Grupa Sorry Boys- bohaterowie dzisiejszego postu. Foto: materiały promocyjne zespołu |
Sorry Boys- "Vulcano", Mystic Production, 2013 |
Najpierw opowiem Wam bajkę...
Na tę płytę czekało od dawna wielkie grono fanów kwartetu, które zdążyło się uzbierać w przeciągu kilku ostatnich lat, od kiedy grupa istnieje. W tym czasie w karierze zespołu niczym w wielkim wulkanie cały czas zbierały się kolejne sukcesy jak support przed występem angielskiej multiinstrumentalistki I Blame Coco, czy podróże w trasy koncertowe z najbardziej uznanymi artystami w Polsce- działającą od wielu lat grupą rockową Hey i wciąż zaskakującą kolejnymi rewolucjami Brodką. Potem występy na najznakomitszych festiwalach w Polsce- między innymi Męskie Granie w 2012 roku i Open'er rok później. W końcu jednak wszystko skumulowało się w całość i doszło do erupcji ów wielkiego muzycznego wulkanu. Spokojnie- bajka ma happy end i nikt na szczęście przy tym nie ucierpiał. Ba! Skutki tego wybuchu były wspaniałe! W Powstał przepiękny muzyczny krajobraz, obfitujący w tysiące smaczków i ogrom wspaniałych dźwięków. Otrzymaliśmy bardzo dobry pod każdym względem krążek, którego nie da się opisać w kilku słowach. W zestawieniu z "Hard Working Classes" jak dla mnie "Vulcano" zdecydowanie wygrywa. O ile poprzedniczka była bardzo zmysłowa, a o uczuciach opowiadała wyjątkowo delikatnie , o tyle Vulcano aż bucha od niesamowitej, trudnej do określenia energii - furia wymieszaną z pewnego rodzaju tęsknotą. Zdecydowanie mocniejsze pod względem brzmienia instrumentarium- nie musicie się jednak obawiać drastycznej zmiany gatunku na heavy metal (chociaż i to mogłoby w wydaniu Sorry Boys być ciekawe) - zastąpiły delikatne gitary i lekką perkusję, która teraz stała się potężna i jakby miażdżąca słuchacza swoją siłą. To jak bardzo zespół urósł w siłę, słychać już od pierwszej piosenki.
Wielki wybuch
Evolution (St. Teresa)- pokazuje nam, że faktycznie ewolucję grupy (tak parafrazując już tytuł piosenki). Głównie pod względem muzycznym, chociaż tekstowo również zachodzi ciekawa zmiana (po raz pierwszy tekst o tematyce religijnej). Głos charyzmatycznej Beli Komoszyńskiej pomieszany z innymi, "mruczącymi" gdzieś głosami buduje niesamowitą atmosferę. Trochę świąteczną jak dla mnie. W interpretacji tekstu może się przydać fakt, że podmiotem lirycznym jest sama Święta Teresa. Phoenix- drugi singiel, druga piosenka- zbudowany na powtarzającym się, urywanym wciąż motywie. Ale to tylko początek. Wkrótce nasze uszy raczy niesamowita symfonia dźwięków. Naprawdę nostalgiczne i potężne, zapierające dech w piersiach. Leaving Warsaw, gdzie następuje personifikacja stolicy. Dostajemy w związku z tym - jak za starych, dobrych czasów Hard Working Classes opowieść miłosną. Utwór brzmi bardzo deszczowo- może za sprawą, grających w piosence "pierwsze skrzypce" syntezatorów i perkusji. Naprawdę podoba mi się natężenie elektroniki na Vulcano, gdyż świetnie się ona wpasowuje w repertuar zespołu. Następnie przychodzi pora na pierwszy singiel, który premierę miał już dawno, dawno temu- The Sun to kolejny, jeden z niewielu tak pozytywnie nastrajających utworów na płycie.
Wkrótce jednak sielankowy, wakacyjny hit przemija, a w odtwarzacz zaplątuje się jesień przekazana w nostalgicznej, przepięknej balladzie Back to piano, od której w oczach mogą pojawić się łzy (i nie zwalajcie winy na żaden wpadający paproch - utwór potrafi poruszyć serducho). Utwór opowiadany z perspektywy osoby zranionej przez miłość. Pełen pięknych wyznań, które tak przepięknie brzmią w ustach Beli. Dagny to chyba dla mnie największa zagadka tej płyty. Bardzo enigmatycznie brzmiący kawałek, zupełnie jakby wyrwany z repertuary Nicka Cave'a, nadający się do soundtracku jakiegoś porządnego, amerykańskiego serialu. Utwór na pewno przewyższa muzycznie, to co obecnie tworzy się obecnie w polskiej muzyce rozrywkowej. I jeszcze wpadający w ucho refren! Naprawdę porządne brzmienie na światowym poziomie- jak gdyby stworzone w profesjonalnym amerykańskim studiu. Szczerze mówiąc? Jeszcze nie odgadłem tajemnicy tego kawałka i prędko chyba jej jeszcze nie odkryję. Taki klimat utrzymuje również z resztą This new world, mieszając go przy okazji jednak z klimatami jakie serwuje Phoenix i Leaving Warsaw. Na początku wydawało mi się, że to This New World będzie jednym z najmocniejszych momentów płyty. Jednak gdy usłyszałem Vulcano w całości, uznałem, że piosenka nie ma co kandydować o bycie singlem. Fakt- jest to utwór dobry, ale nie tak świetny jak cała reszta. Tytułowe Vulcano ma charakter dość onirystyczny- jest to zapis snu wokalistki i tekściarki- Beli Komoszyńskiej. Opowiada o dzikiej wyspie, na której znajduje się wulkan, a mieszkający ludzie wcale nie lękają się niebezpieczeństwa, jakie niesie życie w jego okolicy. Zaczyna się potężnym brzmieniem syntezatorów, do których dołączają majestatyczne smyczki, roztaczając dość tajemniczy, a nawet nieco groźny klimat. Dopiero po pojawieniu się niesamowitych partii basowych i perkusji cała atmosfera się zmienia- a piosenka staje się skoczna i wpadająca w ucho. Wyczuwam w nim potencjalnego kandydata na zimowy hit.
Teledysk do "Phoenix"- sztandarowego utworu
prezentującego klimat. Polecam jeżeli ktoś jeszcze nie widział!
Jeśli chodzi o Miss Homeless- mogę przysiąc, że już go kiedyś słyszałem, ale nie jestem pewien kiedy. Zapewne przy okazji Opener'a i akustycznego koncertu przed dworcem w Gdyni. Kolejny świetny twór grupy, Izabela Komoszyńska ze swoją chrypą wspaniale komponuje się z poszczególnymi partiami instrumentów. Ewidentnie mój faworyt z tego materiału. Piosenka zbudowana podobnie jak wszystkie na płycie- pomieszanie elektroniki z dawną stylistyką zespołu. Najbardziej podobają mi się w nim partie gitary elektrycznej, która kończy utwór, by jednocześnie rozpocząć Zimną Wojnę- największą tekstową rewolucję na Vulcano. Jest to bowiem pierwszy utwór z polskim tekstem, o wiele tutaj zagadnień typowo wojskowych i zarazem z typowym dla tekstów Komoszyńskiej pikantnym romantyzmem, która już od początku zachęca "Umierajmy we dwoje/ Umierajmy na ulicach/ Ja się tego nie boję". Opowiada o destrukcyjnej wojnie między dwójką ludzi- zapewne byłych kochanków. Rozpoczyna go gitara "bawiąca się" zadziornie z elektroniką. Refren przemienia klimat pasujący nawet na dyskotekę, do tego beatu chętnie tupta się nogą. Na początku ciężko mi było się z tym utworem zaprzyjaźnić- teraz uważam go za czysty majstersztyk i duma mnie rozpiera, że mamy na swojej scenie muzycznej TAKICH artystów jak Sorry Boys. Jedyny mój zarzut do Zimnej Wojny jest taki, że piosenka jest zdecydowanie za krótka i jakby urwana w połowie.
Ogółem
Płytę polecam wszystkim, którzy uważają, że w Polsce nie da się stworzyć dobrej muzyki oraz tych, którzy sądzą, iż dla młodych grup nie ma możliwości wybicia się w tym kraju jeżeli nie tworzą przesłodzonego do granic możliwości popu. Jest to porządne polskie granie, mieszające gatunki niczym największy krupier, tasujący karty w kasynie. Znajdziemy tutaj trochę rockowej zmysłowości, elektronicznej potęgi, a przy okazji jest i miejsce na typową, rzewną balladę. Sorry Boys po prostu pokazują, że nie spoczęli na laurach i cały czas nad sobą pracują, co ewidentnie im wychodzi! Krążek jest przy okazji idealny pod względem długości (bez skojarzeń)- nie męczy ogromem piosenek, ale nie jest też przy tym za krótki. 100/10
Cała płyta do przesłuchania tutaj:
I standardowo- zapraszam do komunikowania się w komentarzach, na maila muzycznekorki@gmail.com
Ściskam i pozdrawiam!
Waflekins
Zgadzam się, że "Dagny" idealnie pasuje do sountracku jakiegoś filmu np. Tarantino.
OdpowiedzUsuńNo i album jest zdecydowanie za krótki!