Pomarzyć i głupi może, nie?
W każdym bądź razie postanowiłem poopowiadać Wam, gdzie ostatnio muzycznie zapuściłem korzenie, co w pierwszych miesiącach studenckiego życia leci u mnie w odtwarzaczu. Czyli w sumie nihil novi. To samo co robiłem dotychczas i co chciałbym robić jeszcze długo.
Trzeba tylko uciec ze zwariowanej krainy liczb.
Nie przedłużając zbytnio - zapraszam do lektury.
09. Pablopavo & Ludziki - "Telehon"
Patrikosowe feng shui - pozbycie się telewizora bardzo, ale to bardzo korzystnie wpłynie na Wasze życie. W każdym bądź razie moje poranki z czwórkową audycją poranną "Nawiedzeni" poszerzyły dość znacznie moją "śmietnikową" playlistę na Spotify, gdzie wrzucam absolutnie wszystko, co wpadnie mi w ucho. Jedną z takich piosenek jest właśnie dosyć mocno porypany tekstowo "Telehon". Niby oniryzm, wątki narodowościowe, wszystko jest takie dziwnie odrealnione. I ciągle to "Halo?! Tu Pablopavo dzwonię do Ciebie ze snu!" wołające do półsennego słuchacza z oddali.
A może po prostu nie posłodziłem herbaty?
08. Barabas - "Idiotka"
Intrygująca piosenka o dewotce. Dość nietypowa tematyka jak na polskie konserwowane klimaty. Eski i RMF-u raczej "Idiotka" nie zwojuje, ale światek zafascynowany elektroniką zauważy ciekawą kreację sceniczną Barbas (swoją drogą uwielbiam gogle Pani wokalistki), gdy tylko wydadzą swój pierwszy longplay. Jestem o tym święcie przekonany. Hehehe piosenka o dewocie, klęczącej w kościele, a ja jestem ŚWIĘCIE przekonany. Hihihi. Suchary na bok. Płyta zamiesza na polskim rynku muzycznym. Na razie jest tylko pierwszy singiel, ale ja kupuję tą elektrotrupę w ciemno!
07. Natalia Przybysz - "Królowa Śniegu"
Krążkiem "Prąd" 1/2 byłego Sistars - Natalia Przybysz - pokazała, że na soulu i piosenkach Janis Joplin jej repertuar się nie kończy. I co teraz hejterzy? Na razie nad "Prądem" zachwyty wznosi większość branży muzycznej. Nie dziwię im się. To bardzo ładny krążek. Najbardziej do gustu przypadła mi spokojna "Królowa Śniegu", położona praktycznie na samym finiszu płyty. Brzmiąca trochę jak oldschoolowe country. Słuchając słonecznej, spokojnej gitarki przychodzą mi na myśl Mazury latem. Jest bardzo kolorowo, ciekawie. Wszystko wokół jest takie spokojne, a przy czym niesamowicie napompowane emocjami. Aż chciałoby się westchnąć "wow, wow. Uszanowanko dla Pani Natalii Przybysz".
06. Karolina Czarnecka - "Zjawa"
Kolejne czwórkowe zauroczenie. Pani Karolina wydała crowdfundingowym nakładem swoją pierwszą EP-kę. I wiecie co Wam powiem? Ta artystka to nie tylko hera, koka, hasz i LSD, jak mówią zawistni na mieście. Klimat płyty jest niesamowicie rozchwiany. Czasem spokojny, czasem szybszy, a czasem trafiamy do Egiptu pełnego zjaw i rusałek. "Dlaczego akurat Egipt?" - pomyślą niektórzy zrównoważeni psychicznie. Rozumiem podwaliny tego pytania i już tłumaczę. Posłuchajcie sampla, na którym opiera się utwór. Nie brzmi jak wyrwany z północnoafrykańskiego rynku, który znamy z północnoamerykańskich filmów?
No właśnie brzmi.
Albo to ja mam jakieś dziwne spojrzenie na Egipt.
05. Taylor Swift - "Blank Space"
Wiecie, że jeszcze niedawno ta dziewczyna była na szczycie listy najbardziej znienawidzonych artystów na świecie? Ja tam piosenki Taylorki bardzo lubię i mam do nich ogromny sentyment, największy spośród wszystkich współczesnych popowych utwórów. Wcześniej jej pop był bardzo akustyczny i polegał głównie na leczeniu poharatanego serduszka. Wielu się śmiało, że śpiewa tylko o byłych partnerach. Dziewucha tym razem wstała, otrzepała się z miłosnych historii i zaczęła eksperymentować z elektroniką. Zmieniła się też nieco treść jej piosenek. Dalej pisze o miłości, ale w trochę inny sposób. Teraz Swift śpiewa o tym, że w miłości nie wychodzi jej, bo jest po prostu zdrowo stuknięta, o czym opowiada chwytliwe "Blank Space".
Stuknięty stukniętego rozpozna. Jestem bardzo na tak dla nowego wcielenia Taylor Swift.
04. Asia i Koty - "Take Me With You"
O proszę! Kolejna utalentowana Pani! Kolejna z gitarą! Polska alternatywa gitarowymi smutami stoi. Ale jakie piękne te smutki! Wyżej wymieniony utwór zamyka jej debiutancką płytę. Na pozostałych piosenkach trochę jest eksperymentów z klawiszami i bębnami. Tutaj są tylko Asia, jej Koty i gitara. Prześliczna w swej prostocie ballada. Jeszcze trochę, a Asia i Koty będą naszym rodowitym Nickiem Cavem and The Bad Seeds przyodzianym w spódnicę.
Baj de łej - przesłuchałem krążek już kilkakrotnie i za każdym razem rozśmiesza mnie nazwa Asia i Koty. Sprytnie to Pani Asia obmyśliła. Bo kto nie będzie chętny na bliższe zapoznanie się natrafiwszy na półce sklepowej na taki skład?
03. Pink Floyd - "Granchester Meadows"
A to już moja gramofonowa miłość. Pink Floydów ogólnie bardzo lubiłem już zanim poznałem płytę "Ummagumma" - zresztą cała polska lubi ten zespół. A pewnie mało który Polak zna "Granchester Meadows". To bardzo wczesna piosenka Floydów. Lata '70 się kłaniają. Czysta sielanka w stylu Maryli Rodowicz. Bo jest i hipisowska gitarka, i przyśpiewki o niekończącym się lecie, i ptaszki ćwierkające radośnie w tle. Tyle, że tutaj jest bardziej światowo. O ile sama "Ummagumma" jest zbiorem bardzo ekscentrycznych eksperymentów, to ten utopijny motyw stanowi tutaj przyjemną odskocznię od wszystkiego. A potem wracamy do schizy i do dziwnych stanów ponad rzeczywistością. Ale na razie nie smućmy się, jesteśmy w Granchester.
02. Lorde - "Yellow Flicker Beat"
Byłem już na ekranizacji "Kosogłosa" - trzeciej części słynnych "Igrzysk Śmierci". Nie będę nic spoilerować, bo spoilerów nienawidzę bardziej niż nutelli z masłem, ale z kina ludzie wyszli średnio zadowoleni. Chyba nie czytali książki, bo film był naprawdę dobry względem papierowej wersji. Jeszcze lepsza była Lorde, która zabrała się za muzykę do filmu. I taką perełkę dostajemy właśnie na koniec części pierwszej. Wkrótce zapraszamy na drugą - mam nadzieję, równie mocno wgniatającą w fotel.
01. Caught a Ghost - "Time Go"
Tę piosenkę usłyszałem pod koniec jednego z odcinków serialu "Suits" i od tamtego momentu nieustannie ją nucę. Słysząc to pierwszy raz, pomyślałem, że to na pewno jakiś super znany amerykański zespół, którego jeszcze nie miałem okazji poznać albo znałem go tylko z nazwy i będąc totalnym ignorantem, po prostu go ominąłem. Pomyliłem się nieco - Caught a Ghost są raczej mało znanym składem z Los Angeles. Grają sobie taką indie elektronikę. Ponoć pełną soulu i hip hopu. Ja tutaj słabo te gatunki słyszę, ale ich piosenka "Time Go" chwyta mnie przy każdym przesłuchaniu tak mocno za gardło i wnętrzności, że aż chyba się od tego uzależniłem. Takie ot masochistyczne skłonności. W każdym razie dużo tutaj nostalgii i od groma tutaj refleksji nad swoim życiem. Jest też nastrajająca jakąś nadzieją końcówka. Niestety na Spotify jest tylko dosyć mizerna wersja live acoustic, także odsyłam Was do tej na Youtube. Z hipsterskim obrazkiem jako dodatek.
Trzymajcie się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz