środa, 19 marca 2014

Hasając po lesie.

Pogoda dalej pod psem. Humory dzisiaj jakieś takie przygnębione - przynajmniej w moim otoczeniu. Nawet niebo zdaje się płakać coraz to mocniejszymi strugami kropel. Mam jednak nadzieję, że kiedy ten post ujrzy światło dzienne, to zza chmur nieśmiało wygląda słońce. To by było na tyle jeżeli chodzi o prognozę pogody. Dzisiaj post równie pozytywny co po przedni, bo do recenzji biorę sobie taką płytę, o której nie da się mówić inaczej niż w samych superlatywach.

Jestem pewien, że jeżeli za dwanaście miesięcy będę wspominać muzycznie 2014 rok to pierwszą moją myślą będzie właśnie on. Niesamowity debiut na polskim rynku muzycznym. Kiedy jego płyta "Dreamers" zbliżała się coraz większymi krokami, a niektóre portale muzyczne zaczęły się nim zachwycać, ja tylko spoglądałem na okładkę i nie wiedząc jeszcze z czym mam do czynienia stwierdzałem, że to pewnie jakaś muzyka dla totalnych hipsterów. Tak mijały kolejne tygodnie. W końcu krążek trafił na półki, a tajemnicza okładka kusiła coraz bardziej, żeby przesłuchać dokonania Daniela Spaleniaka. Wszedłem na deezera, gdzie wykupione mam od jakiegoś czasu konto premium, bezczelnie porzucając tym samym Spotify i zacząłem odsłuchiwać. Już po otwierającym "Black Notebook" wiedziałem, że następna recenzja albumu będzie właśnie o "Dreamers", bo świat musi to arcydzieło poznać. Zapraszam do lektury!

Daniel Spaleniak - "Dreamers", Soul Asylum Records, 2014

Tego jeszcze nie było.

Czemu "Black Notebook" wzbudził we mnie tak silne emocje? Odpowiedź jest bardzo prosta - takiego debiutu (a pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że takiej płyty) jeszcze na naszym rynku nie było. Faktycznie coś podobnego stworzył Fismoll na "At glade", czy Skubas na "Wilczymłyku" jednak nie ma tam takich pokładów tej magii, którą przepełniony jest "Dreamers". Dwóch wymienionych panów można by porównać do naszych polskich Bona Ivera, a Spaleniaka? No właśnie. Skojarzeń mam mnóstwo - Poets of the Fall, Rykarda Parasol, Dido, Massive attack, w mniejszym stopniu wczesny Coldplay, Damien Rice i Daughter - żadne z nich w pełni nie oddaje jednak tego, czym właściwie jest twórczość młodego debiutanta.




Spacer po lesie.

Płyta jest dokładnie taka sama jak jej okładka - przyciągająca do siebie jak magnes, deszczowa, tajemnicza, trochę mroczna klimatem jakby z zupełnie innego świata. Słuchając kolejnych dźwięków, coraz głębiej zagłębiasz się w świat tworzony przez akustyczne gitary, sympatycznie przeplatające się z elektronicznymi wstawkami. Słuchając mojego ulubionego tracku, singlowego "My name is wind", "House on fire" (jak sam przyznaje artysta jego faworyt), czy też "Full package of cigarettes" mam wrażenie, że biegnę przez las z okładki, odwiedzając kolejne jego zakamarki. Na "Dreamers" każdy znajdzie coś dla siebie - są momenty szybkie i skoczne jak wspomniany wcześniej "Full package of cigarettes" albo balladowy "By the waterfall". W niektórych miejscach płyta zwalnia, by pokazać nam, że wolniej wcale nie oznacza nudno - od "Voices in your head""Why" i "Story about a Man who's all" nie sposób się oderwać!


Podsumowując.
Jak dla mnie "Dreamers" mimo tego, że jest debiutem, to jest również bardzo silnym (powiedziałbym nawet jednym z potężniejszych) kandydatem na płytę roku 2014! Mnóstwo wpadających w ucho kompozycji, ciekawe gitarowe brzmienia na światowym poziomie, jedynym zarzutem jest to, że wszystkie utwory jeżeli są śpiewane to w języku angielskim, ale to oczywiście zawsze można naprawić kolejną płytą :)
Ocena 200 punktów na 10 możliwych! Polecam przesłuchać zwłaszcza fanom gitarowych, akustycznych brzmień! Pod spodem Deezerowo, na Spotify niestety jeszcze niedostępne.



Waflekins.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz