niedziela, 25 sierpnia 2013

Święto Heinekena #3 "Dzień lukru i cukru-pudru"

Spis treści:
Dzień 1
Dzień 2
Dzień 4

No dobra... Kiedyś trzeba to zrobić, więc powoli wykańczamy moją relację z Opener'a (w końcu kiedyś trzeba :)). Dzisiejszego wieczoru będzie naprawdę mnóstwo przychylnych epitetów, gloryfikacji ponad słońce i innych tego typu miłych rzeczy okraszonych jeszcze na dodatek lukrem- co by było jeszcze bardziej słodko. Dlaczego? Ponieważ uważam, że trzeci dzień Święta Heinekena był najlepszym ze wszystkich tegorocznego festiwalu. Pozytywna energia gromadziła się we mnie całe popołudnie i wieczór, aby w końcu spokojnie wyciszyć się dopiero wczesnym rankiem. Był więc Kaliber 44, który nie wiedzieć skąd dostał się na scenę główną, energetyczna Ifi Ude, jeszcze bardziej drapieżna i rozkręcona Skunk Anansie, dające czadu ze swoją nową płytą Queens of the stone age, mój najukochańszy Hey (<3 <3 <3), bardzo ładne The National i Rykarda Parasol, która swoim przepięknym zachrypniętym wokalem ululała mnie do snu :) Zapraszam!

Kaliber 44
Kaliber- już z Gutkiem.
Od razu mówię, że nie byłem na całym koncercie, gdyż pognałem pod koniec pognałem by zająć dobrą miejscówkę na koncercie Ifi- aczkolwiek gdyby nie ten priorytetowy koncert na scenie Alter Space, to mimo iż zbytnio nie jara mnie rap tak Kaliber we wznowionym składzie- Abradab, Joka i DJ Feel X ze specjalnym gościem- Gutkiem- wokalistą znanego w niektórych środowiskach Indios Bravos (pochwalę się, że wywodzącego się z mojego rodzinnego miasta) i powołanym wówczas tylko na czas festiwalu (bo jak wiadomo grupa postanowiła jednak działać dalej i wydać płytę). Wgłąb Kossakowa poszły największe hity grupy- Normalnie o tej porze i Film (który zakończył cały koncert), piosenki z solowej twórczości Abradaba, które trochę mniej mi się podobają niż twórczość Kalibra. Dodam jeszcze o naprawdę fajnie wykonanej Wenie, którą bardzo lubię :)
Ciekawym urozmaiceniem koncertu był Nie rytmiczny me how z repertuaru Indios Bravos, wykonany razem z Gutkiem. Niestety zaraz po tym pognałem spod głównej sceny w rytm piosenki Chase the devil (tym razem Gutek "coverował" samego siebie).

Ifi Ude
Ifi ponownie zaczarowała moją duszę- wygrałaś Opener'a
dziewczyno!
Koncert, który wygrał dla mnie całego Opener'a. Przyznam się również, że to był jeden z koncertów na które najbardziej czekałem na festiwalu. Ifi przyprowadziła ze sobą bardzo liczną trupę- trzy przemiłe panie (z czego jak się dowiedzieliśmy jedna jest siostrą wokalistki) w chórkach, perkusję, klawiszowca, dwie gitary... bardzo rockowy skład zważywszy na stylistykę wykonywaną przez grupę. Tak duży skład jednak bardzo dodał uroku wszystkim piosenkom. Artystka wykonała kilka piosenek ze swojej nadchodzącej płyty- Shake it don't panic pierwszy raz na przykład ujrzało światło dzienne. Oprócz tego nie zabrakło największego "hitu"- My Baby Gone w rytm, którego wszyscy skakali i bawili się. Należy dodać, że na koncercie można było poczuć się jak na dobrej dyskotece- wszyscy wokoło ze sobą tańczyli, co niektórzy śpiewali razem z wokalistką, wymachiwali dłońmi, a w czasie Fali poszły przez salę fale- magia totalna magia. Z resztą to może kwestia czarów, gdyż piosenkarka początkowo wyszła przebrana za szamankę (strój ten pojawił się również w jednym z jej klipów ;)). Tak- początkowo- gdyż przebierała się ona trzy razy (prawie jak Lady Gaga na trasy Ifi będzie pewnie wozić całą szafę wymyślnych kostiumów). Atmosfera została jednak stonowana podczas poważnej, lekko nostalgicznej Wełny z akompaniamentem wiolonczeli. "Piękny koncert- wygrał jak dla mnie Opener'a"- powiedziałem, nie wiedząc co mnie czeka na Skunk Anansie.

Skunk Anansie
Skin publiczność wokalnie wbija w ziemię, a potem sama jeszcze fizycznie
w nich skacze- gratka dla fanów Skunk Anansie.
Kolejny koncert aż buchający energią. Skin i jej spółka wykonali sporo piosenek z najnowszego albumu- szałowe I believed in you, czy też I hope you get to meet your hero, ale także starsze hiciory- przede wszystkim znany wszystkim Hedonism, trochę mniej Charlie Big Potato i Because of you (po którego wykonaniu miałem prawdziwą "fazę" na ten utwór). Skin porządnie się wydzierała, a nawet skoczyła w publiczność, pośród której zaliczyła nawet spacer, by stać niedaleko mnie, gdy jej koledzy wywijali na instrumentach prawdziwe "cuda na strunach". Było również headbangowanie i śpiewanie You're so fucking political. Bardzo, bardzo dobry koncert i kto nie był niech płacze, i żałuje bo taka okazja może zdarzyć się dopiero za kilka lat. Po takim cudownym koncercie pozostają tylko miłe wspomnienia. Aż miło potem napić się zimnego piwka, czy tymbarka :)
Black Traffic-

Queens of the stone age
Queensi roztańczeni i pełni energii. Zapraszamy
ponownie do Polski!
Zaczęło robić się ciemniej i ciemniej, aż w końcu zapadł zmrok i na scenę weszli Queens of the stone age, promując swój najnowszy album ...Like Clockwork jednak dużo nowej płyty nie było. Przywitali się swoim największym, popisowym hiciorem- Feel good hit of the summer. Potem w świat poszły również inne- No one knows, czy Make it Wit-chu. Z najnowszego krążka jedynym elementem, którego było dużo to psychodeliczne teledyski puszczane w tle, przeplatające się z wizualizacjami okładki. Przy okazji wspomnę o tym, że grupa wygrała dla mnie pod względem najlepszego oświetlenia koncertu- nie wiem, kto za tym stał, ale odwalił kawał dobrej roboty, brawo Queensi- zapraszamy ponownie, jednak muszę udać się na Hey. I w ten sposób oddaliłem się w rytm I appear missing (cóż za zbieg okoliczności :P)- jednak wbrew mojej miłości do Hey'a i Nosowskiej zbierałem się stamtąd naprawdę długo.

Hey
Kasia z uśmiechem powitała wszystkich
przybyłych na koncert jej grupy-
"uściskałabym was"- mówiła
zdjęcie ze strony afterparty.pl
Może miejscówki nie miałem najlepszej przez moje zasiedzenie na QOTSA, ale i tak nie przeszkadzało mi to raczyć się dźwiękami ulubionego zespołu. Grupa zagrała bardzo dużo nowych kawałków- Wilk vs Kot otwierający koncert (ta piosenka zawsze jakoś potrafi mnie zachwycić w wersji live- nie ważne jak często słyszę), Wieliczka (przygotowana jako jedna ze specjalnych niespodzianek), drugą niespodzianką było już z przedostatniej płyty- Nie więcej wykonane z Moniką Brodką, ale momentami były powroty do starości (Zazdrość- którą widziałem już tylko na nagraniach, Schizophrenic family albo znana wszystkim Cudzoziemka w raju kobiet). Był też dawno nie grany cover Everybody's gonna learn sometimes, ale szczerze- Hey powinien wyrzucić go na dobre z setlisty. Pognałem na The National.





The National
Uwaga Panie, Uwaga Panowie- Matt się wczuwa
Może jakimś zbytnim fanem twórczości "Naszynali" nie jestem, ale koncert był naprawdę ładny. NajbardziejI need my girl, wykonane o wiele piękniej niż studyjnie. To muszę przyznać Mattowi Berningerowi- wokaliście i tekściarzowi grupy- w to co robi wkłada naprawdę dużo emocji i to słychać przy może jego niezbyt udanych popisach wokalnych (cóż ja należę bardziej do fanów damskich wokali) jednak na pewno szczerych. I w tym jest jakaś prawda, uczucie. A może zawodzenie pieśniarza wywołane było zbyt dużą dawką alkoholu wypitego w czasie koncertu? Tak, tak- koncert nie był okazją do tego, żeby być abstynentem i po wypiciu całej butelki nieznanego trunku bodajże przy Mr. November Matt poleciał w tłum. Co jeszcze zostało zagrane naprawdę fajnie? Na pewno chyba największy hit grupy- I should live in the salt, a i jeszcze Abel. Pomimo uczucia pustki, które zostało mi po koncercie, do studyjnych podejść The National nie mam zamiaru przechodzić.
w pamięć zapadło mi

Rykarda Parasol
Na ten koncert poszedłem już będąc na pograniczu jawy i snu. Niewątpliwie jednak ten koncert przyczynił się do pojawienia się tego posta akurat teraz- przypomniałem sobie bowiem jak zachwycałem się wokalem pani Rykardy po Openerze i przysięgałem na wszystko, że będę teraz często jej słuchać- i co z tego wyszło?Figa z makiem. Ale wróćmy do wokalu Parasol- przepiękne zachrypnięte głosisko, cholernie zmysłowe. Pamiętam jak wszedłem już na koncert na scenę Alter Space, a artystka akurat grała swój kawałek otwierający najnowszą płytę- Cloak of comedy- poczułem, że przyszedłem w bardzo dobre miejsce. Kobieta świetnie dogadywała się z publicznością, a swoje występy co chwila przerywała konferansjerskimi wykonami. Najlepiej pamiętam opowieść o tym jak powstała piosenka Drinking song z drugiej płyty- "For Blood and Wine", toteż sam utwór też zapadł mi w pamięć- i dobrze, bo jest równie fajny i lekki jak Cloak of comedy. Wiecie co? Uważam, że Rykarda idealnie nadawałaby się do duetu z Nickiem Cavem, a ich występy powinny się odbyć zaraz po sobie. Jej muzyka jest idealna na te jeszcze ciepłe letniojesienne noce- pełna magi i powabnych gitar akustycznych przeplatanych z innymi instrumentami- coś pięknego.

I to by było na tyle. Dziękuję za przeczytanie moich wypocin, przypominam, że zawsze jestem chętny na wymianę spostrzeżeń- muzycznych i nie tylko- pod adresem muzycznekorki@gmail.com także zapraszam was wszystkich- tak samo mocno mogę powiedzieć, że już wkrótce zakończymy tą serię- (wiem cieszycie się już pewnie :P), ale o koncertach jeszcze będziemy gadać- bo nie tylko na Opener'a w czasie wakacji się wybrałem (a i jesienią się coś szykuje). Trzymajcie się i wpadnijcie niedługo na 4. część relacji- jeżeli chcecie być na bieżąco, w prawym górnym rogu bodajże opcja "Subskrybuj" nie gryzie :)

Waflekins


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz