wtorek, 13 sierpnia 2013

Święto Opener'a #2 "Cały dzień pod główną"

Spis treści:
Dzień 1
Dzień 3
Dzień 4

Otóż wracam do upragnionej przez niektórych notki o Openerze! Jeżeli nie jesteście w temacie to zapraszam do części pierwszej (którą macie w linku). Spamu ciąg dalszy i mimo, iż minął dopiero miesiąc to wydaje mi się, że minęło o wiele, wiele więcej czasu, ale do rzeczy! Tytuł tego wpisu już zapowiada to, o czym będę tym razem opowiadać. Same największe szychy całej imprezy plus kilka wyjątków. Drugiego dnia tańczyłem w pogo na Kim Nowak,  zaliczyłem chwilowy wypoczynek przy Sorry Boys, śpiewałem razem z Tame Impala, ze zmęczeniem podziwiałem Arctic Monkeys, ponownie wypoczywałem na Nicku Cavie aby zaraz potem zedrzeć gardło na Marii Peszek. Byłem również w teatrze na sztuce Courtney Love z piosenkami Nirvany w tle, aczkolwiek o ile gra aktorska była na naprawdę wysokim poziomie to całe przedstawienie było jakieś zbyt mozolne (choć i tak wyniosłem z niego pozytywne emocje). Czujecie się zachęceni moją opóźnioną trochę- jak niekiedy nasza kochana polska kolej- relacją? :) A zatem zapraszam do dalszej lektury!

Kim Nowak
Muszę przyznać, że fanem zespołu jakoś specjalnie nigdy nie byłem. Dalej są mi obojętni, ale pod względem publiczności to chyba jeden z najbardziej powerowych koncertów całej imprezy. Chociaż nie rozumiem ich obecności na Mainie. O wiele lepiej sprawdziliby się chociażby na Alter Stage'u- jak dla mnie taka duża scena po prostu ich zjadła. Cieszę się, że udało mi się załapać na skromne, aczkolwiek dające popalić pogo przy Szczurze, czy też AAA! zespół przekazał naprawdę kawał dobrej energii na dalsze koncerty, ale muzycznie jakoś średnio mnie uwiedli. Większość piosenek wpadła jednym uchem, a wypadła drugim. Aczkolwiek bawić się bawiłem bardzo dobrze!






Sorry Boys
Muszę przyznać, że wieczór zacząłem bardzo po polsku i o ile wiele osób już siedziało na Please the trees albo czekało na dobrą miejscówkę przy Tame Impala to Ja zostałem na cały koncert Sorry Boys (których nota bene widziałem dzień wcześniej akustycznie na dworcu i zdołałem zamienić kilka zdań z Belą Komoszyńską- naprawdę miłą wokalistką zespołu- między innymi dowiedziałem się, że nowa płyta już na jesień)! Grupa spisała się naprawdę wyśmienicie i na pewno dali sobie radę na scenie pod namiotem, pokazując prawdziwą klasę w pięknym The Sun, skocznym Chance, czy moim ulubionym, ponętnym wręcz Caesar on fire (chociaż każdy ich utwór jest tak naprawdę w jakiś sposób moim faworytem). Sorry Boys zagrali też zupełnie nowy kawałek, którego nie grali nigdzie indziej- Phoenix- był naprawdę ciekawą kompozycją na miarę nowego singla, aczkolwiek mam obawy, że cała nowa płyta znowu będzie w języku angielskim.

Tame Impala
Z Tame Impala musiałem się naprawdę długo zapoznawać, aby ich polubić jednak koncert w Gdyni udowodnił mi, że kwartetu z Australii nie da się nie lubić. Nie wiem, czy tylko mi, ale ich twórczość mocno kojarzy mi się miejscami z jakąś elektroniczną wersją The Beatles. I mimo, że nie wiem jak Beatlesi spisywali się na scenie, tak Tame Impala naprawdę dało radę. Cieszę się, że udało mi się dojść praktycznie pod samą scenę mimo tłumów jakie grupa Kevina Parkera zebrała pod sceną główną. Pamiętam jak w strugach deszczu skakałem i klaskałem wraz z wieloma innymi osobami już od początkowego Music to walk home by i głównie z nowej płyty pochodził cały set. Oprócz tego grupa wykonała Feels like we only go backwards, czy Mind Mischief wykonane o wiele lepiej niż studyjnie. Po Apocalypse Dreams Australijczycy zniknęli, a szkoda- bo fajnie byłoby usłyszeć np. Lucidity i Jeremy's Storm na krótkich bisach, bo pierwszej płyty było bardzo mało.

Arctic Monkeys
Tego headlinera chyba najmniej miło wspominam. Koncert był nawet dobry- pięknie, fajnie, skocznie, ale ja cały czas odczuwałem, że nie ma tu tego czegoś. Brakuje tej studyjnej magii, która sprawiała, że Brianstorm był taki mroczny, a Dancing Shoes takie przebojowe. Bardzo fajnie wypadło za to na przykład I bet you look good on the dancefloor, które porwało całą nawet najbardziej malkontencką część publiki. Jednak, gdy teraz wspominam ten koncert to myślę, że o wiele lepiej dał sobie radę Nick Cave, który przybył na scenę zaraz po Arktycznych Małpkach, które pożegnały się stonowanymi piosenkami When the sun goes down i 505 (no dobra, bisy wyszły im chyba najlepiej). Aha! Zagrali też Do I Wanna Know- singiel z nowej, nadchodzącej płyty! :)

Nick Cave & The Bad Seeds

O północy w rytm największego hitu z nowej płyty "Push the sky away"- mianowicie We Know Who U R na scenę główną festiwalu wkroczył tanecznym krokiem jeden z moich prywatnych headlinerów- Nick Cave. Naprawdę piękny koncert, do którego muzyk kilkakrotnie wyskakiwał do publiczności. Niestety Ja byłem już zbyt zmęczony staniem w ogromnym tłumie, więc siedziałem lekko oddalony od sceny racząc się kolejnymi piosenkami. Setlista naprawdę przecudowna. Przemyślana pod każdym względem, ponieważ nie czuć było przesytu nową płytą. Jubilee Street, Mermaids, czy Push the sky away zagrane już na zakończenie koncertu zostały przeplecione ze starszymi utworami. Cieszyło mnie słuchanie balladowego Into My arms, rockowe Deanna i The Mercy Seat oraz klimatyczne Papa Won't Leave You, Henry. Na bisy nie zostawałem i w sumie nic nie straciłem, bo był tylko jeden. Wypoczęty pognałem na Marię Peszek.

Maria Peszek
Prawdopodobnie najlepszy koncert całego tego dnia. Maria przyjechała na tegoroczną edycję, promując swoją najnowszą płytę "Jezus Maria Peszek", którą już recenzowałem na samym początku istnienia bloga. Maria stworzyła niesamowity klimat mimo, iż set to krążek zagrany od początku do końca z kilkoma innymi piosenkami ze starszych płyt. Nie zaskakujący set został mi jednak wynagrodzony dawką emocji. Znowu mogłem szaleć pod sceną i śpiewać wraz z tysiącami innych osób. Jednym z moich najmocniejszych muzycznych wspomnień z Opener'a jest właśnie tysiące gardeł wyśpiewujących wraz z Marią refren Sorry Polsko. Chyba nikt nie spodziewał się tak hucznego przyjęcia artystki, która dała z tego co pamiętam, aż 4 bisy! Oprócz materiału z nowej płyty zaskoczyła mnie przerobiona wersja Piosenki dla Edka z pierwszej płyty artystki. To już nie flaki z olejem serwowane na Marii Awarii. Było silnie, było rockowo i z powerem. Maria zaskoczyła też coverem grupy Depeche Mode i wykonaniem piosenki Personal Jesus z płonącymi świeczkami przyczepionymi do ciała Marii. Po tym koncercie poszedłem do namiotu, chociaż z innych scen dochodziły mnie jeszcze pozostałe kończące się powoli koncerty. Tak upłynął mi dzień drugi festiwalu.

Jesteście ciekawi co było dalej? Część trzecia już niedługo. Dziś wieczorem zaserwuję za to jeszcze jednego króciutkiego posta, tak żeby wynagrodzić moją sporą nieobecność. A może chcecie podzielić się swoimi przemyśleniami, podrzucić jakiś pomysł albo polecić swoją muzykę, o której warto byłoby napisać? Piszcie na muzycznekorki@gmail.com :)
Do następnego razu!

Waflekins.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz