  • Trochę spóźniony news- 3 Czerwca- więc tydzień temu- ukazała się nowa płyta trip- hopowego mistrza Tricky'ego zatytułowana False Idols. Na płytę składa się 16 premierowych kawałków, do których została zaproszona m.in. Francesca Belmonte. Szczerze? Przy całym moim uwielbieniu do jego krążków Blowback i Mixed Race, to jedyne co mi się podoba w False Idols to tytuł- cała reszta nie zawiera już tej samej magi. Sorry, Tricky. Dla zainteresowanych- płyta do przesłuchania na Spotify.                                                                                                         

  •  Kings of Leon 5 lipca już na głownej scenie festiwalu Heineken Open'er, a już dziś dostajemy przedsmak nowego albumu. Całego nowego krążka Mechanical Bull nie usłyszymy jeszcze podczas występu na festiwalu, ale między hiciorami jak Use Somebody, czy Sex on fire usłyszymy na pewno nowy numer zespołu (który premierę miał wczoraj podczas nowojorskiego festiwalu Governor's Ball). Wykonanie pod spodem, a premiera płyty już 24 Września- szykujcie kasiorę fani Kingsów! Cieszyć się również mogą fani grup Disclosure i Queens of the stone age (oba zespoły również wystąpią w czasie gdyńskiego festu), które podbijają prestiżową listę UK Charts, utrzymując się ze swoimi najnowszymi produkcjami na pierwszych dwóch miejscach kompilacji.

Waflekins.

czwartek, 6 czerwca 2013

Wyliczanka #3- "Perły polskiego X-Factora"

Tak! Oto jest ten post, na który tyle wszyscy musieli czekać i który tak hucznie zapowiadałem :) 

X- Factor jest jednym z największych talent show na naszej kuli ziemskiej. Na palcach jednej ręki da się policzyć kraje, które jeszcze nie posiadają swojej edycji- co jest na pewno tylko kwestią czasu. Wszędzie jednak wygląda inaczej- zarówno w kwestii zasad jak również muzycznych talentów. Według mnie tego typu programy mają kilka wad- zwłaszcza nasz polski emitowany przez TVN (to już temat na inną opowieść). W większości zwycięzcy programów nie wydają też płyt, które można nazwać chociażby znośnymi (przykładem- dla mnie kompletne niewypały w postaci "dzieł" Gienka Loski)- są oczywiście wyjątki takie jak wyśmienity debiut w postaci "Comfort and Happiness" Dawida Podsiadło (również temat na inną notkę)- niemniej jednak tego typu programy są w moim odczuciu idealnym narzędziem do pokazania się szerszej publice masowej przez młodych artystów, którzy w czasie trwania konkursu mogą zaprezentować się z jak najlepszej strony odbiorcy. W związku z tym wpadłem na pomysł stworzenia trzeciej Wyliczanki, tworzącej "The best of" wykonań naszego rodzimego X-Factora (niestety nie jestem tak skupiony na zagranicznych wersjach, by je oceniać :( ). Świetnie się w sumie złożyło, bo wpis powstanie trochę po zakończeniu III edycji (którą wygrała 18-letnia Klaudia Gawor) i może stanowić piękne podsumowanie trzech edycji :)
Zanim zacznę chciałem też powiedzieć, że wybierając spośród 30 najlepszych piosenek, które pamiętam najlepiej (a o ilu pewnie już zapomniałem), wybór tych 10 zajął mi prawie godzinę, więc to nie jest tak, że wykonania, które są na niższych pozycjach zestawienia, czy nie ma tu ich w ogóle nie podobają mi się.
Btw. jest to chyba notka, której przygotowaniu poświęciłem najwięcej czasu w historii wszystkich wpisów.
Dobra koniec paplania! Zaczynajmy!

#10 Biba- Kung Fu Fighting

Druga edycja. Wiele osób widziało w nim kandydata na zwycięzcę programu- niestety nie zaszedł tak daleko jak ów oglądający prognozowali. Dziś wydaje nowe single wraz z innym uczestnikiem (na dodatek tej samej edycji)- Marcinem Spennerem. Wszyscy widzowie na 100% pamiętają tego rozbrykanego chłopaka w długiej, naciąganej czapce. Oto jego cover hitu Village People z drugiego odcinka live'ów II edycji (i o ile się nie mylę- jak tak to proszę bez bicia- jego ostatniego wykonania na żywo)



#9 Bajka- Imagine 

Również druga edycja. Muszę przyznać, iż Ania Bajka Antonik była moją faworytką i widziałem oczami wyobraźni jej zwycięstwo. Niestety wyszło jak wyszło i Imagine Johna Lennona było jej ostatnią piosenką w programie. Mimo wszystko godne obejrzenia i wspomnienia.

#8 Estera- O mnie się nie martw

Castingi drugiej i trzeciej edycji. Niebywale wyróżniająca się z tłumu śpiewająca policjantka, przypominająca swoim wyglądem Marię Peszek, zaś z głosem Agnieszki Chylińskiej. Nietypowe połączenie, które mogłoby zaprowadzić Ją na szczyty półfinałowych odcinków- niestety jury zadecydowało inaczej, nie przepuszczając jej po żadnym z bootcampów (szczerze mówiąc nie rozumiem tej decyzji). Tu w interpretacji kultowego hitu O mnie się nie martw Katarzyny Sobczyk. Niestety wredny wujek Youtbe nie pozwala Mi na zamieszczenie niektórych filmików, więc muszę Was uraczyć linkiem, dodam za to ładny obrazek w postaci zdjęcia- tak, żebyście nie marudzili :)

#7 The Chance- Girls just wanna have fun

Występy trzech połączonych przez jury w jeden zespół dziewczyn, podających się jako The Chance wyglądały różnie. Wciąż pamiętam brutalne zniszczenie piosenki [sic!] mojego kochanego Hey'a, czy Mercedez Benz Janis Joplin, w którym zbyt daleko dziewczyny nie pojechały, ale mimo wszystko tych lepszych występów było więcej. Dziś dziewczyny dalej razem wydają- niedługo premiera kolejnego singla, a Ja polecam cover hitu Cindy Lauper.

#6 Ada Szulc- Fields of gold

Finalistka pierwszej edycji programu. Spośród swoich finałowych rywali (Gienek Loska i Michał Szpak) to jej kariera potoczyła się najlepiej- najpierw przebój głównym motywem filmu Big Love plus kilka ciekawych grunge-popowych (nawet nie wiem, czy nie wymyśliłem właśnie nowego gatunku muzycznego :D) smaczków na ścieżce dźwiękowej, następnie niedawno wydany przyjemny singiel 1000 Miejsc wraz z Dj'em Adamusem, a pomyśleć, że zaczynała śpiewając Stinga.



#5 Aicha & Asteya- Reckoning Song

Trzecia edycja. Na naszych oczach dwie szalejące wariatki powoli zmieniały się w damy, które ze stoickim spokojem potrafią zawładnąć sceną i sercami słuchaczy. Na koncie mają już jedną wspólną płytę jeszcze sprzed X-Factora- tylko spod szyldu Aichy (Asteya pojawia się na większości kawałków)- zatytułowaną "Magija". Tutaj w przeboju Asaf Avidana. 


#4 Filip Mettler- Hometown Glory

Trzecia edycja. Młody, bez wielkiego warsztatu, wielbiciel Adele (której piosenkę wykonał na castingu, gdzie uwiódł me uszy), Beyonce i Katarzyny Nosowskiej. Tym, ile emocji wkładał w swoje piosenki sprawił, że stał się moim faworytem od samego początku i z nadzieją będę obserwować jego poczynania w muzyce, czekając na jakiś solowy krążek (a z tego co ptaszki ćwierkają pierwszy, autorski singiel już niedługo). Prosto z castingów Hometown Glory- w oryginale Adele.


#3 Grzegorz Hyży- I need dollar

Trzecia edycja. Nietypowy przypadek- rodem z fenomenalnej sagi Igrzyska Śmierci, ponieważ do programu przybył ze swoją żoną, która również brała udział w konkursie. Oboje dostali się do finału i jeżeli chodzi o ilość pozyskanych fanów w czasie programu- to Oni są tu zwycięzcami. To Oni również- w moim odczuciu- nakręcali cały program, aby zobaczyć jak wygrywa Grzegorz program oglądało wiele osób. Niemniej jednak wierzę w dalsze sukcesy jego oraz jego ukochanej. Tu coverujący słynną piosenkę Aloe Blacc- I need dollar.

#2 Maja Hyży- The Best

Również trzecia edycja. Długo zastanawiałem się, czy wybrać wykonanie piosenki Lany del Rey Summertime Sadness, czy taneczną, pełną energii interpretację hitu Tiny Turner, którym przegrała w dogrywce ze swoim mężem. Wybór padł na to drugie- aczkolwiek wszystkie wykonania Mai miały w sobie coś przyciągającego. Do obejrzenia na stronie X-Factora, ponieważ wszystkie filmiki z tą piosenką zostały na Youtube najzwyczajniej w świecie zablokowane.







#1 Dawid Podsiadło- One and Only

Zwycięzca drugiej edycji- niedawny debiutant. Jego płyta Comfort and Happiness to totalna alternatywa bez żadnego elementu nastawionego na tak zwaną "masówkę" (nauczył się może po piosence w duecie z jurorką programu- Tatianą Okupnik) , aczkolwiek za sprawą sukcesu w programie zyskuje ciągle wielki komercyjny sukces. Nie będę kłamać, że to wykonanie zapadło mi w pamięć najmocniej jeżeli chodzi w ogóle o jakiegokolwiek X-Factora. Absolutne podium, którego byłem pewien od razu, gdy wpadłem na ten pomysł. To dzięki jego interpretacji (która wówczas wgniotła mnie w fotel za sprawą chórków) w ogóle sięgnąłem do oryginału Adele, co jest sporą zachętą dla osób, które jeszcze nie słyszały. Gorąco polecam!







Na dziś to już koniec- cieszę się, że w końcu ułożyłem wszystkie kwestie związane z napisaniem tego posta. Zastanawiam się teraz nad kolejnymi Wyliczankami o podobnej tematyce- przecież zostało jeszcze The Voice of Poland ze stajni TVP oraz polsatowskie Must Be The Music. Wszelkie refleksje i propozycje możecie pisać na specjalny adres muzycznekorki@gmail.com, a Ja postaram się na wszystko odpowiedzieć :) 
Następna kwestia- co dalej? Na pewno mam zamiar w następnym poście pobawić się nieco w organizację- portale społecznościowe, zatem szykujcie lajki, zmiany na stronie w postaci nowej grafiki oraz kilku nowych kategorii etc. Będzie się działo- a to już w niedzielę wieczorem. W kolejnym tygodniu wrócę do Was z kilkoma fajnymi płytami- już w wakacyjnych klimatach (co na razie mogę powiedzieć? Będzie Edyta Bartosiewicz!). Zapraszam już wkrótce- czerwiec I'm coming! Mam zamiar popracować w końcu przy tym blogu. :)
Waflekins.

wtorek, 4 czerwca 2013

Muzyczny domowy podwieczorek.


Wiem, wiem! Długo mnie nie było, przepraszam wszystkich i całuję rączki tym, którzy zostali. Wiem też, że następny post (czyli ten) miał być Wyliczanką, ale jakoś nie mogę się do tego zabrać- na pewno dokonam tego wkrótce, ale na razie zbieram źródła do ów projektu- zatem spokojnie, będzie- tylko jeszcze nie teraz :)
Stwierdziłem więc, że opowiem Wam co nieco o pewnym zespole- bardzo nietypowym zjawisku na naszej polskiej scenie- otóż nie trzymają się z żadną wytwórnią. Swoją płytę nagrali w domowym środowisku, z dala od dźwiękoszczelnych ścian dusznego studia. Nie ma ich w mass media- kompletna alternatywa i hipsterstwo. Mimo to traktowani są jako chodzący fenomen tego roku, zdobywają nowych fanów w zaskakująco szybkim tempie, wyprzedają bilety na wszystkie koncerty- pojawiają się na jednym z największych polskich festiwali letnich- Heineken Open'er Festival, a ich również domowe "teledyski" robią furorę w świecie internetu. Jeszcze nie wiecie o kogo chodzi? Mowa o zespole Domowe Melodie oraz ich pierwszej płycie- "domowe melodie". Jeżeli ktoś jeszcze nie zna ów zespołu pora Was sobie przedstawić- drodzy przyszli fani- oto domowe melodie, drogie domowe melodie- oto Wasi przyszli fani :)

Minimalizm daje się zauważyć już od poplamionej kawą
okładki. Na pewno pił tu jakiś niechluj! :P
Na płycie nie ma zbyt bogatego instrumentarium. Głównie dominują proste piosenki na pianino. Kompozycje są jednak skomponowane tak, że minimalizm nie będzie przeszkadzać nikomu. Piosenki takie jak chyba jedna z lepszych piosenek na płycie- Chłopak, Las zmuszający do refleksji, Tato z genialną linią melodyczną, zadziornej Bule którą spokojnie można zagrać na ślubie, podrywają do tańca i śpiewu swoimi skocznymi refrenami lub też kusi romantycznym dramatyzmem (tu warto wspomnieć o musicalowo brzmiącym Okruszku i pełnej romantycznych wyznań Miłosnej), co prowadzi do tego, że śpiewając pod nosem te piosenki przez kolejne kilka dni, non stop będziemy do nich wracać. Kolejnym fajnym aspektem są bardzo folklorystyczne klimaty- w fenomenalnym Zbyszku da się czuć przyjemny nastrój polskich piosenek ludowych. Tak samo jest w Buni oraz Grażce- kolejnych przebojach grupy. A tego zdecydowanie w naszej polskiej muzyce brakuje. Pojawiają się i momenty psychodeliczne- Łono z budującą nastrój wiolonczelą opowieści o pozostawionej kobiecie oraz Tak dali- mojej absolutnej faworytce z płyty, która może nie spodobać się wszystkim, ale cóż- są gusta i guściki. Wybitne są też teksty Justyny Chowaniak- wokalistki zespołu, która swoim poziomem może wkrótce konkurować nawet z Katarzyną Nosowską i Marią Peszek. 



Jedynym moim zarzutem jest zmarnowanie potencjału niektórych piosenek (Północ, Tu i teraz). Gdyby trochę bardziej je dopracować miałyby opcję stać się kolejnymi przebojami grupy. Na krążku jednak giną gdzieś w pamięci słuchacza po pierwszym przesłuchaniu. Piosenki są też niesamowicie krótkie- na następnym krążku chciałbym zdecydowanie dłuższe utwory, ponieważ na "domowych melodiach" wszystkie utwory zajmują góra 3 minuty. Więc do roboty, Domowe Melodie- czekamy na kolejny krążek i na Fryderyka w 2014 roku- bo jak dla mnie wielkim nieporozumieniem jest brak Waszej płyty w tegorocznym zestawieniu! 

I zapraszam pod koniec tygodnia w niedzielę, wieczorową porą na tą Wyliczankę, którą już Wam zapowiadam od daaaaaaaaaaaaaaaaaaaawna :D zapraszam też do dzielenia się opiniami na muzycznekorki@gmail.com- wszystkie Wasze korepsondencje są dla mnie naprawdę ważne, miło mi się z Wami wszystkimi pisze i muszę powiedzieć, że mam cudownych fanów :)
Do następnego! 

Waflekins.