wtorek, 22 lipca 2014

Co z tym Jarocinem?

Dzień doberek moje kochane ludki!
Już 80. post nas zastał w całym tym pisaniu bloga - wiecie może o tym? Ktoś liczy? :P
W sumie to bardzo miło, że taki jubileuszowy post zbiegł się w czasie z ważną relacją z jednego z fajniejszych festiwali w Polsce. Otóż pamiętacie jak mówiłem, że wybieram się do Jarocina? Moja podróż niestety skończyła się tak szybko jak się zaczęła, bo był to tylko jeden wieczór, ale wiecie co Wam powiem? Raczej tam powrócę. Może za rok, a może za dwa - na pewno pojadę jeszcze raz. Bo Woodstock Woodstockiem, ale taki Jarocin jest tylko jeden w całej Polsce.

Wbrew pozorom audycja nie zawiera lokowania produktu.
Po prostu smaczny sok i stylowe zdjęcie :P
Na wstępie zacznę od tego, że coś tam wisi w powietrzu i to się wyczuwa, gdy przekracza się bramkę - cienką granicę między rzeczywistym, normalnym światem pełnym problemów i nonsensów, a niesamowitą krainą muzyki, która funkcjonuje w umysłach słuchaczy polskiej muzyki niemal od czterdziestu lat. Co mnie zdziwiło najbardziej - teren całego jarocińskiego gigu jest bardzo, ale to bardzo niewielki. Przypominając sobie arcyogromne Kossakowo, na którego rozbrzmiewa co roku Open'er (moją relację z zeszłego roku możecie przeczytać jak pykniecie sobie tutaj) i zestawiając je z polem jarocińskiego festu, ciśnie mi się na myśl porównywanie Rosji i Watykanu. Tak to wygląda objętościowo. Ale jak głosi znana maksyma - nie liczy się wielkość a jakość! ;)

A ta stała na najwyższym poziomie - w ciągu jednego dnia miałem okazję zobaczyć na scenie między innymi czy nieocenioną Pidżamę Porno. Bardzo fajną sprawą jest rozgrywający się równolegle z jarocińskim festiwalem konkurs firmy Hortex - stają się oni jako tako współorganizatorem imprezy i zamiast piwa w strefie gastronomicznej można zakupić świeże, zimne soki owocowe, wziąć udział w różnego rodzaju konkursach i posłuchać zespołów, które rywalizują ze sobą na dodatkowo ustawionej scenie. Nie wiem, czy był to okrutny wymóg Hortexu, czy po prostu dobrodziejstwo ze strony organizatorów, ale koncerty na dwóch scenach nie pokrywały się ze sobą. Zaważyło to zdecydowanie na długości poszczególnych występów i większość z artystów grała tylko po pół godziny, ale z całą pewnością można było pojechać na Jarocin i usłyszeć absolutnie każdy zespół goszczący w line-upie.
The Real McKenzies, Anathemę,




Kasia Nosowska i Pidżama Porno po raz kolejny w piosence "Stąpając po niepewnym gruncie"
najpiękniejszy moment całego pierwszego dnia, dla którego
warto było tu przyjechać i kisić się pod barierką.

Co mi się najbardziej wryło w głowę? Na pewno nie zapomnę długo koncertu Maleo Reggae Rockers - na ogół nie słucham zbytnio muzyki reggae. Słuchaczy tej muzyki - zagorzałych rastamanów z długimi dredami, nadającymi o pokoju na świecie, zawsze cenię za poglądy, bo te same idee podzielamy, nadajemy na tych samych falach, ale ja zwykle świruję na punkcie innej muzyki niż oni. Tutaj jednak było zupełnie inaczej. Te teksty o miłości, cover "Zegarmistrza Światła" Tadeusza Woźniaka i bardzo pozytywnie nastawiony wokalista - jakoś niesamowicie mnie to wszystko ruszyło. I nie tylko mnie, bo ludzie w pogo byli spokojni jak nigdy dotąd. Pisałem wcześniej, że reggae zespoły tworzą genialny klimat. Maleo i spółka udowodnili, że nie powinienem nigdy wychodzić z tego przekonania.

Anathema była dla mnie zaskoczeniem wieczoru. Poszedłem na ten koncert nie znając absolutnie żadnej piosenki. Z Moniką przyszliśmy na ten koncert i staliśmy w pobliżu sceny, bo chcieliśmy zająć jak najlepsze miejsca na jubileuszowy koncert Grabaża. Żadne z nas nie znało Anathemy i ze zdziwieniem rozglądaliśmy się jak wokół zbiera się coraz więcej wiary z koszulkami grupy. Licznie zebrani wkoło fani zespołu pokazali, że jeżeli się chce to można się w ich zespole zakochać bez problemu. Spokojne gitarowe piosenki jakby wyrwane z rzeczywistości. Buchająca z nich czarodziejska energia. Koniecznie przesłuchajcie sobie Thin Air, na którym chciało mi się dosłownie ryczeć. No działają na człowieka te melodie.


O Pidżamie Porno i Strachach na Lachy nie będę wspominać nawet słowa, bo to był geniusz w czystej postaci, przez który permanentnie straciłem głos, wydzierając się przez dwie godziny - tak naprawdę śpiewając z kilkutysięcznym tłumem ludzi teksty piosenek, które od wielu, wielu lat są ścieżką dźwiękową do mojego życia. Mógłbym peany pisać o tym występie, bo takie specjalne wydarzenia nie mają miejsca codziennie. Piosenki - stare i nowe poprzeplatane w fantastycznym miksie. Goście w postaci między innymi Muńka Staszczyka, czy też Kasi Nosowskiej. Koncert który mnie na długo, długo powalił. Jestem dumny, że mogłem usłyszeć Pidżamę na ich ostatnim występie.

Ludków pod dużą sceną jeszcze nie ma.
Oczekiwanie na jeden z pierwszych koncertów
wieczoru.
Inne przemyślenia związane z pierwszym dniem Jarocina Anno Domini 2014? Długie poszukiwania pola festiwalowego - na szczęście mieszkańcy miasta są bardzo przyjaźni i zawsze trafisz na kogoś, kto Ci powie gdzie jest scena. Totalnie pokręcony wokalista The Real McKenzies wykrzykujący, że kocha polskie alkohole, kocha Polaków, a na koniec koncertu pokazał swoje genitalia, z którym chciałbym kiedyś napić się wódki. Na pewno zapadł mi też w pamięć koncert polskiego zespołu Thrudy, który otwierał tegoroczną edycję festiwalu. Pyszne rockowe brzmienie, przypominające polskiego rocka lat '90. A scena Hortex i Rytmy Młodych? Urzekł mnie występ charyzmatycznych Terrific Sunday i ich przepiękne "In My Arms", które na żywca brzmi jeszcze piękniej niż studyjnie na bandcampie - longplaya Poznaniaków zakupię sobie od razu jak tylko się pojawi. Mocną energię przekazali publiczności także Black Radio, o których na pewno wkrótce będzie bardzo głośno i coś czuję, zamieszają dosyć ostro na rockowej scenie naszego kraju. Cały dzień koncertowania wycieńczył mnie jednak tak bardzo, że po północy gdy Dezerter grał piosenki ze swojej rewelacyjnej "Underground out of Poland", to ja nie miałem już kompletnie sił w nogach i umierałem na trawniku. Ale była to bardzo szczęśliwa śmierć w towarzystwie pięknych dźwięków, wspaniałych ludzi, wysokiej temperatury i na szczęście zgon miał charakter jedynie metaforyczny.

Miejcie oko i ucho na ten zespół.

Już wkrótce o dwóch ważnych dla mnie płytach płytach. Będzie o kolejnych perypetiach Pati Yang, napiszę co nieco o Hey'u. Nie mówię kiedy ani jak, bo zwykle takie deklaracje źle się u mnie kończą. Postaram się jednak w obu przypadkach być najbardziej obiektywny jak tylko pozwolą mi na to możliwości. Uwierzcie mi - oceniać dwóch ulubionych wykonawców, którzy siedzą najbliżej serducha i codziennie są ze mną w słuchawkach, jest nie lada ciężkim zadaniem. 
Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia wkrótce! 
A ja się szykuję na Woodstock - będzie jeszcze większe pogo. Jarocin był tylko małym przygotowaniem, ale przyznam, że i tak jestem zaskoczony energicznością publiki festiwalu. Kostrzyn będzie musiał przeskoczyć wielką poprzeczkę ;)
Waflie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz