piątek, 8 sierpnia 2014

Terapia cud

Dzień dobry wszystkim!

Tej nocy skończyłem oglądać "Przyjaciół". Szło mi naprawdę długo oglądanie 10 sezonów (zwłaszcza, że nie jestem z tych, którzy oglądają po sześć odcinków naraz) i od kwietnia zdążyłem się dość mocno przywiązać do paczki tych radosnych mordek. No jestem troszkę w rozsypce i nie wiem za co się teraz zabrać (jeżeli ma ktoś jakiś serial do polecenia to zapraszam do pisania w komentarzach albo na maila). Aby odetchnąć po troszku, zapoznam Was z płytą wybitną. Nazwałbym ją płytą dnia, ale zasługuje na zdecydowanie większe miano - płyta miesiąca, roku, milenium?
Będzie dziś o krążku artystki, na której kolejne wydawnictwo już od bardzo dawna wyczekuję (nieoficjalne info jest takie, że premiera ponoć w styczniu - o ile ponownie jej nie przełoży), pojawiła się na blogu już kilka razy, a jej muzykę darzę przeogromnym uczuciem. Proszę państwa - przed Wami Pati Yang i "Silent Treatment". Zapraszam do lektury :D

Pati Yang - "Silent Treatment", EMI Music, 2005

Dojrzewając artystycznie.

Okres między debiutancką "Jaszczurką" (nad którą zachwycałem się na Korkach dawno temu - zresztą zachwycam się tym dziełem każdego dnia, tylko już o tym nie piszę) a jej następczynią to prawie dekada (mniej więcej 7-8 lat). Przez ten okres w życiu Pati Yang wydarzyło się naprawdę wiele. Debiut nie sprzedał się tak dobrze jak wyobrażali sobie wszyscy - od redakcji Machiny, która jeszcze przed premierą zapowiadała w dziewczynie nową nadzieję polskiej muzyki elektronicznej, a w jej rękach umieszczała już rozmaite nagrody typu Fryderyki, aż po samo wydawnictwo, z którym Pati od początku wydawania "Jaszczurki" zbytnio się nie rozumiała. Po trasie koncertowej kompozytorka wyprodukowała dwie bardzo dobre piosenki do filmu "Egoiści", wzięła udział w projekcie "Młodzi Śpiewają Klasyków", gdzie przedstawiła swoją dosyć mrocznie zeschizowaną interpretację wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i dalej nagrywała. Po ówczesnych przymierzaniach się do nowej płyty pozostał tylko zbiór nigdy nieopublikowanych utworów, pochodzących z nieznanego bliżej roku, który krąży gdzieś w czeluściach internetu (kto będzie chciał i się rozejrzy, na pewno znajdzie tego nielegala). 
Następnie Pati wyjechała na kilka mniejszych koncertów do Belgii. Jak wspomina - stamtąd było już blisko do Anglii, więc wybrała się i tam na kilka chwil. W Wielkiej Brytanii została już na stałe, aby odnaleźć swoje miejsce na ziemi. Zapoznawszy się ze swoim przyszłym mężem Stephenem Hiltonem utworzyła projekt Children (ich debiutancki singiel utrzymany w trip-hopowej stylistyce był prekursorem do narodzenia się FlyKKillera, o którym na pewno kiedyś jeszcze wspomnę), nagrywała z nim muzykę do wielu filmów w tym "Ocean's Eleven", czy "Ocean's Twelve". 
Wreszcie coś jednak tknęło na szczęście artystkę, aby powrócić do solowego projektu. Tym razem do pomocy w studiu zaprosiła narzeczonego (co nie było złym pomysłem mając na uwadze to, że facet miał za sobą współpracę z takimi nazwami jak No Doubt, Moloko, Depeche Mode, czy Pet Shop Boys). Ale rozgadałem się na temat historii i zapomniałem o najważniejszym, czyli o samym efekcie współpracy - taki zafundowany przez Pati "Silent Treamtent" (czyli na polski "Terapia ciszą") to kuracja, na którą na pewno każdy fan dobrej muzyki chciałby się udać.

Może jeszcze nie "3 Pati", ale dwie to już na pewno.

"Silent Treatment" szybko znalazło wielu swoich wielbicieli, którzy uznali (i dalej tak twierdzą), że jest to najlepsza płyta w całym dorobku artystki. Ja również uważam ją za bardzo dobrą, ale porównując z debiutem z 1998 roku można śmiało stwierdzić, że młoda dziewczyna z "Jaszczurki" zagubiona gdzieś między rzeczywistością i światem snów, zniknęła w Anglii, a na jej miejsce pojawiła się zupełnie inna osoba. Czemu się dziwić? W końcu płyty oddziela prawie dziesięcioletnia przerwa - ludzie zmieniają się, dojrzewają i taką zmianę widać też u Pati na "Silent Treatment". O ile jej poprzedniczka była szalona, nieokiełznana, pełna nieopisanego mroku, o tyle następczyni debiutu jest - jak sam tytuł wskazuje - bardzo cicha. Jest to płyta doskonała do spania - spokojniejsza i zdecydowanie bardziej ułożona pod względem artystycznym, dojrzalsza muzycznie i łatwiejsza w odbiorze. Swoją rolę w tej odmienności od debiutanckiego krążka miał też pewnie sam Stephen Hilton, dokładający swoje trzy grosze przy produkcji całości. 

Teledysk do "All That Is Thirst"

Mroczny pop na składankach.

Krążek oscyluje między wieloma różnymi gatunkami. Znajduje się miejsce na typowe trip-hopowe brzmienia wówczas jeszcze kojarzone w Polce z Pati - dostajemy zatem mroczne "19:53 North West", rozpoczynające krążek "Soul for me", czy leniwe aczkolwiek mieszające w głowie - "1986" (jeżeli ktoś chce posłuchać sobie bardziej "jaszczurkowej" wersji tego utworu na wspomnianej przeze mnie składance niewydanych demo figuruje tam w zupełnie innej wersji jako "Dancing in the rain") i zamykacz płyty "Easy Flow". Artystka pokazuje się również z bardziej rockowej strony - "Unquiet" obfituje w przesterowane gitary, a singiel i jednocześnie największy hicior Pati, z którym występowała swego czasu nawet w Opolu, zatytułowany "All that is Thirst" bardzo szybko wpada w ucho za sprawą gitarowych motywów. Takich chwytliwych ballad mamy jeszcze dwie - "Air stands still" (tej w sumie jeszcze zdarza się trafiać na wszelakie składanki rozgłośni radiowych) i kompletnie zapomniane przez świat"Reverse the day", ale z racji bycia singlem tylko ta pierwsza uzyskała rozgłos w radiach. Na swoim drugim krążku artystka sięga też po dyskotekowe rytmy. Dostajemy je na opowiadającym - jak dla mnie - o kacu "Switch off the sun", "Giant Cat Woman", które na początku praktycznie w ogóle nie chciało mi podejść, teraz dosyć mocno je lubię. Najbardziej taneczne jest jednak "Pretty Fin" znajdujące się na albumie jedynie w wersji zremiksowanej przez Keitha Tenniswooda - oryginału nigdy nie słyszałem - jednocześnie jest to według mnie najlepszy tekst z całej płyty.

"Pretty Fin" naprawdę wciąga swoim bollywoodzkim refrenem!


Uważam, że "Silent Treatment" straciło naprawdę wiele nie zawierając już polskich tekstów. Pati po polsku potrafiła czynić cuda i tworzyć niezapomniane dla mnie kreacje, podczas gdy po angielsku jej piosenki nie zawierają już tego poetyckiego uroku - ta werwa w tekstach wróci na - jak na razie ostatniej w dyskografii - "Wires and sparks". Nie mówię, że są złe lub gorsze od wersów na "Jaszczurce" - są inne i dojrzalsze, może z czasem dopiero zacznę bardziej je doceniać. Niemniej jednak są one bardzo dobre jak cała płyta! Jest to zbiór jedenastu bardzo melodyjnych, świetnie wyprodukowanych, dojrzałych utworów, sięgających już nie tylko  szczytów polskiej, a i światowej muzyki rozrywkowej! Polecam fanom schizowych klimatów, ale i każdemu kto chciałby zapoznać się bliżej z twórczością Pati Yang, a nie do końca leży mu ciężkość "Jaszczurki" Poniżej zapraszam do deezerowania i spotifajowania na swoich profilach.


Waflekins (Tryśtq)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz