sobota, 18 stycznia 2014

Przewody i iskry smutku.

Hejo Wam wszystkim kochani czytelnicy!
Jak pogoda u Was? Zima już zaatakowała? U mnie w Szczecinie na szczęście pogoda dalej bardziej przypomina późny listopad niż połowę stycznia. Dla mnie mogłoby tak zostać już do marca (w tym roku jakoś nietypowo dla mnie wypatruję wiosny). Z racji szarugi i deszczowej atmosfery za oknem wzięło mnie jakoś na wspominki. Postanowiłem więc opisać płytę, która towarzyszyła mi praktycznie przez całą ostatnią jesień i z której każdy wers trafia w moje serce jak strzała Kupidyna. Całkowicie zakochałem się w tym krążku, jego nostalgicznym klimacie i przepięknych refleksjach. No i oczywiście ciekawej warstwie muzycznej, za którą odpowiada nie byle kto :)
Zaraz wszystkiego się dowiecie. Więc standardowo zapraszam do lektury!

Pati Yang- "Wires and Sparks", EMI Music, 2011

Przemiany.
Pamiętacie może Pati Yang i jej debiutancki album "Jaszczurka", który wydała w 1998 roku mając zaledwie 18 lat? Zatrzymaliśmy się na jej historii chwilę po debiucie, który posiadał ogromny potencjał, jednak promowany był dosyć nieudolnie, co poskutkowało tym, że płyta przeszła praktycznie bez jakiegokolwiek echa. Pati próbowała potem nagrać jeszcze jeden album, który nie został wydany i wyciekł po latach do internetu. Znany jest dzisiaj jako rarytasowy "Unrealased Songs". W 2001 roku dziewczyna opuściła na długi czas Polskę i udała się ponownie do Anglii - w kierunku Londynu. Poznała tam swojego męża - Stephena Hiltona - z którym wydała dwie płyty - magiczne i mroczne Silent Treatment oraz mniej udane (a może po prostu jeszcze się nie przekonałem?) Faith, Hope & Fury. Założyła z nim również drugi zespół FlyKKiller, który jest swoistym powrotem do mrocznych brzmień rodem z Bristolu, od których artystka powoli odchodziła. 

My jednak przeniesiemy się jeszcze dalej. Drogi Pati i Stephena ostatecznie rozeszły się. Po rozwodzie  Stephen Hilton zaczął tworzyć muzykę do filmów, a Pati trafiła do Indii, gdzie miesiąc spędziła w Świątyni Sivananda, gdzie odbyła kurs na nauczyciela yogi. Wreszcie w 2011 roku artystka zdecydowała się na nagranie albumu, który byłby jednocześnie spowiedzią z całej historii małżeństwa. Jak sama przyznała - powróciła wtedy do Warszawy, aby odnaleźć ten kawałek siebie, który zostawiła opuszczając rodzinne strony. Zamknęła się w domowym studiu, stworzonym w starym mieszkaniu na warszawskim Śródmieściu. Do współpracy zaprosiła Joe Cross'a, który odpowiedzialny jest na przykład za dokonania zespołu Hurts. Zainspirowany producent również przybył do Warszawy. W wywiadach wokalistka wspomina, że wielokrotnie udawali się do warszawskich dyskotek w poszukiwaniu oryginalnych brzmień. Prace rozpoczęte (pierwszy raz od 1998 roku) w Polsce, zakończone zostały w Manchasterze, a ich efektem była płyta Wires and Sparks.

Zdania podzielone.
Jest to płyta zupełnie inna od wszystkich poprzednich dokonań Pati. Słychać to już od rozpoczynającego całość "Let it go", który można potraktować jako wyznacznik charakterystycznych cech całego albumu. Jest energicznie, bardzo dużo nowoczesnej, skocznej elektroniki i chwytliwych synth popowych kompozycji. Skojarzeń może nasunąć się bardzo wiele od Depeche Mode aż po Kate Bush. Niewątpliwie jest to jednak płyta na poziomie światowym. O ile nowa odsłona Pati przypadła wielu osobom do gustu, tak znalazła również wielu przeciwników, którzy skrytykowali zmianę stylistyki, a samemu albumowi wytknięto mdłość i powtarzanie powielanych schematów. Ja oceniam całą zmianę na plus. Pozytywne piosenki dodają energii, a mimo to mają w sobie jakąś nostalgiczną nutą - przykładem jest na przykład wspominany utwór otwierający, który zaczyna się zwrotem "On the day you said you're lost did you just sit down and cry?" mimo wszytko muzyka cały czas jest smutna, deszczowa. Elektrobomb mamy na Wires and Sparks jeszcze kilka - "Revolution baby", które posiada nawet akcent rockowy, "Darling" bardzo chwytliwe, sprawdziłoby się jako singiel, tytułowe "Wires and Sparks" to istny majstersztyk elektro popu! Ciekawostką jest pierwszy utwór promujący płytę - "Near to god" - początkowo miał być przeznaczony na drugą płytę FlyKKillera jako elektroniczna ballada o charakterze pacyfistycznym (bardzo podoba mi się zwrot "Make love, hold still until the sun melts to gold", którą Pati przerobiła na klimaty podpadające prawie pod techno. Dla ciekawych pod spodem dwie wersje piosenki.

















Energicznie, ale i deszczowo. 
Płyta jednak to nie tylko elektorniczne łupanki. Znajduje się na niej kilka ballad, które potrafią złapać za serducho i naprawdę poruszyć. Na pewno warto wspomnieć o poruszającym  "Breaking Waves" - jak dla mnie opowieść osoby, która wspomina dzień, w którym jej ukochana osoba utonęła. Wspaniale opowiedziana historia, która rozwija się z każdym wersem i chwytliwy refren, idealny do słuchania w czasie burzy. Mamy również moją ulubioną piosenkę z płyty - zamykający całość równie deszczowy "Fold" muzycznie nieco zbliżony do "Let it go". Jest on pełen emocjonalnych wyznań - głównie w refleksyjnym refrenie, w którym pada stwierdzenie "I'm lonesome. Is that a crime? 'Cause I don't wanna feel guilty no more". Jest też "Take a While", rozpoczynające się akompaniamentem na pianinie, jednak potem rozwijające się w całą elektroniczną orkiestrę. Mimo tego, iż jest to dobry utwór na wysokim poziomie, to nie potrafię zrozumieć jego wyboru na drugi singiel. Na płycie znalazłoby się mnóstwo innych, bardziej radiowych piosenek.

Polska znowu nie gotowa. 
O ile "Jaszczurka" wydana w Polsce przeszła bez echa, o tyle "Wires and sparks" już wywołało trochę zamieszania. Niestety nasz kraj znowu nie był przygotowany na ten album. Płyta w radiu BBC uznana za piękny, nowoczesny pop z wielkim potencjałem, w Polsce uznany został za techno łupankę i "sprzedanie się" wiele osób skrytykowało Cross'a za zaniedbanie potencjału Pati. Wielu skrytykowało technikę śpiewania i nową stylistykę. Więc o ile w Anglii płyta zyskała niejako komercyjny sukces i doczekała się wznowienia w postaci dwóch EP-ek "Wires and Sparks" oraz "Hold Your Horses" (pod spodem obie do przesłuchania na Spotify), które sprzedawane były jedynie za wielką wodą, o tyle u Nas wszyscy wykłócali się, czy jest to płyta wybitna, czy beznadziejna. Ja jestem pośród zwolenników pierwszej opinii ;)
No cóż to by było na tyle. Na dniach kolejny post - będzie coś z serii "Przyjrzyjmy się", także zapraszam Was ciepło do subskrybowania bloga, by być na bieżąco, do pisania na maila muzycznekorki@gmail.com i pisania komentarzy!
Pozdrawiam!
Waflekins.



2 komentarze:

  1. ...a o Children ani słowa?... ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znałem Children. Mógłbyś mi opowiedzieć coś więcej o tym projekcie? Bo szczerze mówiąc bardzo mocno mnie zaciekawiłeś(aś) :)

    OdpowiedzUsuń