poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Pocztówka z Woodstocku

Dobry wieczór moi mili!
U mnie dzisiaj bez burz - totalny chill w cieniu. Z daleka od upału. Upłynął na zbieraniu sił po Woodstocku i jednym wielkim
odsypianiu, gromadzeniu weny na napisanie tego posta. Wreszcie postanowiłem się za to zabrać, póki temat jeszcze świeży i każdy mówi tylko o Kostrzynie. Jak pisałem - emocje po festiwalu dalej nie opadły, ale postaram się najbardziej obiektywnie jak tylko to możliwe wybrać najważniejsze koncerty/momenty, które zapadły mi w pamięć najlepiej. Było tego sporo także szykujcie się na sporo zachwytów!
Zatem zapraszam do lektury :D

Ifi Ude

Największe wrażenie ze wszystkich koncertów zrobiła na mnie Ifi Ude wraz z zespołem. Jak dla mnie - najlepszy występ ze wszystkich tegorocznej edycji. Przez rok - kiedy to miałem okazję uczestniczyć na swoim pierwszym koncercie tej jakże utalentowanej Pani - zmieniło się naprawdę wiele. Wówczas Ifi grała na najbardziej alternatywnej scenie całego Opener'a. Nie miała jeszcze wydanej płyty, zebranego tak licznego grona fanów jak teraz, był to jeden z jej występów na większym festiwalu. Później przyszedł wspaniały krążek, nominacja do Fryderyka, wielki sukces, festiwal w Gruzji, koncertowanie z zakręconą kapelą Łąki Łan, wydanie książki, projekt Panny Wyklęte... no działo się u Ifi przez ostatni rok naprawdę sporo! Na Openerze piosenki były dopiero w fazie tworzenia - było w tym sporo nieokiełznanej energii, grupa nie wiedziała jeszcze dokładnie jakimi petardami dysponują. Na Woodstocku kapela po roku grania miała te kawałki opanowane do perfekcji. Pozwalali sobie na eksperymentowanie, odbieganie od tego co dostajemy na debiutanckim wydawnictwie. Było sporo tańczenia, zachwytu i ogólnie Ifi ponownie rozkochała mnie w swojej muzyce. A Panie z chórków wykonują kawał dobrej roboty - ogromny szacun!

A jeżeli ktoś miałby wątpliwości co do tego, że Ifi Ude jest artystką wybitną,
to zapraszam do przesłuchania "Miłościoszczelnego" - na koncercie kawałek nie pozostawia na słuchaczu suchej nitki, a noga sama skacze!


Animal Music

To był ostatni koncert drugiego dnia. Mój towarzysz koncertowy (tu pozdrawiam Rafała, który często obserwuje bloga - dalej nie pojmuję jak Ty ze mną wytrzymałeś te cztery dni) był już zmęczony i poszedł w kimę, wszyscy znajomi pili w okolicy Dużej Sceny, a ja dzielnie trzymałem się tamtego chłodnego wieczoru, aby zobaczyć występ bardzo obiecująco zapowiadającego się zespołu z Wielkiej Brytanii. Grupa gra muzykę całkowicie odmienną od tego, co serwuje się na Woodstocku (de facto na Małej Scenie było multum takich koncertów - praktycznie wszystkie podobały mi się bardziej od tych na Scenie Głównej mimo, że i tam działy się wspaniałe rzeczy). Grupa zaserwowała sporo własnych, drum'n'bassowych coverów słynnych piosenek - znalazło się miejsce dla "Misirlou" z filmu Pulp Fiction, było Batille i Avicciii. Czworo muzyków tchnęło w te utwory zupełnie inną aurę. Publiczność bawiła się równie dobrze co muzycy - w pewnym momencie dało się poczuć, że kilkumetrowa granica między sceną a tłumem nieformalnie zanikła. Jak zasypiałem na stojąco przed koncertem, tak po występie byłem niezdrowo nabuzowany. Myślę, że była to kwestia wspaniałej atmosfery, genialnego kontaktu z artystami, dobrego pogo i świetnej muzyki.

A tu autorski kawałek Animalsów - czekam na ich kolejny występ w Polsce!


Shata QS

Duża Scena Woodstocku. Chwila po koncercie T.Love - po wysłuchaniu znanych dobrze hitów - "Nie, nie, nie", "Warszawa", "Ajrisz" większość ludzi odeszła od sceny. Szczerze mówiąc sam zostałem tam tylko z braku innych zajęć, a że kocham koncerty - to stwierdziłem "co mi szkodzi zobaczyć co się wydarzy?". Nie pożałowałem tej decyzji. Shata QS to grupa, która wygrała szóstą edycję Must Be The Music. Na jesień na sklepowych półkach będzie można znaleźć i zakupić ich debiutancki krążek. Prapremiera zapowiada, że będzie to bardzo ciekawy materiał. Dużo skojarzeń z "Everything is a ripple" Dub FX. W sumie to cały koncert miałem skojarzenia z tym australijskim artystą. Muzyka Shata QS to psychodeliczne, skoczne reggae z dużą dawką elektroniki. Mają charyzmatyczną, sympatyczną wokalistkę, która urzekła mnie już po pierwszym kawałku. Kupuję płytę w ciemno, a Wam polecam zobaczyć ich na żywo!


Singiel "Die Free" zwiastuje wydawnictwo Shata QS. Ostrzegam - wwierca się w głowę.

Lao Che

Byłem już wcześniej na jednym z ich koncertów. Spięty i jego grupa zbytnio mi wtedy nie przypadli do gustu. Pojawili się oni na festiwalu już wieczór wcześniej, wspierając Pink Freud na scenie Akademii Sztuk Przepięknych. Tym razem coś mnie w ich twórczości bardzo urzekło. Z Dużej Sceny wybrzmiała część utworów z płyty "Powstanie Warszawskie", zagranych z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego. Niemcom (a tych było sporo), którzy przyjechali na festiwal musiało nieco pójść w pięty po usłyszeniu niemieckich wyrazów w piosence"Hitlerowcy", pięknie wybrzmiewało poruszające "Stare Miasto". Starsze utwory przeplatane były z tymi najnowszymi z zamykającego dyskografię grupy "Soundtracku". Chłopaki z Płocka podziałali na mnie tak mocno, że "Dym" nucę do teraz! Koncert wielce klimatyczny i przyjemny dla ucha. Lao Che zyskali właśnie fana :D

Co tu dużo mówić - mistrzostwo!

Carrantouhill & Eleanor McEvoy

Koncerty tych pierwszych są legendą. Słyszałem o nich dużo dobrego z racji tego, że występowali na każdej z dwudziestu edycji festiwalu. Na dodatek to oni organizowali przez 15 lat Scenę Folkową (obecnie przetransformowaną na Małą Scenę). Z początku niezbyt mnie ich występ przejmował - byłem bo byłem, ale tak naprawdę nic więcej. Gdy na scenę wyszła Pani Eleanor, na cały koncert zacząłem patrzeć zdecydowanie inaczej - zaczęły rozbrzmiewać skoczne, folkowe rytmy, wśród publiki radość, gdy długi korowód robił pod sceną pociąg. A przepiękne akustyczne piosenki irlandzkiej gwiazdy świetnie się z całym tym obrazkiem zgrywały. Bardzo pozytywna energia - jeżeli będziecie na Woodstocku za rok, koniecznie wpadnijcie na ich koncert, bo ich występ jest raczej pewnikiem.

Fragment koncertu Carrantouhill. Woodstock 2007.

Shirley Holmes

I znowu wrócimy na Małą Scenę. Występ grupy z Berlina w składzie z dwiema przesympatycznymi wokalistkami, wymiatającymi wdzięcznie na gitarach oraz perkusistą ostatniego dnia festiwalu był naprawdę przyjemny. Muzyka niemieckiego zespołu przypomina grunge'owe brzmienia rodem z lat '90 XX wieku. Same nawet w czasie swojego występu nawiązały do tego nurtu grając swoją wersję "Territorial Pissings" Nirvany, grającej pierwsze skrzypce w brudnym, przestrowanym grunge'u. Niemki dały niesamowity popis swoich umiejętności, zagrały energiczny, mocny koncert i mimo, że tłumnej publiki nie było (w końcu na Dużej Scenie akurat gra Marika, a za moment Piersi odegrają hitową"Bałkanicę"), to i tak było bardzo wesoło i skocznie.


Zmaza

Występ, który wygrał w kategorii "grupa, której wokalista robi najśmieszniejsze miny". Ostatni koncert w całym best offowym zestawieniu tego Woodstocku. Na ten koncert wybrałem się, bo wydał mi się rewelacyjną alternatywą dla Comy, za którą niestety nie przepadam. Zająłem miejsce pod barierką i czekałem na występ. Jak na fakt, że to właśnie grupa Piotra Roguckiego zebrała w ciągu całego festiwalu największą publiczność, to na występ Zmazy przybyła bardzo duża publika. W czasie gdy punkowa kapela z Trzcianki grała kolejne kawałki, hamulce puszczały coraz bardziej. Barierki dosłownie latały, pogo było agresywne jak nigdy dotąd. Ale czemu się dziwić - twórczość grającej od lat '90 Zmazy to kwintesencja punk rocka - ostre brzmienia i częste antypolityczne teksty rzucane ze sceny. Co do samych ich piosenek - mocno mi się wkręciły i takie "Sam na Sam" męczę bez ustanku w odtwarzaczu mp3 już drugi dzień. Równie gorąco zachęcam do przesłuchania "Wtorku" i "Wstydu". Była moc!


Jak widzicie muzyki było sporo. Woodstock pokazał, że fani tego festiwalu są otwarci na lżejsze mniej metalowe nurty. O samych gigach poszczególnych wykonawców mógłbym pisać jeszcze dużo więcej. Na dobrą sprawę każdy zespół miał momenty, których długo nie zapomnę - wielka rzesza ludzi śpiewająca z Budką Suflera "Jolkę", pogodni muzycy z Piersi, których ludzie nie chcieli wypuścić ze sceny, chillujący spektakl dał Protoje, punk jazzowa moc Pink Freudów, usłyszenie "IV Liceum Ogólnokształcącego" T.Love. Można wspominać i wspominać, ale ja tymczasem... idę spać! :D
Do zobaczenia!
Waflekins.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz