niedziela, 1 września 2013

Święto Heinekena #4 "To już ostatnia niedzie...sobota"

Miguel na głównej scenie Opener'a. Na jego koncercie nie byłem, aczkolwiek fotkę bardzo lubię. Ponoć na jego koncertem Rihanna bawiła się świetnie ;)



Spis treści:
Dzień 1
Dzień 2
Dzień 3

Jak obiecałem- skończę serię przed końcem wakacji. Post miał być wczoraj, ale niestety coś nie pykło i wena do pisania uciekła równie szybko jak się pojawiła. A zatem dzisiaj- jako iż zaczęła się już jesień- z lekką nostalgiczną łezką w oku, powspominam raz jeszcze ciepłe letnie wieczory lipca, gdy całymi wieczorami słuchałem muzyki na żywo. Skończmy zatem niekończącą się historię o Openerze. Zapraszam :)

Everything, Everything
Koncert zaczął się bardzo klimatycznie od MY KZ UR BF, rozpoczynające płytę Man alive. Nie sądziłem, że koncert kwartetu z Manchesteru tak bardzo mnie zachwyci. Przepletli oni piosenki ze swoich dwóch albumów (oprócz wspomnianego wcześniej debiutu mają jeszcze na koncie nominowaną do wielu nagród płytę o nazwie Arc wydaną w tym roku). Publiczność naprawdę dobrze bawiła się w rytm takich piosenek jak Don't try (które szczerze mówiąc po festiwalu bardzo mi się udzieliło), Tin (The Manhole) oraz Kemosable. Ładny koncert, ale już dało się odczuć lekko sztywną atmosferę pod samą sceną, gdzie czekały już wierne fanki Kings Of Leon- średnia wieku 13+. Mimo wszystko ostatni dzień festiwalu zaczął się naprawdę fajnie.

Fismoll
Po przebojowym koncercie Everything, Everything udałem się do magicznego namiotu Alter Space, gdzie swoją debiutancką płytę- At Glade (o której jeszcze na blogu się pojawi)- zaprezentuje Fismoll- czyli obiecujący młody chłopak Arkadiusz Glensk i jego kilkuosobowa trupa muzyczna. Muszę przyznać, że koncerty w tym miejscu zawsze były najbardziej magiczne- mały lekko duszny od kurzu namiot idealnie sprzyjał spokojnemu, eterycznemu nastrojowi akustycznych piosenek artysty. Na setliście znalazła się cała płyta- nie pominięto z niej nic- jedynie kolejność utworów była inna niż na krążku. Całości towarzyszyły przepiękne wizualizacje puszczone z projektora, przedstawiające motywy opisujące tekst (np. budząca się z zimowego snu natura w czasie rozpoczynającego koncert Flowering). Pamiętam, że najbardziej z całego koncertu spodobały mi się te najbardziej nostalgiczne (jak to oczywiście ja- upodobam sobie najsmutniejsze piosenki)- Let me breathe your sigh i pierwszy singiel służący jako zapowiedź płyty Let's play birds, który w niektórych kręgach odniósł spory sukces.

Crystal Fighters
Mega pozytywne Crystal Fighters- i jest impreza ♥
Jak dla mnie drugi po Ifi Ude najlepszy koncert całego festiwalu. Skoczne piosenki, pełne energii piosenki hiszpańskiej grupy nastroiły publiczność do tańca i szalonych skoków połączonych z wygibasami w powietrzu. Oprócz tego przez cały koncert zespół utrzymywał genialny kontakt z publicznością- i tak rzucony ze sceny pomysł na zrobienie fali wzdłuż całej publiki w czasie At home okazał się świetną akcją. Grupa świetnie przeplatała kawałki te bardziej elektroniczne jak I love London i Xtatic Truth z tymi bardziej akustycznymi dajmy na to Plage, Love Natural i Follow, co ostatecznie stworzyło mieszankę wybuchową. To nie mógł być zły koncert, gdyż Crystal Fighters to po prostu mistrzowie- a spotkam się jeszcze z nimi w listopadzie w Warszawie :)

Kings of Leon
Chester w czerni i bieli.
Ten koncert mógł być lepszy. Coś nie wypaliło i nie wiem co to było- czy popowa publika, dla której największym wyzwaniem było klaskanie w rytm muzyki, a może sam zespół, który przyjechał "byleby zagrać koncert w jakiejś tam Gdyni i zabrać się do domu" albo poprzeczka wysoko postawiona poprzez poprzednie fenomenalne koncerty tego dnia, a może to Rihanna szlajająca się pod gdzieś pod barierkami w pijanym rauszu? W Kossakowo poszły największe hity zespołu- Use Somebody, Sex on fire, Pyro i wiele innych mniej znanych na przykład bardzo cieszyłem się z mojego ulubionego Back down south oraz Immortals. Ale wiecie co wam powiem? Nie zagrali Charmer. Wielka, wielka szkoda. Ogółem koncert nie był zły, ale mógł być też o niebo lepszy- żałuję, że nie wyszedłem z koncertu na, żeby zobaczyć chociaż na moment Devendrę Banhearta.


John Greenwood
Johny Greenwood- lekko śpiący.
Półgodzinna, magiczna kompozycja na 12 gitar pod wodzą multiinstrumentalisty, który za swoją rodzimą formację ma słynny na cały świat Radiohead. Coś ładnego, ciekawie zrobionego i o wiele lepszego niż koncert Kings of Leon, a trwało tylko pół godziny.





Lao Che
Fanem Lao Che nie jestem i nigdy nie byłem. Koncert Płockiej formacji poszedłem zobaczyć ze względu na moich festiwalowych towarzyszy, gdyż każdy wśród nich jest nimi zachwycony. Mimo tego, że do twórczości grupy podchodzę z lekkim dystansem to pamiętam, że naprawdę fajnie zagrali piosenki Zombi!, Idzie Wiatr i Urodziła mnie ciotka (z tekstem, w którym Spięty ciekawie bawi się słowem). Z tego, co widziałem osoby, które przyszły na koncert bardzo dobrze się bawiły i mnóstwo osób latało pod sceną na fali, więc raczej grupie udało się rozkręcić fajną imprezę na swoim koncercie i to liczy się na plus. Po występie Lao Che udałem się jeszcze na magiczne UL/KR, którego usłyszałem tylko jedną piosenkę i elektronicznego Catz'n Dogz, ale byłem tak zmęczony całym dniem latania między scenami festiwalu, że za wiele z tych koncertów nie pamiętam.

A więc co powiem wam już po Openerze? To było najpiękniejsze pięć dni w czasie moich wakacji, pełne niesamowitych przygód między kolejnymi dniami całego eventu. Noce spędzone przy zajebiście dobrej muzyce, przede wszystkim dużo szaleństwa pod sceną. Już wiem czemu ludzie co roku wydają taką grubą kasę (bo powiedzmy sobie- pół tysiąca to jak na Polaka nie jest mała kwota, gdzie miesiąc później mają Woodstock całkowicie za darmo) i zajeżdżają do Gdyni, gdzie przez kilka dni miasto wypełnia się ludźmi z zielonymi obrączkami na dłoniach, okupując najbliższy sklep monopolowy. Smutno mi było opuszczać tamto miejsce, ale jedno wiem na pewno. Już niedługo tam wrócę. Prędzej, czy później. Houk!

Pewnie wielu z was zapyta pewnie co teraz, jakie mam plany na przyszłość. Na pewno wspomnę jeszcze lato i opowiem o koncercie Nelly Furtado i Hey w czasie finału największych regat na świecie, który w tym roku miał miejsce w Szczecinie. Kosztem Woodstocku (toteż nie będzie relacji, przykro mi) w sierpniu dużo pracowałem, aby móc zarobić na jesienne koncertowanie, pojawi się zatem na pewno relacja z Dawida Podsiadła, Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie (między innymi Mela Koteluk, Iza Lach, xxanaxx i Ania Rusowicz), Happysadu Crystal Fighters z Warszawy. Oprócz tego już jutro zaczniemy recenzję płyt już takich wczesnojesiennych (tak, tak niestety porzucamy wilcze wycie lata, czy latanie po plaży śpiewając stare jak świat Holloee Poloy). Ale spokojnie- już jutro przeniesiemy się w magiczną porę roku, kiedy świat jest najbardziej kolorowy, z nieba pada dużo deszczu, a drogi pięknie ścielą się spadającymi z drzew liśćmi dębów, klonów i kasztanów, odpowiednio się przy tym nastrajając. Będzie mega pozytywnie! Zatem wpadajcie jutro na herbatkę, a tymczasem łapcie "zajawkę" następnego posta.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz