Miałem Was tym witać w nowym tygodniu dwa tygodnie temu. Teraz to powitanie stało się już raczej nieaktualne, więc powitam Was na początek weekendu!
Kwiecień jest chyba najgorszym okresem w życiu maturzysty. Pomimo tego, że samo życie maturzysty to katorga i droga przez piekło nawet gorsze od tego dantejskiego, to na miesiąc przed egzaminem pracy jest o sto razy więcej niż czasu do dyspozycji. Obiecuję, że już za miesiąc to wszystko się zmieni i posty - sam niezmiernie na to czekam, bo w przerwie między robieniem kolejnego nudnego arkusza maturalnego, a nauką wszystkich układów w organizmie człowieka, bardzo tęsknię do blogowania. Zapewniam, że będziecie dostawać posty z dawną, wspaniałą częstotliwością. Nie będą to oczywiście 4 posty na tydzień jak przy mojej prywatnej wielkiej rewolucji, która skończyła się szybciej niż zaczęła (nie chcę paść z wymęczenia i wypluwać w wirtualną przestrzeń blogosfery więcej słów zdecydowanie gorszej jakości), jednak mimo wszystko myślę, że będziecie zadowoleni.
Chcecie pewnie wiedzieć co muzycznie się wyprawia pod kopułą mojego czoła i włosów? Postanowiłem się z Wami podzielić moimi ostatnimi muzycznymi inspiracjami. Zacząłem znowu świrować na punkcie starej, dobrej elektroniki. Przez słuchawki przewijają mi się najlepsze z możliwych klasyki - na potęgę Tears for Fears i Kraftwerk. Polecam - wyśmienity soundtrack do posiedzeń na kanapie przy ogromnych książkach (zwłaszcza z tymi, które rozmiarówkę mają już podobną do cegieł). Przynajmniej myślami na chwilę można uciec do czegoś innego niż zagadnienia delty, paraboli, sinusów, plusów i minusów (ha! zostałem poetą :P). Ostatnio pisząc pracę na WoS o Solidarności, Polsce po roku '89 i wszystkich tych postpeerelowskich sprawach, wsłuchiwałem się w syntezatorowe brzmienia płyty
Trans-Europe Express Krafwerka. Stwierdziłem, że klasyk o takim tytule może pozwolić mi się wczuć w ten nastrój. A przy okazji poznam sobie dokładniej ten krążek, bo go i
Tour de France znam najsłabiej.
Całość zaczyna 9-minutowa suita
Europe Endless. To ona pozwoliła mi przejść katharsis godne starożytnych.
Wprawdzie kawałek nie ma w sobie żadnych negatywnych emocji. Jest to rok 1977 i wydaje się być napisany bardziej z perspektywy tych zza lewej strony wielkiego muru. Parki, hotele, pałace - wszystko jest super, rozwijamy się, i ogólnie My Europejczycy jesteśmy tacy super. Żyjemy w raju na ziemi, zdaje się mówić nam przefiltrowany przez sitko syntezatora głos wyśpiewujący co chwila transową frazę -tytułowe
"Europe endless". I niby wszystko jest pięknie, fajnie, ale już od pierwszych komputerowo szytych nut, słyszy się jakiś niepokój. Przynajmniej ja go słyszę. Kraftwerk idealnie określa ten stan w drugim przerywniku dla monotonnie wciskanego nam sloganu. Elegancja i dekadencja - to właśnie czuje się słuchając
"Europe Endless". Z jednej strony mówią nam, że jest wspaniale - wciskają to do głów, powtarzając w nieskończoność niczym mantrę, podczas gdy z drugiej strony Berlina i dalej na wschód dzieją się rzeczy straszne.
Satyra na społeczeństwo zachodniej Europy późnych lat '70, czy tylko moja nadinterpretacja?
Słuchając tego kawałka wpadam w bardzo polityczne przemyślenia, co jest do mnie niepodobne. Nie lubię polityki, nie przepadam, ale ten kawałek jest cholernie prawdziwy i od czasu, kiedy Kraftwerk ze wspomnianą elegancką dekadencją wzbijał się na szczyt popularności, dosłownie nic się nie zmieniło. No bo spójrzcie na to tak - zaraz wybory do Europarlamentu. Unia ma swoich przeciwników, ale więcej jest tych, co zachwycają się nad utopijnym związkiem państw. Rzucamy ochy i achy nad pięknymi Orlikami, tablicami interaktywnymi w szkołach podstawowych i liceach, brakiem granic - można spokojnie jechać na wakacje do Hiszpanii wcinać pomarańcze, a Unia pozwala nam jeszcze zmienić marchewki w owoce! Istne czary w prawie! Polacy, jesteśmy w raju. Tak jesteśmy zaczarowani w tym naszym chocholim tańcu wspaniałej Europy, że większość z nas nie zauważa tego co dzieje się za wschodnią granicą. Nie chcą słyszeć telewizora, który przyciszony pilotem donosi o strzelaninie na Ukraińskich ziemiach?
Tak myślę według Kraftwerka również wtedy wyglądała ów "Europa w nieskończoności".
Miało być krótko i na temat, a ja znowu się rozpisałem na 200 stron. Dziękuję za to, że pozwoliliście mi zająć sobie tych kilka minut. Wracam do matur, a tymczasem Wam życzę miłego weekendu!
Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy, ale ten moment nastanie.
Trzymajcie się!
Waflekins.