niedziela, 28 lipca 2013

Święto Heinekena cz. 1 "Marzenia się spełniają"


Spis treści:
Dzień 2
Dzień 3
Muszę przyznać, że odwiedzenie słynnego gdyńskiego Heineken Opener Festival'u było moim marzeniem
od niepamiętnych czasów. Co roku sprawdzałem kolejne line'up-y marząc jak to byłoby znaleźć się tam i uczestniczyć we wszystkich tych cudownych, niecodziennych koncertach i gdy rok temu omijały mnie koncerty Bjork, Bat for Lashes, Bona Ivera, Julli Marcell, czy Justice stwierdziłem, że w 2013 wybiorę się tam na 1000%, a jak nie to niech mnie piorun trzaśnie. I... udało się :)
Nie było wcale łatwo i w trakcie ustalania wszystkiego powoli zaczynałem tracić nadzieję, gdy kolejni znajomi mówili, że "a to nie mają ochoty, bo zespoły nie takie", "woleliby jechać na samą Rihannę", czy "za dużo kasy na takie coś". Na szczęście znalazł się jeden mój bardzo dobry przyjaciel, który skuszony zapowiedzią The National powiedział "dobra, jadę". Potem ogarnął mnie wielki szał, bo nocowaliśmy na polu namiotowym- trzeba było przecież w końcu wszystko kupić, co doprowadziło do tego, że przeczytałem całą internetową encyklopedię "Jak przetrwać na Openerze" w kilkudziesięciu tomach w postaci różnych witryn :P potem ustalanie na co idziemy dokładnie każdego dnia, czytanie o trójmieście i jego atrakcjach. Chciałem to napisać o wiele, wiele wcześniej, ale najpierw dochodziłem do siebie po całym festiwalu, tydzień później kolejny wyjazd i jakoś moje ciśnienie na tego posta zmalało, ale już zaczynam. Powiem Wam teraz do jakich wniosków doszedłem:

  • Jakieś świecące odblaskowe cosie, czy coś co przykuwa uwagę do namiotu nie jest wcale tak bardzo przydatne. Daliśmy sobie radę bez tego, a na polu namiotowym nie jest tak łatwo się zgubić jak sądziłem. Jest tam mnóstwo punktów orientacyjnych, dzięki którym można dojść do namiotu.
  • Prysznice. Pamiętam jak przeraziłem się, gdy przeczytałem, że ciepła woda to tylko rano, a potem to już tylko pozostaje wybrać między syfem albo zmaganiem się z wodą zimną jak Arktyka. Jakoś nigdy nie narzekałem na brak ciepłej wody pod natryskiem, a jedyne co może przeszkadzać w "porannej toalecie", gdy wstanie się po 10:00 to fakt, że co najmniej godzinę spędzasz w kolejce.
  • Karnety SKM- bardzo fajna sprawa. Płacisz niewiele, a możesz poruszać się po całym Trójmieście bez żadnych problemów, a to bardzo przydatne, bo Gdynia, Sopot i Gdańsk aż obfitują w miejsca, które warto zwiedzić. W samej Gdyni najbardziej urzekło mnie chyba Orłowo, nadmorski Bulwar oraz małe, zapomniane przez świat uliczki, którymi szwendaliśmy się jednego dnia (przy jednej z nich trafiłem poza tym na kawiarnię przy ulicy Świętojańskiej- bodajże "u Krystyny", gdzie serwują wspaniałe lody!)
  • Darmowy autobus na Kossakowo- do godziny 15:00 jest raczej spokojnie i dojazd nie zajmuje więcej niż 15-20 minut. Co dzieje się potem? Tłumy festiwalowiczów, którzy na ostatnią chwilę mają zamiar zdążyć na upragnione koncerty, a przy okazji spakować jeszcze swoje zakupy do namiotów nadciągają w kierunku przystanku, co prowadzi do dłuuuuuuuugiej kolejki. Fakt, że nie trzeba stać długo, bo komunikacja miejska w trójmieście działa wręcz wybitnie, a kolejne autobusy dojeżdżają co minutę, ale korków na trasie przez to spowodowanych już nie zwalczymy (w ten sposób spóźniliśmy się na połowę koncertu Dawida Podsiadła).
  • Kalosze. Nie wiem, podobno są bardzo przydatne, ale w tym roku miałem szczęście, bo pojechałem bez nich, nie padało i nie musiałem zmagać się z mrożącym krew w żyłach błotem. 
  • Opaski. Nic się nie bój, jeżeli masz przez cały festiwal obsesję na jej punkcie, że się zsunie, czy że będzie za luźno założona i Cię nie wpuszczą- nie ma takiej opcji ;)
  • Pole namiotowe. Samo w sobie jest cudownym miejscem, pełnym ciekawych ludzi (pamiętam jak już na wejściu spotkaliśmy dwóch power rangersów), z którymi można pogadać, chętnie Ci pomogą itd. itp. oprócz tego pole jest naprawdę bezpieczne- żeby wejść na sam jego teren musiałem przejść dwie rewizje bagażu, by ochrona upewniła się, że nie mam niczego, co mogłoby zagrażać niebezpieczeństwu. Także naprawdę polecam!
Przechodząc do samego Opener'a. Pierwszego dnia zaplanowaliśmy sobie, że Dawida Podsiadła, Mikromusic, Editors, Blur, Alt-J oraz Domowe Melodie. W takiej kolejności też opiszę każdy koncert. Wychodzi na to, że wpisów o Openerze będzie zatem jeszcze kilka- nieźle Was nim zamęczę (spokojnie, w międzyczasie będą pojawiać się posty na inne tematy, co by nie być monotematycznym) :)
Nie chciałem zamęczać aparatu w telefonie, żeby bateria wytrzymała jak najdłużej, więc zdjęć mam niedużo- posługiwać będę się tym, co znajdę w sieci (kilka z tych, które zrobiłem może tutaj wyląduje).

Dawid Podsiadło

Dotarliśmy do namiotu, gdzie grał Podsiadło i spółka dopiero w połowie koncertu i to w kompletnym szale, więc nie pamiętam z niego zbyt dużo. Szczególnie w pamięć zapadło mi skakanie do Elephant, S&T w lekko zmienionej wersji niż albumowa (i ta zmiana aranżacji na wielki, wielki plus). Na zakończenie Dawid kulturalnie przedstawił zespół i zagrali Nieznajomego, który na żywo robi o wiele, wiele większy klimat niż studyjnie.


Mikromusic

Jak dla mnie gdzieś tu popełniono błąd. A szkoda, bo wiele dobrego się spodziewałem. Podsiadło wraz ze swoją grupą wprawili festiwalowiczów w niesamowity nastrój i pozytywnie ich nabuzował. Na scenę weszli po nim muzycy z Mirkomusic i atmosfera z typowo tanecznej zmieniła się na senną, co doprowadziło do tego, że ludzie w połowie koncertu zaczęli wychodzić, by czekać już na Editros. Ja zostałem do końca. Muszę pochwalić wspaniały wokal Natalii Grosiak, który na żywo brzmi jeszcze lepiej niż na płytach. Grupa nie zagrała całej nowej płyty, a zrobiła bardzo miły misz masz swojej twórczości- zabrzmiały zarówno Jesień, Niemiłość i te nowsze- Sopot, czy też Takiego chłopaka (którego dzielnie odśpiewali wszyscy zgromadzeni). Mi się koncert bardzo podobał, ale szkoda mi było, że tyle osób wyszło w trakcie. Zdecydowanie lepiej spisaliby się

Editors
Nie spodziewałem się fajerwerków. Może dlatego, że Editorsi jakoś nigdy specjalnie mi nie podchodzili i poszedłem tylko dlatego, że "no niby gwiazda, więc fajnie byłoby zobaczyć". W przeciwieństwie do Mikromusic, które przed chwilą opuściłem- tu zespół grał praktycznie same nowe piosenki. Bardzo irytował mnie za to sam wokalista (i nie chodzi mi bynajmniej o wokal), który co chwila, a to poprawiał sobie kołnierzyk, a to gładził swoje zaczesane do tyłu nażelowane włosy.Z całego koncertu spodobały mi się tylko wykonania tytułowej piosenki z najnowszej płyty- Ton of love i słynnego Papillonu. Wyglądało to bardzo kiczowato i w sumie żałuję, że nie poszedłem zobaczyć w tym czasie Savages lub Vavamuffin, ale mówi się trudno. Przynajmniej miałem dobrą miejscówkę na blur.





blur
Jeden z najprzyjemniejszych punktów całego wieczoru jak i festiwalu. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że WIDZIAŁEM BLUR NA ŻYWO! Damon Albarn od początku koncertu przekazywał publice niesamowitą energię. Grupa zagrała składankę swoich największych hitów, więc było oczywiste, gdy setlista rozpoczęła się od Girls and Boys w rytm którego skakali dosłownie wszyscy. Było również genialne Beetlebum, najnowszy singiel Under the westway, Tender (odśpiewane razem ze wszystkimi zgromadzonymi). Zagrano też te mniej znane piosenki- Parklife oraz This is a low (obie z krążka Parklife z roku 1994). Koncert zachwycił nawet największych malkontentów, a sam blur czuję, że już prędko wróci do naszego pięknego kraju. Gdy słuchałem tych dźwięków poczułem się niesamowicie szczęśliwy i już czułem, że spełniło się jedno z moich największych marzeń. Byłem na Openerze.

Alt-J
Bardzo dobrym pomysłem było przełożenie koncertu na późniejszą godzinę, przez co wszyscy, którzy zostali na cały występ blur niczego nie przegapili. W sumie były też tego minusy ponieważ w namiocie i poza jego obrębem był ogromny ścisk. Ale opłacało się swoje wystać, bo grupa pokazała na co ją stać i ze swojego debiutanckiego krążka wyciągnęli wszystko to co najlepsze. Oczywiście momentem, w którym tłumy były najbardziej oszołomione był ten, gdy zabrzmiało Breezeblocks, ale Ja uważam, że jeszcze piękniej grupa zagrała Matildę. 

Domowe Melodie
Naprawdę fajny koncert. Z początku bardzo kameralna atmosfera- artyści w stylowych pidżamach, zaś fani siedzieli pod sceną tuż obok zespołu, radośnie śpiewali piosenki z debiutanckiego albumu Domowe Melodie i klaskali, bo spora grupa osób przebywała wtedy na Kendricku Lamarze i Crystal Castles, ale powoli Alter Space zaczął się zapełniać i zapełniać, by już w połowie koncertu nie było wolnego miejsca wewnątrz. Grupa dała 4 lub 5 bisów nie pamiętam dokładnie, ale zasłużyła sobie na to, bo dała najlepszy koncert pierwszego dnia. Z tego co było widać trio nie spodziewało się tak tłumnego przyjęcia i gdy tylko któryś z muzyków zerkał na publiczność, speszony odwracał wzrok do instrumentu. Mimo całego tego "wstydziocha" zagrali naprawdę pięknie- widać, że granie przynosi im frajdę, a każdym kawałkiem umieją się dobrze bawić (stąd np. zakończony wręcz rockowo Zbyszek, czy Tak Dali z hiphopowym beatem Staszka Czyżewskiego). Grupa zagrała też zupełnie nową piosenkę Tak to nie tak oraz Panie Prezydencie. Niesamowite wydarzenie. Na dokładkę Grażka i Pan Prezydent :)
http://www.youtube.com/watch?v=ALeCyOwvlUM

Wkrótce kolejne części, dzięki za uwagę :D
Waflekins

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz