Mam dla was kilka świeżuteńkich- jak chleb z pieca w leżącym nieopodal sklepie- newsów, które na pewno was zaskoczą. Zauważyłem, że zainteresowanie postami wzrosło, dlatego cieszę się jak głupi, że mogę dla was pisać. Jako, iż w poprzednim poście większość treści zawarta była w liście (powiedzmy, że dziś robię dzień z listami :)), to teraz nie będzie inaczej. Garść najnowszych newsów, o tym co, gdzie, jak i kiedy- zapraszam do przejrzenia okiem:
News #1- Kult wydaje nową płytę! Trzymająca się już ponad trzy dekady, grający fuzję nowej fali i rocka alternatywnego grupa, ma na swoim koncie już 15 płyt długogrających. Na kolejnej ma znaleźć się 12 nowych utworów, a od listopada zespół gotowych ma już ich 4! Wokalista i lider formacji, Kazik Staszewski, wypowiada się o krążku bardzo optymistycznie- "Nie tłuczemy już kawałków, które potem nie przechodzą"- nowy krążek już na wiosnę, więc szykujcie pieniądze drodzy fani! Dotychczasową dyskografię zamyka album MTV Unplugged.
Kolejny news o szale wydawania płyt wiosną! Depeche Mode przerywa milczenie po swoim krążku Sounds of Universe z 2009 roku. Nowy materiał będziemy mogli poznać częściowo już za 3 dni, ponieważ pierwszy singiel z płyty, zatytułowany Heaven, będzie dostępny w sieci już 1 lutego! Krążek Delta Machine w sprzedaży już 26 Marca! Co więcej, grupa postawiła wyruszyć w trasę koncertową, która trafi też do polski!
Mówi wam coś grupa Atoms For Peace? Nie? Nic dziwnego, bowiem dopiero utworzona formacja wydaje płytę już niedługo (premiera zapowiedziana na wczesny 2013 rok) jednak jej członkowie mają już pewien bagaż doświadczeń. Znacie bowiem Fleę z Red Hot Chili Peppers i Thoma Yorke'a z Radiohead? Tak! To 1/2 grupy Atoms For Peace. W skład zespołu wchodzi jeszcze dwóch perkusistów obu grup. "Debiutancką" płytę AMOK promuje piosenka "Default", którą możecie usłyszeć na portalu Youtube.
Wydaje także Dawid Bowie "co się zowie" :). Jego pierwszy od ponad dekady album, nazywać się będzie The Next Day, a promuje go singiel Where are we now?
I na koniec całkowite szaleństwo! Lady Gaga długo kazała czekać na swoją nową płytę, bowiem po premierze płyty Born this way dwa lata temu, zamilkła i słuch po niej zaginął. Wraca jednak w odnowionej formie! Zapowiedziana już dawno temu płyta ARTPOP była obiektem tysiąca plotek. Każdy miał co do krążka inną teorię i żadnej nie można było ufać. Artystka zaskakuje wszystkich, bowiem płyta będzie jazzowa (wbrew mylącemu tytułowi) i nagrany wraz z jednym największych jazzmanów w historii- Tonym Bennetem, z którym Lady Gaga miała okazję nagrać już piosenkę The Lady is a tramp. Premiera wiosną 2013 i jestem tej płyty bardziej ciekawy niż tego, kiedy kolejny koniec świata- a może to właśnie Lady Gaga w jazzowej odsłonie jest właśnie tym końcem?
Zatem czekamy na wiosnę, ludzie! :D
Pozdrowienia i uściski dla wszystkich czytających.
Ten rok będzie dla mnie szczególny- nie tylko ze względu na pełnoletność i fakt, że już za 5 miesięcy zakończę swoją przygodę z przedmiotami ścisłymi- a tym samym drugą klasę liceum. Szczególne będą wakacje, które zapowiadają się niesamowicie! Głównie za sprawą dwóch ogromnych "masówek"- Heinek Open'er Festival'u i Przystanku Woodstock, na które się wybieram już od 2 lat- tym razem zrealizuję swoje plany.
W związku z tym postanowiłem, że zgromadzę tutaj wszelkie ważne informacje, które każdy będzie mógł sobie "ogarnąć"- a być może ktoś z was zdecyduje się pojechać! Otóż wiemy, że:
Heineken Open'er Festival- jak co roku odbywa się w Gdyni na lotnisku Gdynia- Kosakowo, gdzie rozstawiona będzie ogromna scena i pole namiotowe.
Organizatorzy zainspirowali się chyba hiszpańskim festiwalem Primavera Sound- stylistyka będzie indie-elektroniczna. Wiemy już, że wystąpią Disclosure, Animal Collective (oba zespoły wystąpią też w Barcelonie), Arctic Monkeys (wyczuwam cuuudowne pogo), psychotripowe Taame Impala, tworzące najlepsze hity radiowe Kings Of Leon, rockowe Blur oraz Quuens of the Stone Age- zapowiedziane jako pierwsze.
Jedyna na razie zapowiedziana polska gwiazda- Maria Peszek, która przyjedzie ze swoją płytą Jezus Maria Peszek- materiał okazał się ponoć koncertową petardą, więc cieszę się na zobaczenie jej na żywo- recenzję krążka znajdziecie również na tym blogu! :)
BĘDZIE DIABELSKI MŁYN!!!!!!!
Każdy, kto wykupi karnet 4-dniowy, dostanie w cenie biletu okazję zobaczenia kolejnej gwiazdy dzień po całej imprezie już za darmo! Rihanna wystąpi w Gdyni 7 lipca, promując swój nowy krążek Unapologetic, który jest kolejnym sukcesem komercyjnym artystki. Na ten "5 dzień Opener'a " do dyspozycji pozostanie pole namiotowe,
Ceny biletów to 470 zł (4 dni- bez pola namiotowego), 550 zł (4 dni- z polem namiotowym), 189 zł- bilety jednodniowe. Cena pozostawia bardzo wiele do życzenia... niestety.
PS: Zapraszam do zajrzenia wieczorem na kolejnego newsa- również krótką tzw. "zapowiedziówkę", ale będzie ciekawie :)
Prawdziwe imię i nazwisko: Adele Laurie Blue Adkins.
Kraj: Anglia.
Na scenie od: wrzesień 2006
Dyskografia: "19", "21"
Największe hity: Rolling in the deep, Skyfall, Someone Like You, Hometown Glory.
Kim jest?
Wszyscy znamy jej najsłynniejsze radiowe przeboje. Druga płyta 21 osiągnęła przeogromny sukces komercyjny. Wydana jeszcze na początku 2012 roku, do dziś utrzymuje się we wszystkich zestawieniach, najlepiej sprzedających się produkcji. Urodziła się w 1988 roku w Anglii, gdzie również się wychowała. Obecnie matka młodego, zdrowego synka, którego ojcem jest Simon Konecki- partner Adele. Swój pierwszy krążek wydała w wieku 20 lat, jednak debiutancka 19, nie odniosła takiego sukcesu jak jej następczyni.
Odrabiaj lekcje, a staniesz się sławny!
Jej historia jest dosyć zabawna, bowiem wszystko zaczęło się od zwyczajnego zadania domowego. W maju 2006 ukończyła bowiem BRIT School for Perfoming Arts & Technology, gdzie uczęszczała również Leona Lewis. Pracą zaliczeniową było nagranie dema- trzy piosenki, które Adele stworzyła, aby ukończyć przedmiot, wrzuciła na portal myspace. Stało się niemożliwe. 18-latka nie spodziewała się na pewno, że jej projekt stanie się hitem sieci. Kilka dni potem dostaje telefon od wytwórni XL Records. Takie rzeczy mają prawo dziać się tylko w angielsko-amerykańskich realiach. Z początku dziewczyna nie dowierzała, ale sen stał się jawą. Niemal ledwie po ukończeniu szkoły dostała propozycję profesjonalnego nagrywania. Pierwszym jej zadaniem był duet z debiutującym wtedy Jackiem Penatem w piosence "My Yvonne". Kolejne osiągnięcie jednak czekało na Adele dopiero w 2007, kiedy wydała swój pierwszy utwór, zapowiadający debiutancką płytę Hometown Glory. Piosenka sprowokowana została przez matkę artystki, która nie chciała, by córka próbowała swoich sił w "biznesie bez przyszłości", a zamiast tego udała się na studia i realizowała się zawodowo. Z początku ballada na pianino w ogóle nie cieszyła się powodzeniem. Mimo to po wydaniu płyty, singiel został kupowany w serwisie iTunes mnóstwo razy, a następnie zaczął dostawać nagrody- jak na przykład ta z 2010, nagroda Grammy w dziedzinie- Best Female Pop Performance (na polski- "Najlepszy wykon kobiecej muzyki Pop"). Płyta 19- której nazwa pochodzi od wieku artystki, w którym wydawała- jest bardzo dobrym krążkiem. Znajdują się tutaj takie kompozycje jak Chasing Pavements, Cold shoulder (do których nagrano świetne teledyski!!), mniej znane, ale oparte na przyjemnej melodii Right as Rain oraz absolutny faworyt z płyty- cover ballady Boba Dylana- Make You Feel My Love. Płyta ogólnie jest bardzo przyzwoitym debiutem, z odrobiną blues'a, jazzu, silną dawką bardzo dobrego popu, alternatywy, a wszystko "przyprawione" doskonałym wokalem Adele.
Trzy lata później... Adele jest już bardzo dojrzałą wokalistką, wie czego chce w muzyce, czego dowodem jest płyta 21- tym razem z wielkim sukcesem komercyjnym od samego początku za sprawą singla Rolling in the deep, napisanym po rozstaniu z poprzednim narzeczonym. Cała płyta jest utrzymana w nastroju "nostalgii po rozstaniu"- mamy tutaj wiele rzewnych ballad na pianino pokroju Someone like You, Don't You remember, czy też Turning Tables. Jest także kilka energetycznych przebojów, które świetnie wypadają koncertowo- I'll be waiting, Rumour has it oraz He won't go. Ponownie mamy do czynienia z coverem- a w wersji deluxe albumu (bo taka też istnieje :)) aż trzema! Adele prezentuje nam piosenkę zespołu The Cure oraz dwie piosenki z kanonu muzyki country- są toutwory Hiding My Heart oraz If I hadn't been in love- warto wspomnieć, że te piosenki znajdują się tylko w wersji deluxe w Polsce, Bułgarii oraz Wielkiej Brytanii! 21 to płyta o wiele bardziej nastawiona na masowego odbiorcę i zdecydowanie inna w zawartości od debiutu. Jest również o wiele dojrzalsza, a piosenkarka wkłada w utwory- moim zdaniem- całe swoje serce.
Co dalej? 21 wciąż odnosi sukcesy, a wokalistka jeździ z nim wszędzie i koncertuje. Wciąż udziela wywiadów i zachowuje w nich tą pozytywną energię, za jaką ją znamy. Adele została matką w zeszłym roku, a przygotowania spowolniły proces powstawania jej najnowszej płyty. Zanim to się stało, artystka ponoć stworzyła już kilka piosenek- jak sama przyznała mediom- płyta będzie o wiele bardziej energiczna i utrzymana w konwencji girl power. Artystka przyznała, że być może scoveruje na płytę również piosenkę grupy INXS, która niewątpliwie od wielu lat stanowi dla niej inspirację. W tym czasie nagrała też piosenkę do filmu Skyfall, który cieszy się równie dużą popularnością, zajmując pierwsze miejsca na listach przebojów. Jednak kiedy nowa płyta ujrzy światło dzienne? Wciąż nie znamy terminu...
Dziękuję wam za przeczytanie artykułu, mam nadzieję, że się wam podobało. Zapraszam też gorąco do przeczytania innych postów. Jutro przedstawię dwa nowe artykuły (!), które będą jednak zdecydowanie mniejsze. Za to kolejny duży artykuł będzie o...
Nic wam nie powiem.
Wstawię tylko piosenkę, jako małą zapowiedź :)
Zapraszam do pisania na maila muzycznekorki@gmail.com, gdzie możecie dzielić się swoimi spostrzeżeniami i polecać zespoły, o których chcecie poczytać u mnie na blogu.
Do następnego!
Dziś- zgodnie z obietnicą z posta o muzyce w reklamach, zajmiemy się jedną z płyt artysty instrumentalnego, który na swoim koncie ma płyt więcej niż cała rzesza artystów z jego generacji. Zasłynął kilkoma utworami- jednym z nich jest puszczany notorycznie duet Maggie Reilly w piosence Moonlight Shadow, będącą jednocześnie jednym z niewielu utworów śpiewanych w dyskografii tegoż artysty. Komercyjny sukces osiągnęła też piosenka Tubular Bells, której początek zna każdy- nikt nie wie skąd- ale jednak zna. Od tamtej pory płyta- i jej dwa sequele- wciąż się sprzedają, a sam krążek Tubular Bells, doczekał się wznowienia w postaci ponownego nagrania w 2003 roku. My na celownik weźmiemy jednak tylko jedną z tych płyt. Paradoksalnie- pierwszy post o tej serii płyt- zaczniemy od ostatniej części. Postanowiłem tak dlatego, iż ostatnia część cyklu jest zupełnie inna od swoich dwóch poprzedniczek. Nagrana w 1998 roku, po wyprowadzce Oldfielda na Ibizę, która słynie z szalonych imprez, na których głównie można usłyszeć muzykę taneczną. Zmianę klimatu z deszczowej, rodzinnej Anglii na słoneczną wyspę- jaką niewątpliwie jest Ibiza- słychać również na krążku. Jest on inny stylistycznie, a jedyne co może go łączyć z Tubular Bells i Tubular Bells II, to okładka i nazwa. Zatem zagłębmy się w klimat słonecznego lata '98, kiedy benzyna i podatki były niższe, w tv pojawiły się "Miodowe Lata", temperatura była wyższa, a każdy śpiewał pod nosem Konika na Biegunach i I don't wanna miss a thing Aerosmith'u. Zapraszam do roku 1998.
Roztańczony początek.
Okładka- jakże różna od poprzednich : )
Tubular Bells III rozpoczyna się burzą. Słyszymy hałasujący w oddali sztorm, który po chwili ustępuje, by nasze uszy uraczył znany motyw, wybijany na dzwonach rurowych na początku każdej płyty, sygnowanej nazwąów cyklu (tubular bells oznacza z angielskiego właśnie dzwony rurowe). Zaraz potem motyw jednak zyskuje towarzysza i utwór The Source of Secrets objawia swoją prawdziwą naturę, kończąc ze spokojnymi wykonaniami, zagranymi na bogatym instrumentarium. Nasze uszy tym razem dopada skoczny beat, który nadaje rytm dzwonom. W otwierającym numerze pojawiają się również damskie chórki, majaczące równie w oddali jak burza z początku piosenki. Zamykając oczy widzę zwykle właśnie wielką, huczną imprezę, na której znajdujemy się wraz z autorem. Utwórspokojnie może zostać odtworzony na dyskotece i wątpię, by ktoś się pogniewał. Ów rytmiczna symfonia w połowie piątej minuty zostaje złamana, aby rozpoczął się drugi kawałek z płyty- The Watchful Eye to spokojny, dwuminutowy utworek zagrany na syntezatorze. Ma on nas jednak tylko wyciszyć przed tym co następuje za moment, ponieważ Jewel in the Crown ponownie wraca do stylistyki disco, tym razem powtarzającemu się beatowi towarzyszy przestrojona gitara elektryczna (gitary to ulubiony instrument Oldfielda, więc nawet na płycie z muzyką klubową musiały się tutaj znaleźć ;)). Instrument jednak doskonale wkomponowuje się w całość, spinając wszystko w doskonałą muzyczną mieszankę. Piosenka- jak utwór numer jeden- porywa do 5-minutowego tańca. W kolejnym wykonie- zatytułowanym Outcast- z angielskiego na polski tłumacząc "wyrzutek"- nie jest wcale nudniej. Gitary grają tym razem pierwsze skrzypce. To jedyna piosenka na płycie, gdzie usłyszymy gitarowe riffy w dostatecznie dużych ilościach. Co jakiś czas jesteśmy jednak raczeni elektronicznymi wstawkami. Jest skocznie, jak poprzednio- tyle, że na rockowo. Nazwa w ogóle nie dziwi, bowiem ten utwór- jak i następny, Serpent Dream. Są zupełną odskocznią- takimi jakby wyrzutkami z płyty- a bardziej odrzutami z poprzedzającej Tubular Bells III płycie Voyager z muzyką celtycką. W Serpent Dream, otrzymujemy kolejny kawałek na gitarze- tym razem akustycznej- przypomina to hiszpańskie tradycyjne "corridy". Mamy nawet dyszenie, zawarte w tle- jakby bycze :). Akompaniament gitary stanowią odgłosy stepowania albo pstrykania na palcach- bardziej obstawiałbym stepowanie. Słychać tu rytmy położonej nieopodal Ibizy Hiszpanii- w sumie niezbyt dziwne, Oldfield w pierwszych miesiącach życia w tamtych klimatach musiał być zachwycony kulturą tamtego rejonu, tak odmienną od tej, w której żył dotychczas. W końcu otrzymujemy "spowalniacza" atmosfery. The Inner Child to duet pianina oraz kobiecych zaśpiewów. Pojawiają się również klimatyczne wstawki elektroniczne. Na Inner Child nie dzieje się w sumie nic. Po dwu minutowym przerywniku otrzymujemy jedynego singla z płyty.
Mężczyzna w deszczu. Man in the rain to napisana krótko po sukcesie Moonlight Shadow piosenka, w której śpiewa folkowa angielska piosenkarka, Cara Dillon. Ballada bardzo przypomina swoją poprzedniczkę, słysząc kolejno oba utwory, można by pokusić się o przekonanie, że to jedna całość, a nie dwie piosenki, które dzieli 15 lat różnicy! Wykorzystuje prawie taką samą samplowaną perkusję jak singiel z 1983 roku, gitarowa przygrywka też jest bardzo podobna. Aż zbyt wiele podobieństw w obu piosenkach sprawił, że Man in the rain nie odniósł dużego sukcesu komercyjnego, a szkoda bo jest to zdecydowanie lepszy singiel niż o wiele starsze Moonlight Shadow. Bardziej dopracowany i melodyjny.
Dzwony dobiegają końca. Tylko, że tu gra pianino...
Być może patrząc na taki krajobraz Oldfield wpadł na koncepcję do The Top of the Morning... Nie dziwię się, że brzmi tak pięknie. Źródło: flickr.
Zaraz po singlu otrzymujemy zagrane na pianinie The Top of the Morning, wykorzystujące poruszający motyw. Bardzo ładna piosenka, która stanowi doskonałe wprowadzenie do drugiej części krążka. The Top of the Morning to jedna z najwspanialszych kompozycji Oldfielda ever! Bardzo często posiadam ją na odtwarzaczu, kiedy nadchodzi wiosna- wspaniale się do tych dźwięków jedzie na rowerze i spogląda się na budzący się dopiero horyzont. Bardzo polecam każdemu, bowiem jest to kolejny utwór niedoceniony przez publikę. Szkoda, że to nie on był singlem do radia, bowiem mógłby wiele zdziałać co do promocji albumu na rynku. Moonwatch to kolejny spokojny utwór na pianino- prezentuje on spokojniejszą stronę płyty. Nie wykorzystującą dance'owych beatów ani gitar. Jest miło i przyjemnie, odpoczynek po całej masie doznań jaką dają Tubular Bells III. Troszkę rozczarowuję ostatnie dwie ścieżki na płycie, bowiem Secrets oraz Far Above The Clouds to powtórka z tego, co prezentuje nam utwór rozpoczynający płytę. W Secrets wracamy do momentu, na którym kończy się The Source of Secrets (fajne nawiązanie co do nazw, prawda? Utwór pierwszy nosi nazwę po polsku "Źródło sekretów", zaś numer dziesiąty "Sekrety"). I takie energiczne rozwinięcie tematu oraz jego zakończenie silnym akcentem byłoby doskonałym zwieńczeniem płyty. Jednak urwane w połowie Secrets przeradza się w 5-minutowe Far Above The Clouds. Mike w końcowych chwilach ostatniego sequela swego debiutanckiego dzieła postanawia wrócić do korzeni. Zaczyna się nawet ciekawie- wygenerowanymi głosami, opowiadającymi historię. Jednak później rozwija się to w kolejną "taneczną symfonię", która trwa kolejne trzy minuty. Zbytnio powtarzalne. Słuchając pierwszy raz zakończenia cyklu, zawiodłem się na tym co dostałem, bowiem jest to zwykły zlepek tego, co było na wszystkich trzech płytach. W pewnym momencie po silnym uderzeniu w "gong" rozlega się ćwierkanie ptaków, jakby burza z początku The Source of Secrets ustała i z lasu znowu wyjrzały ćwierkające ptaki. Jeżeli ktoś spodziewał się jakiegoś niesamowitego zakończenia Tubular Bells, to najzwyczajniej w świecie się zawiedzie. Jednakże można tą wpadkę wybaczyć. Być może Mike zaplanował sobie kiedyś wydać IV część? ;)
Tubular Bells III to płyta inna od swoich poprzedniczek, bardzo taneczna, ale potrafiąca też porządnie wyciszyć. Polecam zakupić sobie każdemu, gdyż najzwyczajniej w świecie warto mieć krążek na półce i odtworzyć go sobie chociażby do czytania. Gwarantuję, że zapewni świetny klimat. Fani Oldfielda powinni mieć za to tą płytę dla unikatów takich jak Top of the morning, Serpent Dream, czy też dla Man in the rain. Kawał historii muzyki. Kawał dobrej historii. Sam bardzo lubię ten album, ponieważ stanowi coś nowego- kontrast dla poprzednich płyt. Jedna z lepszych płyt Oldfielda obok mojej faworytki- Herghest Ridge, którą być może kiedyś zrecenzuję : ). Album oceniam na 8/10. Post Scriptum.
Tak oto recenzja- do której napisania trochę się zbierałem- dobiegła końca. Od piątku zaczynam ferie i w tym okresie na pewno stworzę dla was odrobinę więcej! Cieszę się, że blog jako tako się utrzymuje. Przypominam o pisaniu na maila muzycznekorki@gmail.com i dziękuję za maile, które już dostałem. Mam nadzieję, że podoba wam się też nowe, specjalnie dla was stworzone przeze mnie tło, które wkrótce będzie też naszym logiem, ale o tym na razie ciiiii...
A na zajawkę kolejnego postu- z serii "Przyjrzyjmy się"...
Oglądając reklamy i słuchając podkładów muzycznych do nich, zakochujemy się czasem w poszczególnych utworach. Są piosenki, które już zawsze będą nam się kojarzyć z daną marką produktów, bo zostały użyte dawno temu w reklamie tych towarów. Jedne są bardziej znane wśród telewidzów- inne już trochę mniej. Wszystkie godne uwagi postanowiłem złożyć w zestawienie dziesięciu najlepszych reklamowych piosenek. Zapraszam do przeczytania :)
10. Marta Uszko- Train Song
O Marcie Uszko wiele odbiorców miało okazję słyszeć właśnie przy okazji reklamy. Soki Hortex korzystały kilka lat temu z piosenek niezależnych, polskich artystów, znalezionych na serwisie muzycznym MySpace, w zamian za użycie ich utworów do reklam (czyli darmowej promocji), firma stworzyła dla artystki teledysk. Wielka szkoda, że Marta Uszko nie wybiła się i jej dorobek kończy się na kilku piosenkach.
9. Dwa przeboje Lenki. Australijska piosenkarka, która w rzeczywistości nazywa się Lenka Křipač, mogła zaprezentować się polskim widzom dzięki piosence The Show, użytej w zapowiedzi ramówki TVN-u na wiosnę 2009 roku z jej debiutanckiego albumu Lenka. W tym roku znowu dała o sobie znać- tym razem w reklamie najnowszego systemu operacyjnego Windows 8, tym razem już z drugiego krążka Two. Singiel promujący płytę odnosi sukcesy świecie.
8. Me, Myself and I promują Dolny Śląsk.
Wyjątkowo klimatyczna piosenka polskiego zespołu Me Myself and I- znanego szerszej publiczności z TVN-owskiego talent show Mam Talent- została użyta podczas kampanii, promującej Dolny Śląsk. Twórcy zgodnie z regułą "dobre, bo polskie", współpracowali z naszymi rodzimymi artystami, co się naprawdę chwali! Polecam zapoznać się z pełną wersją utworu Sou-au, użytego w reklamie.
7. Andreas Johnson- Glorious
Mimo iż tytuł, ani artysta wielu nic nie mówi, każdy zna piosenkę. Użyta do reklamy dwukrotnie- za pierwszym razem do reklamy Volvo, następnie służył za tło do reklamy Nutelli. Jest to ładny, wpadający w ucho rockowy kawałek, promujący płytę Liebling, wydanej w 1999 roku. Być może dzięki tym reklamom, utwór mógł utrzymać się przez 11 tygodni na liście UK Singles Charts?
6. Daniel Christopher O'Donell Smith- Jon Dix Bubbles on Bubbles.
Piosenka, która jest jednym z moich faworytów z obecnych "reklamówek". Utwór nieznanego artysty (artystów?), o których nie ma w sieci ani słowa, użyty został jako tło do reklamy oferty wakacyjnej Biura Podróży TUI. Sama reklama nie jest już tak wciągająca- ot, dzieci bawią się w dorosłych i zwiedzają nadmorskie kurorty, aczkolwiek warto wsłuchać się w wyśmienitą muzykę. Ciekawa zabawa elektroniką, godne przesłuchania i wrzucenia na odtwarzacz- szkoda, że jest to jeden z niewielu utworów od tego wykonawcy, jaki można odszukać w internecie.
5. Jungle Funk- Trance
Zważywszy na fakt, że muzykę drum'n'bass o wiele łatwiej jest usłyszeć w klubach, niż w radiu, czy stacjach muzycznych to samo pojawienie się utworu z tego gatunku w reklamie, można uznać za sukces. Jednak, gdy wykonanie jest naprawdę dobre (bo zabiera się za nie takie trio jak Jungle Funk), to zdarza się, że drum'n'bass wchodzi na salony. Motyw z reklamy batoników Bounty, w której wysoki, napakowany mulat pręży się w umyśle pięknej kobiety i pokazuje jej kokosa (?!) zna każdy, kto choć raz widział reklamę, bowiem utwór z krążka Jungle Funk z 1998 roku szybko zapada w pamięć.
4. Ifi Ude- My Baby Gone
Ifi Ude to Nigeryjka, mieszkająca w Polsce od zawsze. Wprawdzie nie posiada ona jeszcze żadnego studyjnego krążka, ale jest na dobrej drodze do zrealizowania swojego celu. Zaprezentowała się ona szerszej publiczności w programie Must be the music, emitowanym na Polsacie, którego niestety nie wygrała. Tak, czy inaczej zrealizowała już dwa single, z czego jeden- My Baby Gone właśnie- użyty został do reklamy słomek Cin Cin. Pojawia się sytuacja dosyć paradoksalna, bo o ile reklama słomek nie zyskuje zbytniej popularności (bo jest przygłupia- nie oszukujmy się), tak singiel Ifi cieszy się dużym zainteresowaniem. Jest tam świetny beat, który podtrzyma każdą imprezę i porwie do tańca nawet największego sztywniaka. Ifi- dobra robota!
3. Selah Sue- This World.
Prawie wszystkie reklamy batoników Kinder Bueno, korzystają z podkładów piosenki This World z jedynego longplay'a artystki, zatytułowanego Selah Sue. Mimo iż piosenkarka ma na koncie tylko jeden album długogrający i trzy EP-ki, z miejsca stała się jedną z największych gwiazd muzyki soul, a krążek Belgijki- choć wydany dwa lata temu- zbiera nagrody i cieszy się popularnością wśród słuchaczy.
2. Ini Kamoze- Here Comes the Hotstepper
Piosenka stara jak świat- pochodząca ze składankireggae Stir it Up! z 1994 roku- jest autorstwa jamajskiego mistrza, jeżeli chodzi o piosenki reggae. Pomimo swojej długowieczności, utwór użyty został w reklamie Prince Polo (dużo tych reklam batonów, co?). Piosenka Iniego szybko wdała się w łaski zarówno słuchaczy jak i oglądaczy, i z utworem Here Comes the Hotstepper w tle stworzono całą serię reklam. Ini Kamoze spisał się idealnie, bo słuchanie tej piosenki to czysta przyjemność. Od tych sampli, aż chce się wyjść na ulice i tańczyć (a potem wejść do sklepu i spalone kalorie nadrobić słodkim, reklamowanym Prince Polo).
1. Safri Duo- Played a live
Utwór stworzony na początku 2000 roku- na początku z nazwą The Bongo Song, duńskiego zespołu łączącego perkusyjne instrumenty z nowoczesną elektroniką, stał się jednym z najpopularniejszych singli w Europie oraz hymnem firmy, zajmującej się lodami. W 2007 piosenka znów została przypominana słuchaczom- z pozytywnym skutkiem jak przy wydaniu piosenki- od tamtej pory utwór bardzo często brany jest do reklamy lodów. Safri Duo nieustannie wydaje kolejne piosenki, ale żadna nie osiągnęła jeszcze takiego sukcesu jak Played a live. Sukces na skalę światową.
To już wszystko na dziś. Zapraszam za kilka dni do kolejnego posta- wtedy zapoznamy się z Mikiem Oldfieldem i jedną z jego słynniejszych płyt, chodzi mianowicie o Tubbular Bells III. Mam nadzieję, że dzisiejszy post się wam podobał- jeżeli tak, piszcie na muzycznekorki@gmail.com i oceniajcie, komentujcie, przysyłajcie propozycje płyt, godnych zrecenzowania, wydarzeń godnych opisania.
Najnowsza płyta zespołu Strachy na Lachy, zapowiedziana na 9 lutego, będzie na pewno jedną z lepszych polskich płyt 2013 roku- bo inaczej u Strachów być nie może. Przedpremierowo zespół postanowił ujawnić nam dwa single- pierwszym był Mokotów, który miał premierę jeszcze w październiku zeszłego roku, kiedy do premiery wydawało się być jeszcze bardzo długo. Nowa piosenka utrzymana była w typowym dla Strachów stylu- Grabaż bawi się tam słowem i opowieść o zwykłych kotach, przeradza w dobrą historię, wpadającą w ucho w połączeniu z grą chłopaków. Utwór dotarł do 13. miejsca na Liście Przebojów Trójki, ale po drugim singlu- który premierę miał wczoraj wieczorem, zatytułowanym I can't get no gratisfaction, słychać, że chłopcy ze Strachów przygotowali dla nas coś zdecydowanie lepszego.
I can't get no gratisfaction to piosenka dla wszystkich hejterów. Grabaż z charakterystyczną dla siebie manierą wciela się w rolę internetowego "ociekającego jadem forumowego trolla" i wyśpiewuje z werwą "My jedziemy po was w necie. Tak społecznie i za darmo, więc nawet jeśli grasz na flecie- płać za swoją popularność" oraz wyśmiewa siebie i swoich kolegów z branży muzycznej i aktorskiej- Skibę, Artura Rojka, Gienka Loskę, Borysa Szyca i wielu innych! Idealnie zaprezentowany obraz hejtera jest co jakiś czas przerywany- autor tekstu wraca do roli siebie samego i zachęca "Podpisz się, no podpisz się". Mi bardzo się podoba- przypomina czasy, gdy chłopcy grali jako Pidżama Porno.
I can't get no gratisfaction do przesłuchania na portalu Youtube- na profilu wytwórni SP Records. Premiera płyty !TO! planowana jest na 9 lutego, a dotychczasową dyskografię zespołu zamyka płyta Dekada.
Kto nie kojarzy ze słuchu takich hitów jak "Sen", "Ostatni", czy też "Opowieść" potocznie chrzczona na nowo przez nieobeznanych jako "Przemoknięte serca miast". Niewątpliwie kobieta, którą weźmiemy na celownik jest jedną z największych gwiazd postkomunistycznej polski lat '90. To właśnie jej przeboje znają dziś wszyscy Polacy, czy tego chcą, czy nie- ze stacji radiowych, seriali etc. Edyta Bartosiewicz mimo iż nie wydała żadnych płyt przez ostatnią dekadę wciąż jest znana, a na jej powrót czekają rzesze fanów- rosnące z każdą kolejną generacją. Jak doszła do sukcesu "polska Janis Joplin"? Co się z nią teraz dzieje? Wszystko postaram się przybliżyć w dzisiejszym w wpisie! Zapraszam do lektury!
Miłość po angielsku.
Dorastać młodej Edycie Bartosiewicz przyszło w szarych i nieprzyjemnych czasach komuny. Wychowała się w Warszawie i po ukończeniu Liceum jak na grzeczną dziewczynę przystało poszła na studia. W wieku 21 lat decyduje się na wyjazd do Londynu, gdzie świat wyglądał na pewno inaczej- pod każdym względem. Wraca do ojczyzny kompletnie odmieniona- porzuca studia i marząc o podbijaniu muzycznych scen całego świata tak jak w znanych american dream dołącza do pięciu mężczyzn, którzy grali pod nazwą Staff. Dosyć szalony pomysł, ale przynosi efekty grupa już jako Holloee Poloy wygrywa Mokotowską Jesień Muzyczną. Nagrodą jest nagranie debiutanckiego krążka. W październiku 1988 roku rozpoczyna się proces twórczy, który trwa aż do maja '89. Na krążku The Big Beat- wydanego nakładem wytwórni Polskie Nagrania- słychać jaki wpływ na młodą Edytę wywarł pobyt za granicą. Grupa czerpie niesamowite inspiracje od zagranicznych kapel rockowych jak Prince, czy też The Police i sprytnie wkomponowują w całość jazzrockowe akcenty inspirowane m.in. Brianem Eno. Wszystkie teksty na płycie powstały po angielsku, ale niestety żaden z nich nie należy do Edyty. Album sam w sobie bije energetyzmem i doskonałymi gitarowymi riffami. Płyta nie wpasowywała się ani trochę w nic, co powstawało wówczas w Polsce- nie znajdziecie nic, co przypominałoby chociaż trochę Holloee Poloy. Gdy u nas pierwsze skrzypce grały nowa fala, punk-rock i rodzące się rockowe evergreeny, grupa zdecydowała się na pomieszanie awangardy, jazzu, rocka i funku. Niestety mimo samych zalet The Big Beat nie odniósł upragnionego sukcesu i grupa rozpadła się. Dla Bartosiewicz był to jednak dopiero początek. W tym samym czasie, gdy wielki Mur Berliński upada, artystka zostaje okrzyknięta przez nowo powstałe magazyny muzyczne "Najlepszą wokalistką", a niejaki Kuba Wojewódzki rozpisuje się na temat świetności Holloee Poloy. Wraz z Rafałem Paczkowskim Edyta wraca do studia nagraniowego- tym razem w szanowanej firmie Izabelin Studio- aby nagrać materiał na pierwszą solową płytę wokalistki. Love jest niejako muzyczną kontynuacją poprzedniego projektu- wciąż słychać tutaj inspiracje awangardą. Tym razem teksty są już tylko i wyłącznie autorstwa piosenkarki. Jak sama nazwa wskazuje są to głównie ballady o miłości. Płyta wydana zostaje przez dwa wydawnictwa- Izabelin Studio zajmuje się wydaniem polskim, natomiast dzięki umowie ze wytwórnią Chrysalis Love sprzedawane jest również w Wielkiej Brytanii. Płyta- tak samo jak poprzedni album- nie zyskuje dużej popularności. Sama piosenkarka nazwała ją po wielu latach "jedną wielką zagraniczną balladą". Osobiście średnio przepadam za tą płytą- po kilku przesłuchaniach wraca się sporadycznie do pojedynczych utworów- brakuje tej energii z Holloee. Godne uwagi są If, Have to carry on oraz Clouds... they block my way no i tytułowe Love.
Miłość, ale też i seks- tym razem po polsku. Edyta Bartosiewicz wydaje się niezrażona niepowodzeniami. Sam Izabelin również nie traci wiary w wokalistkę- w końcu jej umiejętności wokalne doceniane są na każdym kroku. Po dwóch latach artystka nagrywa swoją trzecią płytę- Sen. W samej Polsce dużo się zmieniło- świat zakochał się w muzyce z Seattle, którą rozpropagował w naszym kraju Hey. Zespoły rockowe z wokalistkami na czele dominowały, a w Polsce zapanowała moda na rocka.Bartosiewicz wiedziała tym razem za co się zabrać- Sen to zupełnie inna muzyka niż Love. Gdyby nie charakterystyczny wokal, można by śmiało stwierdzić, że to muzyka dwóch różnych grup. Płyta przesycona gitarowym powerem, polskimi tekstami- już nie tylko o miłości odniosła ogromny sukces komercyjny. Mamy tylko jedną rzewną balladę o miłości, mogącą przypominać poprzedni krążek- mianowicie Before You Came- przedostatnią piosenkę z płyty. Każdy singiel po kolei zajmował pierwsze miejsce na listach przebojów w radiu. Edyta Bartosiewicz stała się z dnia na dzień (a raczej z płyty na płytę) jedną z najlepszych artystek w oczach Polaków. Krążek był też ciekawie promowany- np. w dołączonej do biografii Hey'a z 1994 roku ulotce Izabelin Studio mamy wielkie zdjęcie artystki i równie duży napis- "NOWA PŁYTA BARTOSIEWICZ. PO POLSKU. PEŁNA KONTROLA NAD MUZYKĄ- ZERO KONTROLI NAD EMOCJAMI". Firma w końcu mogła cieszyć się ze stworzenia maszynki do robienia pieniędzy. Z płyty Sen najbardziej polecam piosenki- Sen, Angel, Żart w Zoo i Zabij swój strach.
Jak stworzyłam swój największy hit?
Rok 1995 Edyta zaczęła, pomagając przy składance Tribute to Eric Clapton, na której wraz z jednym z gitarzystów Hey'a- Marcinem Żabiełowiczem- skomponowała cover przeboju Wonderful Tonight. Kompozycja dociera- jako singiel promujący album- do 2. miejsca Listy Przebojów Programu 3. Artystka jednak nie miała zamiaru spoczywać na laurach- obcięła włosy, przefarbowała się na niebiesko i zaprezentowała teledysk do pierwszego singla z nowej płyty- Szok'n'Szoł. Szał- bo taką nazwę nosił utwór promocyjny- był szybkim utworem, przez wielu ocenianym nawet jako punkowy wykon. Wbrew pozorom płyta wcale nie pasowała gatunkowo do punku- bardziej bazowała na sukcesie Snu i prezentowała spokojne rockowe ballady, przeplatane kolejnymi przebojowymi "ożywiaczami". To stąd pochodzi jeden z największych hitów artystki- "Ostatni", którego fenomen jest dosyć zabawny. Artystka stworzyła po prostu niezbyt skomplikowaną piosenkę, graną na 4 akordach gitarowych- w refrenie jeszcze dołącza się pianino. Tematyką powraca do pierwszej solowej płyty. Mimo to Ostatni utrzymywał się wyjątkowo długo na szczycie Listy Przebojów Trójki. Z Szok'n'Szoł godne do poznania są Czas Przypływu, Podwodne miasta, Ostatni (jak ktoś nie zna, to koniecznie!!!!) i Zegar- do którego teledysk otrzymał wiele nagród.
Zamiana tożsamości, Boogie, Mandarynki i Zniknięcie- opowieść rodem z filmu sci-fi.
"Coś zmieniło się (...) jak dawniej nigdy nie będzie już" śpiewała na kolejnej płycie Bartosiewicz. W ciągu dwóch lat po wydaniu Szok'n'Szoł coś stało się z piosenkarką i to słychać na jej kolejnej płycie, Dziecko. Jest już zdecydowanie spokojniej niż na dwóch poprzednich krążkach, tekstowo za to cała płyta przeszyta jest nostalgią- traktuje ona o starości, nagłym zniknięciu, odchodzeniu, nieudanej miłości. Zaledwie kilka piosenek ma stary, pozytywny przekaz. Dziecko jest pierwszą płytą, na której Edyta sama gra na gitarze- do czego namówił ją jeden z kolegów z zespołu. Kompozytorem Edyta jest genialnym, co słychać na chociażby singlowym Skłamałam, czy Boogie- czyli zemsta jest słodka (jednej z nielicznych energicznych piosenek na płycie). Nie inaczej jest na kolejnej płycie- Wodospady- single dalej zyskują wysokie notowania, jednak całość artystyczna jest... inna. Dojrzalsza. Muszę przyznać, że Wodospady należą do płyt, które nie za często znajdują miejsce u mnie w odtwarzaczu. Męczy mnie powolny klimat, jak dla mnie na płycie jest trochę zbyt duszno i erotycznie. Lubię wracać do Siedmiu Mórz i Siedmiu Lądów i Miłości jak Ogień- ale to wszystko- w porównaniu do poprzednich dokonań jest wyjątkowo słabo. I wszystko byłoby piękne i przyjemne, gdyby nie mroczne wizje z piosenek Edyty nie spełniły się. Rok 1999 to ostatnia- jak na razie- premiera ostatniej płyty wokalistki. Dziś są moje urodziny to składanka najlepszych przebojów wraz z dwiema nowymi kompozycjami- XXI Wiek (który jest jednym z moich ulubionych numerów artystki- wyśpiewana na wielu ścieżkach w refrenie obawa przed kolejnym stuleciem porywa i gdy się raz ją przesłucha, zawsze będzie się do niej wracać) oraz Mistrz- poświęcony synkowi Edyty. The Best Of miał być zwiastunem nowej płyty- bowiem zaraz po wydaniu składanki, światło dzienne ujrzał singiel z płyty, która ponoć miała nazywać się Inna. Piosenka Niewinność- ostatni przebój solowej Bartosiewicz, wyjątkowo działający na emocje i wyobraźnię. Aż nazbyt proroczy.
Zawsze wietrzyłem w tym utworze jakiś podstęp- zagadkę rodem z filmu sci-fi, która pozostaje nierozwiązana do dzisiaj. Płyta Inna po prostu przekładana z miesiąca na miesiąc od premiery nigdy nie dotarła do słuchaczy. Teorii jest wiele- jedni mówili, że "polska Janis Joplin" straciła głos- próbując udowodnić, iż głos Edyty w Niewinności łamie się i nie jest taki sam jak dawniej. Inni głosili, że ma problemy z narkotykami- co próbowali udowodnić przyrostem wagi i depresyjnymi tekstami, następni, "że wypaliła się", a jeszcze inni podtrzymywali teorię jakoby płyta "jest gotowa, ale Edyta jest taką perfekcjonistką, że non stop poprawia coś w warstwie muzycznej". Ja uważam, że ta płyta nigdy nie miała ujrzeć światła dziennego. To aż dziwne, że piosenka, która w tekście zawierała wersy sugerujące dosłowne zniknięcie "Dokąd odeszłaś moja piękna?/Co z tobą stało się?/Zgubiłaś drogę." albo "Wiem, że jeszcze kiedyś nadejdzie taki dzień/W tłumie przechodniów/Całkiem przypadkiem ujrzę cię" nie mogły być przypadkowe. Być może Edyta wyczuwała, iż coś przeszkodzi jej wydać płytę i wysłała do fanów taką oto zaszyfrowaną informację? Mijały lata, a artystka pojawiała się sporadycznie- to w duecie z Krzysztofem Krawczykiem, to na koncercie jubileuszowym zespołu Myslovitz, ale płyty jak nie było tak nie ma. W końcu- po dekadzie milczenia coś się wydarzyło. Wielki powrót rozpoczęty koncertem na Orange Warsaw Festival, zapowiedź nowej płyty- o jakże ciekawym tytule Tam, dokąd zmierzasz i wywiady do gazet, gdzie piosenkarka wyjaśniała szczegóły zniknięcia dały fanom nadzieję. Na festiwalu gwiazda wykonała dwie piosenki ze swojego przyszłego krążka- Madame Bijou oraz Upaść, by wstać. Chwilę potem usłyszeliśmy informację, iż Edyta nagrywa dla Disneya! Piosenka Witaj w moim świecie- nagrana na potrzeby Kubusia Puchatka była pierwszym utworem do bajki tej hollywodzkiej wytwórni, skomponowanej przez Polaka. Powód do dumy dla wszystkich fanów Edyty. Na zdjęciach promocyjnych, teledysku do piosenki i koncertach Edyta wygląda świetnie! Kto by uwierzył, że w wieku 47 lat można wyglądać tak młodo? Jeżeli Edyta naprawdę zniknęła z powodów zdrowotnych, to naprawdę kuracja wyszła jej genialnie. Ostatnio rozpoczęła nawet mini-trasę koncertową, gdzie gra kolejną nową piosenkę- Renovatio. Wygląda na to, że ona naprawdę wstaje i uważam, że już niedługo wróci w wielkim stylu. Ponoć w Lutym wchodzi do studia, by nagrać wokale na płytę. Kto wie? Może naprawdę Edyta Bartosiewicz Upadła, by powstać? A może to kolejny blef, by po prostu trzymać przy sobie fanów? Przekonamy się na własnych uszach już niedługo. Tymczasem- pozostaje nam czekać na powrót artystki. Post Scriptum.
Artykuł jest naprawdę długi- aż sam nie wierzę, że tak bardzo się rozpisałem, kiedy nie dysponuję jakimiś ogromnymi pokładami weny twórczej. Postanowiłem, iż ten "urodzinowy prezent" dla Edyty Bartosiewicz będzie początkiem serii. Jak pewnie zdążyliście się domyślić posty o tytule "Przyjrzyjmy się..." będą zawierały krótką biografię artysty/zespołu, aby ci którzy nie znają- poznali, a ci którzy już znają dokonania opisywanych bohaterów, dowiedzieli się może czegoś nowego. Chciałbym wam ze szczerego serca podziękować za to, że jesteście i że czytacie mojego bloga- bez was nie dałbym sobie rady i pewnie dawno temu bym to skończył. Z Korepetycjami z muzyki wiążę większe plany i staram się myśleć przyszłościowo (o efektach dowiecie się już niebawem :)). Oprócz serii "Przyjrzyjmy się" mam jeszcze trzy inne pomysły, ale na razie nie będę ich zdradzać. Dowiecie się wszystkiego jako pierwsi, gdy tylko uzyskam porządane efekty w postaci kolejnych postów.
Pozdrawiam z całego serducha wszystkich czytających.
Witam was po dosyć długiej przerwie, niestety trochę poległem i zawiodłem co do moich planów co do postowania (niestety przytłoczył mnie ogrom pracy poza blogiem- i na niej musiałem się najbardziej skupić). Od teraz postanowiłem nie wyznaczać sobie dokładnego harmonogramu, gdyż nie umiem się takowego trzymać. Posty będą się pojawiać i zostanę przy zapowiadaniu nowego posta na końcu poprzedniego, bo ta metoda jak na razie się sprawdza. W ramach rekompensaty mogę was zapewnić, że ułożyłem sobie idealny plan co do blogowania, mam nadzieję, że się powiedzie. Wiem już mniej więcej co publikować aż do marca- pomysłów jest mnóstwo. Jeżeli chcecie się jednak podzielić ze mną jakąś muzyką, którą warto poznać (co ciekawsze tytuły po przesłuchaniu będę na pewno recenzować), wydarzeniem, czy po prostu napisać coś do mnie- piszcie na specjalnego maila- muzycznekorki@gmail.com. Jednym słowem- roboty jest ogrom. Tymczasem zapraszam was do nowego posta, pierwszego w 2013 roku.
Pamiętacie, gdy opowiadałem wam o Dido i jej najnowszej płycie Girl who got away? Jeżeli nie to polecam zaznajomić się z artykułem "Dziewczyna, która uciekła" do którego zamieszczam wam link (http://muzczne.blogspot.com/2012/12/dziewczyna-ktora-ucieka.html). Miesiąc temu poznaliśmy piosenkę Let us move on wykonaną z raperem Kendrickiem Lamarem. Wówczas w muzycznych mediach (w tych zagranicznych rozeszło się to jakoś huczniej niż w tych polskich) zapanował szał związany z powrotem artystki- wszyscy zastanawiali się, czy wypuszczony do sieci utwór jest pierwszym oficjalnym singlem z płyty. Do piosenki powstał również tzw. "lyrics video"- ostatnio bardzo popularny wśród wielu artystów typ prezentowania najnowszych utworów, do których nie ma jeszcze teledysku. Z tej metody poza Dido skorzystali m.in. Hey, Adele, Rihanna, czy też szczeciński raper Łona. Artystka długo milczała co do nowej piosenki, dopiero wczoraj na oficjalnym facebookowym profilu piosenkarki pojawiła się notka o tym, że pierwszym singlem radiowym, promującym krążek Girl who got away stał się kawałek zatytułowany No freedom. Wraz z informacją zamieszczono zdjęcie rękopisu artystki z wypisanym tekstem nowego utworu. Oprócz tego zapowiedziano, że premiera dzisiaj po godzinie 11.30 czasu lokalnego w programie drugim radia BBC.
Widać artystka miała wszystko zaplanowane, gdyż zaraz po premierze piosenki na antenie, do sieci wypłynął videoclip (czyżby pierwszy teledysk)? No freedom całkowicie różni się od prezentowanego poprzednio Let us move on. Tym razem kawałek brzmi znajomo- bardziej w stylu piosenkarki niż duet z Lamarem, nie ma eksperymentowania i podróży w nową stronę. Mamy za to wpadający w ucho refren, wyśpiewywany przez Dido na wielu ścieżkach, w tle przygrywa gitara, a słuchając nowego singla robi się cieplej na sercu. Najnowsza produkcja przypomina ballady z debiutanckiej płyty No angel, mimo iż od jej premiery minęło prawie półtorej dekady artystka wciąż trzyma poziom, stworzyła swój własny styl i wcale nie brzmi on jak przysłowiowy "odgrzewany kotlet". Mimo iż ballada bardzo mi się podoba, to boję się o jej przetrwanie na listach przebojów. Teraz- kiedy musi konkurować z hitami takimi jak Skyfall Adele, Diamonds Rihanny, czy obecnym numerze jeden na UK Top Charts, przebój Jamesa Arthura Impossible, najnowszy singiel Dido nie ma dużych szans na przebicie się. Jako otwarcie płyty sprawuje się idealnie, ale gorzej już z walczeniem o miejsca w podium na listach przebojów. Chociaż, kto wie... przecież kto spodziewał się sukcesu Gotye, czy Gangnam Style? :)
Oprócz singla dane nam już jest zobaczyć okładkę w wersji internetowej oraz znamy datę premiery płyty- jest to 4 marca (idealny prezent na Wielkanoc, czyż nie?). Co więcej! Płyta jest już do kupienia w serwisie iTunes jako pre-order- zamawiając ją otrzymamy jednak już dziś Let us move on oraz No freedom. Doszły mnie również słuchy o tym, że płyta ma zostać wydana w wersji deluxe- z różnymi bonusami w postaci dodatkowych piosenek, remiksów i innych wersji utworów z krążka. Jak widać Dido nie próżnuje, tylko czy krążek zyska przychylność fanów jak te poprzednie? Przekonamy się już za 2 miesiące...
Dzisiaj- 11 stycznia- urodziny obchodzi jedna z największych gwiazd polskiej sceny lat '90, Edyta Bartosiewicz. Jako iż bardzo cenię sobie jej dorobek i życzę jej jak najszybszego powrotu do muzyki, kolejny post będzie t.j. prezentem ode mnie dla niej i napiszę coś o Edycie. Jako zajawkę mogę przypomnieć wam piosenkę- Szał- z płyty Szok'n'Szoł z 1995. Teledysk w całkiem przyzwoitej jakości, zdatnej do oglądania (nie jak większość starszych teledysków na portalu Youtube), polecam posłuchać i zajrzeć za kilka dni.
Dzisiejszy dzień z pewnością przejdzie do historii polskiej muzyki rozrywkowej. Otóż światło dzienne po wielu wielu latach ujrzała wreszci...
Zapraszam do lajkowania!
Kontakt
Masz jakieś pomysły? Chcesz mnie pochwalić za kunszt języka lub pojechać za błędy w składni i złą interpunkcję? Wszystkich zapraszam do siebie na dywanik na adres muzycznekorki@gmail.com