poniedziałek, 22 grudnia 2014

Miłość na tabletkach i proszkach oraz wpis pełen nawiasów.

Planowałem, żeby ten post pojawił się w weekend. No niestety się nie pojawił, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, tylko czas wreszcie ruszyć pupsko do roboty! W końcu święta idą, to trzeba się jakoś ładnie przyszykować. Jako iż nadchodzi taki specjalny czas, kiedy wszyscy się cieszą (sic! Wszyscy klną jak profesjonalni szewcy, stojąc w empikowych kolejkach), śpiewają radosne kolędy przy wigilijnej choince (sic do kwadratu! Tak naprawdę nikt nie śpiewa) i oprócz tego wszyscy jedzą, piją i podsumowują (bez siców - to akurat prawda. Btw Wy też przeczytaliście "sików"?). Z racji takiego pięknego okresu analiz i rozważań, opowiem Wam o - według mnie - najfajniejszej zagranicznej płycie 2014. Niestety o polskich płytach nie będzie podobnego posta, bo wszystkie tegoroczne wydawnictwa są tak super druper bajeranckie, że mogłyby się wszystkie zmieścić na jednym podium (całe życie nie rozumiem jak można mówić, że polska muzyka jest słaba).
Już bez zbędnych nawiasów. 
Zapraszam do lektury!

FKA Twigs - "LP1", Young Turks, 2014

Powszechnie Uwielbiana Jako Twigs.

Mało kto w ogóle wplata tripowe klimaty do swoich krążków. Jest to po prostu muzyka, której praktycznie nikt nie chwyta (ja sam słysząc pierwszy raz recenzowaną dzisiaj płytę, pomyślałem "jezusmaria co to za cienizna?!") i stworzyć dobrą płytę, budującą taki onirystycznie poryty światy, a co dopiero wypromować na komercyjnie popowym rynku jest koszmarnie trudno. Gdyby rynek muzyczny był grą komputerową - poziom tego, czego dokonała w tym roku FKA (co jest skrótem od Frequently Known As - Powszechnie Znana Jako) Twigs (pod tą nazwą dziewczyna tworzyła w początkach swojej kariery), byłby oznaczony jako tryb szalony. Tylko dla najtwardszych graczy. 

Jej się udało - debiutanckim longplayem "LP1" (bo grunt to kreatywna nazwa) otworzyła sobie wrota do darzonej wielkim uszanowankiem sławy, usłane rozmaitymi nagrodami, nominacjami do nagród, miłością fanów (poza fankami sagi "Zmierzch", które dalej hejtują jej związek z filmowym wampirem Edwardem). W tym momencie FKA Twigs ma wszystko i jest na szczycie. Co będzie za kilka lat? Tego nie wiadomo, ale jestem niesamowicie ciekawy, jaką drogą podąży w swojej dalszej karierze. 


Zanim zaczęła karierę muzyczną, działała jako tancerka. Tańczyła w teledyskach m.in. Eda Sheerana, Kylie Minogue, czy Jessie J. Tak naprawdę ten talent również rozwija, zachwycając w czasie występów na żywo eterycznymi układami (gdzieś po internecie krąży filmik, jak Twigs prowadzi zwariowany taniec, w którym sięga po mikrofon, polecam - może gdzieś go tutaj na dole wrzucę). Za sukcesem "LP1" stoi na pewno zainteresowanie, jakie wzbudziły dwie poprzedzające płytę klimatyczne EP-ki, zatytułowane równie kreatywnie co pełnometrażowy debiut - "EP" oraz "EP2". Wprawdzie tworzyły one zupełnie inną atmosferę, za co odpowiedzialny był zyskujący na popularności producent Arca. Tutaj odpowiada w 100% głównie za piosenkę"Lights On". Mi zdecydowanie bardziej pasowała stylistyka EP-ek, aczkolwiek to nie na nich teraz się skupiamy.

"Water Me" - jak na razie jeden z większych hiciorów FKA Twigs,
kto jej nie zna koniecznie powinien zacząć od tego. "EP2" było bardzo 
dobrym krążkiem.


Do jeżdżenia nocą po mieście.

Całość zaczyna schizująca w słuchawkach przez minutę suita - "Preface". Twigs śpiewająca partie wysokie jak i niskie na kilku (jak nie kilkunastu) różnych ścieżkach, bardzo mhoczny beat pasujący równie dobrze do kina Davida Lyncha, jakieś urywane głosy w tle. To zdecydowanie za krótkie rozpoczęcie jednego z najważniejszych objawień 2014 (wybaczcie tą ciągłą gloryfikację, ale ja naprawdę serduszkuję ten album najmocniej jak potrafię). 

O delikatnym jak alpejskie ptasie mleczko "Lights On" produkcji Arcy już wspominałem - refren z uroczym głosikiem Twigs wkręca się mocno w głowę. I tak dryfujemy sobie w tym łagodnym klimacie do "Two Weeks" - pierwszego singla z płyty, który zdobył uznanie szerszej publiki już zanim "LP1" się ukazało. Mi podchodził bardzo długo - nie mogłem się przekonać, ale gdy już singlowy przebój do mnie dotarł, męczyłem go przez bardzo długi czas. 

A tu przedziwny wybryk. Oto dwa teledyski połączone w jeden.
Dostajemy oddający pogrzany klimat rodem z koszmaru obrazek dla "Preface" i część
dla "Video Gril", skupiającą się głównie na harcach Twigs po szpitalnej sali. Przyjemne dla oka.
Lynchowskie chciałoby się rzec.

Wszystkie teksty na debiucie dotyczą trudnych relacji damsko-męskich. Wyjątkiem jest jedynie "Video Girl" - bunt przeciwko temu, że artystka kojarzona jest jedynie ze swoimi tanecznymi projektami z przeszłości. Jak dla mnie jeden z najlepszych utworów na krążku. FKA Twigs bardzo sprzeciwia się szufladkowaniu. Tancerka może śpiewać jak zawodowiec, a płyta trip hopowa może zawierać elementy zarówno r&b - vide doskonale kończący cały album "Kicks", który bawi się figlarnie dynamiką - raz spokojnie, raz szybko (aż idzie zadać sobie pytanie - czy to na pewno koniec?) jak i momenty popowe - wspomniany "Two Weeks", czy przeurocze wiejące arktycznym chłodkiem "Closer" (mój drugi najlepsiejszy ulubieniec - na dźwięk tych anielskich chórków zrobionych jako echo, moje serce mięknie i zmienia się w poduszeczkę z Ikei), a także następujące po nim najżwawsza piosenka na płycie - "Give Up"
Bardzo lubię też spokojne i stonowane "Pendulum" - leżące dokładnie w połowie pierwszego pełnego dzieła artystki. 

Chłodno.

Wydaje mi się, że najlepszą porą na słuchanie "LP1" jest późna noc na przełomie jesieni i zimy. Wszystko jest chłodne i miażdżące swoją przedziwną potęgą, aczkolwiek bardzo mocno uczuciowe i empatyczne. Fajnie byłoby pojeździć nocą po mieście w rytm tej płyty (ale niestety prawa jazdy jeszcze nie posiadam, jak tylko je zrobię to będę wszystkich pasażerów wokalami Twigs katować - chociaż jakby się temu dobrze przyjrzeć takie katowanie może być bardzo przyjemne). Jest to płyta przede wszystkim dla fanów dziwnej, mrocznej i zimnej strony elektroniki. Jeśli szukacie tutaj prawdziwych przebojów, które mogłyby iść do radia i rozkręcić dziką prywatkę - na pewno zrazicie się. Piękno dostrzegą tutaj spragnieni uczuciowych, sennych podróży i opowieści spod szyldu złamanego serca. Tak czy inaczej - moja największa miłość Anno Domini 2014, a za kolejne trzydzieści lat ta Pani będzie wielką, docenianą diwą XXI wieku. Zapamiętajcie moje słowa, trzymajcie się miśki. Cześć i czołem! Mam nadzieję, że do nowego roku zobaczymy się jeszcze ze dwa razy.

Na do widzenia zarzucam Wam jeszcze najbardziej 
uroczy song na debiucie - "Closer".

PS: Znalazłem wideo z układem "zaraz wezmę ten mikrofon", o którym Wam opowiadałem wcześniej. Oto on. Jej koncerty muszą być cudne - nie uważacie? W tle brzmi "Give up" - tak na wypadek gdyby ktoś chciał zapytać.


Podpisano
FKA Wafel.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz