niedziela, 17 sierpnia 2014

Sercowy blues Rykardy Parasol.

Siemka!
Akustyczny Sierpień. W oczekiwaniu na film, który nadawany będzie za kilka chwil na TVP Kultura (zero product placementu) postanowiłem machnąć sobie dla Was taką oto recenzję bardzo ładnego albumu. Coś w sam raz na ostatnie dni lata, klimatyczne podróże samochodem przez lasy i sielankowo wyglądające wsie. Płyta, która równie dobrze mogłaby być ścieżką dźwiękową zarówno dobrej komedii jak i filmu Quentina Tarantino (może kiedyś, kiedyś w snach dostaniemy takie połączenie - uważam, że byłoby to przewspaniałe). Płyt studyjnych ma obecnie ta Pani trzy, ale to zapewne dopiero początek jej kariery i za X lat krążków na pewno przybędzie. Ja skupię się dziś na debiutanckim - "Our Hearts First Meet" z roku 2006 (w Europie jednak płyta ukazała się dopiero w 2008). Zapraszam do lektury na temat debiutu Rykardy Parasol!

Rykarda Parasol - "Our Hearts First Meet", 2006 (US)/2008 (EU),
 ThreeRing Records
Niech Was nie zmyli imię i nazwisko artystki, bowiem Rykarda Polką nie jest, aczkolwiek nasz kraj nie jest jej obcy bowiem - jak pisze na swojej stronie internetowej - tutaj uczy się, koncertuje, zdarza jej się tu nawet pisać kolejne piosenki. Rykarda Parasol pochodzi z San Francisco. Jest córką dwójki imigrantów - Szwedki i Izraelczyka. Nie sugerujcie się również jej amerykańskim pochodzeniem. Nie ma chyba bardziej kosmopolitycznej persony niż ta artystka - przeważnie mieszka w Paryżu, koncertuje ze swoimi piosenkami w stylu - jak sama określa - noir rock - (w tym miejscu Waszą reakcją jest pewnie jedno wielkie ładafak? Posłuchacie to przekonacie się co miała na myśli, pisząc te słowa) po całym świecie. Jestem niesamowicie wdzięczny losowi, że pozwolił mi poznać jej muzykę praktycznie przypadkiem. Stało się to ponad rok temu - na Openerze anno domini 2013 - kiedy to zmęczony z przyjacielem Michałem zaszliśmy zajrzeć do kameralnego namiotu alter space pewnego lipcowego wieczora. Oboje już przysypialiśmy, bo był to naprawdę porządny dzień jeżeli chodzi o koncertowanie. W każdym razie wciąż pamiętam jaki niesamowity klimat wytworzyła Rykarda. Wiedziałem, co będę katować po powrocie. Później nasza znajomość oscylowała jedynie wokół płyty "Against The Sun" z której utwór "Cloak of Comedy" katowałem długi, długi czas w odtwarzaczu. Dopiero po roku byłem gotowy na starcie z całą twórczością Rykardy.

A oto co Was dziś czeka. W słuchawkach Rykarda Parasol  i  jej
"Candy Gold"



I muszę przyznać, że jej debiut to urzekający geniusz! Na pierwszy rzut oka piętnaście utworów może wydawać się jednakowe w brzmieniu. Ciągle jednakowy, nieco może przynudzający. Chwilę po przesłuchaniu kilku z nich to wrażenie mija - każdy jest wyjątkowy na swój własny sposób. Wszystkie kompozycje oparte są głównie o gitarowe melodie, grane przez Rykardę. Płyta "Our Hearts First Meet" jest bardzo intymna, słuchając poszczególnych ścieżek można odnieść wrażenie, że siedzi się w zadymionym klubie, gdzie wszyscy pogrążeni w swoich problemach, próbują utopić je w kolejnych szklankach whisky. I że gdzieś tam na małej, kameralnej scenie gra właśnie swoje przebojowe "Hannah Leah" Ona. Co tu dostajemy? Na pewno trochę mrocznego blues'a. Kojarzące się z muzyką The Doors "Lonesome Place", szybkie i skoczne "Night On a Red River" mogłoby na koncercie rozkręcić bardzo przyjemną atmosferę. Szczególnie zachwycają ballady - te wychodzą Rykardzie najlepiej - brzmi w nich trochę jak pomieszanie Jima Morrisona, Nicka Cave'a (z którym bardzo często jest kojarzona przez określanie jej w mediach jako "Nick Cave w spódnicy"), Phoebe Buffay i Sinead O'Connor. Jej wokal przeuroczo komponuje się z gitarą, co pozwala przekazać niesamowite pokłady emocji. Posłuchajcie sobie na przykład takiego "Texas Midnight Radio", "Weeding Time", czy "Lullaaby for Blacktail". Jest w tym nieco francuskiej gracji - w końcu Rykarda żyje w Paryżu - nic dziwnego. Jak już jesteśmy przy balladach - "How Does a Woman Fall?" - jeden z moich faworytów na albumie. Koniecznie posłuchajcie w wolnej chwili!

A tu z Poznania. Balcony Tv - "Texas Midnight Radio" wykonane na żywo. 
Brzmi fajnie?

Ciekawymi kompozycjami są również bardzo eksperymentalne "Arrival, A Rival" "En Route" - oba trącące na kilometr swym rockowym pazurem. Gitary w tej pierwszej pokochałem na wieki. "Candy Gold" to słoneczna, beatlesowska piosnka, osnuta tajemniczym, aczkolwiek równie fantastycznym tekstem Rykardy - tej zdarza się tutaj wydzierać - jest moc. "Janis, Don't Go Back" zamykające album to zupełnie odmienna od wszystkich innych piosenka - tym razem Rykardzie towarzyszy nie gitara, a tylko i wyłącznie pianino. Prześliczna, świeża melodia, kojarząca się z roztaczającym się świtem, chwytliwie wpasowuje się w kolejne wersy wyśpiewywane przez artystkę na kilku różnych ścieżkach. Wszystkie utwory na "Our Hearts First Meet" mają jedną charakterystyczą cechę, która zmusza, aby wrócić do tych piosenek. Są to wpadające w ucho refreny i enigmatyczny wokal Rykardy - najlepiej pasujący do wieczorów z pogranicza lata i jesieni. Nie wierzycie - sami się przekonajcie. Ja w tym czasie wracam do codzienności ;)
Pozdrowienia!
Deezera dziś nie będzie. Tam znajdziecie tylko ostatnią płytę z dyskografii Rykardy - "Against The Sun" z 2012. Tę też oczywiście polecam, ale na razie przesłuchajcie "Our Hearts First Meet".
Chyba pierwszy raz się spotykam z tym, że jakaś płyta jest na Spotify, ale nie ma jej na Deezerze. Trololololo.
Tryśtq.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz