środa, 19 grudnia 2012

Przedświąteczne zwiastuny.





W sumie miałem dzisiaj wziąć do recenzji płytę, o której opowiem wam w sobotę (przynajmniej z tego, co mówi mój terminarz- rany, po raz pierwszy żyję zgodnie z jakimś harmonogramem. Czego to całe prowadzenie bloga może nauczyć człowieka :P), ale tamta płyta jest już całkowicie świąteczna i szukając czegoś, co mogło by wprowadzić w ten jakże piękny nastrój wybrałem Ją. Płyta w tytule ani treści nie ma nic związanego z zimą, ale muzyczna zawartość podsuwa mi do wyobraźni inne obrazy. Wprowadza mnie w tak cudowny nastrój, że postanowiłem się tym z państwem podzielić w ramach wejścia w świąteczny klimat (którego na blogu będzie dużo, ale o tym info niebawem). Na ten czas powitajmy świąteczny okres razem z Nią. Gorąco- kontrastując do pogody za oknem- zapraszam do przeczytania nowej recenzji.

 

Słowem wstępu- świątecznie, czy nie?

Macie czasem tak, że płyta po prostu kojarzy wam się z porą roku? Bo album, o którym opowiem w dzisiejszej recenzji jest dla mnie takim właśnie doświadczeniem. Już od pierwszych nutek rozpoczynającej cały krążek June, widzę oczami wyobraźni choinkę, ludzi stojących dookoła- jednych odpakowujących z wypiekami na twarzy swoje prezenty, a innych patrzących na siebie z czułością i życzących sobie wszystkiego co najlepsze.
Tak.
Tym jak dla mnie są piosenki z tej płyty. Świątecznymi hymnami 2011 roku. Wszystkie- bez wyjątku. Wielu z was może domyślać się już po wspomnianej piosence jaki album będzie brany pod lupę. Ci, którzy sądzą, że opowiem o młodej, uzdolnionej dziewczynie, pochodzącej z polski. Niestety znanej bardziej na rynku zagranicznym, niż tym rodzimym, mają rację. Obecnie- z tego co się orientuję- promuje się w Kraju Kwitnącej Wiśni (na jej facebooku, który polecam obejrzeć widnieje kilka zdjęć z tej jakże ciekawej podróży). Nazywa się ona Julia Marcell.
Dosyć gadania- przedstawiam wydaną 3 października ubiegłego roku, nakładem Mystic Productions drugą płytę Julii Marcell, zatytułowaną tak samo jak otwierający utwór. June zdecydowanie różni się od swojej poprzedniczki It Might Like You z 2009 r.- nota bene ostatnio produkcja debiutu artystki została wznowiona i w przyszłych dniach mam zamiar się w nią zaopatrzyć. Wracając jednak do najnowszego dorobku panny Marcell- nie dość, że jest to płyta inna gatunkowo od poprzedniej, to na dodatek o wiele dojrzalsza. Tym razem z autorskim materiałem, nie coverami znanych rockowych artystów przerobionych na akompaniament pianina. Julia zdecydowanie wie już, w którą stronę chce podążyć z ów materiałem i stara się iść obraną drogą- czasem aż za bardzo stara się trzymać tej reguły. Są też momenty, gdy pozwala sobie na odskoki w bok, w mniej mainstreamowe klimaty.






Never trust them. Never.

June rozpoczęte ładną, elektroniczną wstawką jest niczym innym jak oszustwem! Słuchając tytułowej piosenki- numeru jeden na płycie- mamy wrażenie, że będzie to płyta spokojna i anielska. Słyszymy mały anielski chór Julii, śpiewającej na kilku ścieżka, który ustaje, aby ustąpić beatowi i stukaniu perkusji. I wtedy zaczyna się refren, do którego nie wiedzieć kiedy noga sama porywa się do tańca. Warto wspomnieć, że wszystkie teksty (no, może poza refrenem Echo) są po angielsku. Wielka szkoda, ponieważ chętnie wysłuchałbym tych kawałków również w polskiej odsłonie. Zaraz potem przechodzimy do drugiego kawałka, pierwszego singla z płyty, który zwiastował płytę jeszcze przed pojawieniem się jej na rynku. Matrioszka to jedno z najlepszych doznań muzycznych na krążku. Jest skocznie. Jest bardzo singlowo. Ciekawa jest również warstwa tekstowa, ponieważ dopiero dziś- na potrzeby wpisu- dowiedziałem się, że pierwsze dwa wersy pierwszej zwrotki wcale nie są takie jakie mi się wydawały.
Otóż zwykle brzmiała ona dla mnie na wzór "never trust the penis girls/ penis girls with penis hearts" i zawsze zastanawiała mnie ta fraza. Chcąc jej użyć do nagłówka- postanowiłem ostatecznie się upewnić i nie jest to wcale tak jak mi się wydawało, gdyż pierwsze dwa wersy nie mówią o żadnych "penis girls", a "palest girls". Co znaczy na polski język "najjaśniejsze dziewczyny". Dosyć ciekawa wpadka, ale zdarza się. Następnie mamy o wiele spokojniejsze, trzymające się elektronicznej ścieżki z June- wręcz nudnawe Since i trochę lepsze od niego Gamelan. Między nimi znajdziemy jednak bardzo dobry odskok od tych piosenek, CTRL (dużo nawiązania do spraw komputerowych ;p). Jest to kolejny promujący krążek singiel. Zalatuje techno. Nie jest to oczywiście wada! Ten utwór mógłby być spokojnie puszczany na dyskotekach i uwierzcie mi- robiłby furrorę! Zawsze, gdy puszczam to znajomym słuchającym odmiennej ode mnie muzyki, ci siadają i ze zdziwieniem pytają "Co to? Przecież to jest genialne!". I taka właśnie jest ta płyta. Genialna, ale nic na samych zaletach się nie opiera.

 Na drugą stronę płyty.

W ten sposób dotarliśmy do połowy albumu. Utworu Shores. To najkrótszy track z płyty- trwa zaledwie półtorej minuty. Jest to instrumental, stanowiący wprowadzenie do następnej piosenki Echo, utworu przez który ludzie zakochują się w muzyce Marcell.  Doskonale skomponowane partie pianina połączone ze skrzypcami, na których przygrywa Adam Bruderek, gdzieś w tle majaczy beat przypominający perkusję (a może to perkusja? Szczerze mówiąc, nigdy nie rozpoznaję żywej perkusji i tej generowanej komputerowo).  Julia porywa się na śpiewanie po polsku, bawiąc się w kreatywne słowotwórstwo i świetnie jej to wychodzi. No bo kto wymyśliłby tekst? "Zmądrychwstanie racz mi dać panie/ myślobranie?- nie w moim stanie" albo "Słów składanie niedoczekanie/Zdań igranie spisz na kolanie" (już wiecie czemu chciałbym usłyszeć Julię po polsku? ;)
Taki jest właśnie trzeci singiel, który zaszedł najwyżej na Liście Przebojów Trójki- bodajże 5 miejsce. Polecam go przesłuchać na początku, jeżeli nie znacie jeszcze twórczości Julii. To Echo jest najlepsze na rozpoczęcie znajomości.

W podróży na "drugi brzeg" płyty- niestety ten końcowy. Julia pokazuje, że potrafi tworzyć nie tylko spokojne symfonie na pianino. Po Echo następuje moja ulubiona kompozycja. Najpewniej ze względu na zamiłowanie do trip hopu. W I wanna get on fire Julia ucieka do trip hopu godnego jego najjaśniejszych gwiazd. Bardzo przypomina brytyjski zespół Lamb, ale to tylko moje osobiste zdanie. Niewątpliwie jest to jedna z najpiękniejszych dla mnie piosenek z albumu. Nie odniosłaby dużego sukcesu jako singiel, ale koncertowo prezentuje się doskonale jako uspokajacz, gdy wszyscy gibają się na prawo i lewo, zmęczeni po tych szybszych piosenkach.
Crows i Shh oparte są na elektronicznych samplach. Obie są jednak dwiema różnymi piosenkami. Jedna jest mroczna i trochę bardziej skoczna od wspomnianej wcześniej I wanna get on fire. Druga znów przywodzi na myśl dyskotekowe brzmienia, nawiązując do CTRL. W obu Julia tworzy wspaniałe kreacje liryczne z wpadającymi w ucho refrenami. Rozczarowaniem jest tylko kończące płytę Aye Aye- nie dzieje się tutaj bowiem nic. Niby kolejne przedłużenie Echo i tak przedłużonego przez dwie piosenki, niby coś jeszcze innego, a na dodatek podsumowanie wszystkich pozostałych piosenek? Jak dla mnie trochę za dużo jak na parę uszu. Zbytnio przekombinowane- podobają mi się jedynie partie basu i organki przygrywające wesoło.

Podróż dobiegła końca. Czas na wysiadkę.

 Tak oto dobiega końca ta muzyczna, przedświąteczna przygoda z Julią Marcell. Mam nadzieję, że choć trochę zachęciło to was do sięgnięcia po jej dorobek. Bo naprawdę warto. Mimo tego, że na June są momenty słabsze, które nie przyciągają tak bardzo jak lepsze piosenki z krążka, to polecam przesłuchanie w całości. Wielu z was się przekona i przygarnie jej muzykę na dłużej. Niektórym może nie podejść, bo znam i takie przypadki. Pomimo tych wszystkich niedociągnięć- to dopiero druga płyta artystki, znacznie lepsza od poprzedniej, oryginalna i jest to niewątpliwie jedna z ważniejszych płyt- zarówno polskich jak i niemieckich 2011 roku (nie wiem nawet, czy nie nowej dekady :D). Mogę też polecić wybranie się na koncert- ja Julię miałem okazję widzieć dwukrotnie. Raz troszkę krócej, bo na Męskim Graniu i raz na pełnym koncercie. Mogę powiedzieć, że wszystko, co słabe na płycie jest nadrobione na żywo. Julia to osoba, z której cała Polska powinna być dumna.

I teraz przyszedł czas na zupełnie inną tematykę.
Dziękuję, że ktokolwiek na tego bloga zagląda. Wczoraj dobiliście do 109 wyświetleń. Dopiero raczkuję i chciałbym, aby każdy kolejny artykuł był lepszy od poprzedniego. Wciąż się rozwijam i to tylko dzięki wam to się dzieje. Od przyszłych tygodni mam zamiar wystartować z czymś na wzór akcji promocyjnej- ale szczegóły niebawem, na razie nic nie powiem, ażeby nie zapeszyć. W każdym razie może być ciekawie :)
Ten i przyszły tydzień będą bardzo świąteczne, pojawi się kilka zmian na blogu. Będzie miło, przytulnie i świątecznie- jak w każdym domu na święta. Mam nadzieję, że będziecie dalej chcieli ze mną spędzać ten grudniowy okres i poświęcić tej stronie raz na jakiś czas trochę czasu. Być może zostanę z wami na dłużej i w 2013 dam o sobie znać pełną gębą :D
Jeszcze raz chciałem wszystkich pozdrowić, uściskać i zdradzić dla zachęty, że sobotni artykuł będzie dotyczyć Franka Sinatry- artysty, którego podziwiam. Uwielbiam. Jego głębokiego basu mógłbym słuchać godzinami. Będzie ciekawie, polecam zajrzeć w sobotę (już tak totalnie świątecznie). Zapraszam i na zachętę- jak zawsze piosenka.


Waflekins.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz