Akustyczny Sierpień. W oczekiwaniu na film, który nadawany będzie za kilka chwil na TVP Kultura (zero product placementu) postanowiłem machnąć sobie dla Was taką oto recenzję bardzo ładnego albumu. Coś w sam raz na ostatnie dni lata, klimatyczne podróże samochodem przez lasy i sielankowo wyglądające wsie. Płyta, która równie dobrze mogłaby być ścieżką dźwiękową zarówno dobrej komedii jak i filmu Quentina Tarantino (może kiedyś, kiedyś w snach dostaniemy takie połączenie - uważam, że byłoby to przewspaniałe). Płyt studyjnych ma obecnie ta Pani trzy, ale to zapewne dopiero początek jej kariery i za X lat krążków na pewno przybędzie. Ja skupię się dziś na debiutanckim - "Our Hearts First Meet" z roku 2006 (w Europie jednak płyta ukazała się dopiero w 2008). Zapraszam do lektury na temat debiutu Rykardy Parasol!
Rykarda Parasol - "Our Hearts First Meet", 2006 (US)/2008 (EU), ThreeRing Records |
A oto co Was dziś czeka. W słuchawkach Rykarda Parasol i jej
"Candy Gold"
I muszę przyznać, że jej debiut to urzekający geniusz! Na pierwszy rzut oka piętnaście utworów może wydawać się jednakowe w brzmieniu. Ciągle jednakowy, nieco może przynudzający. Chwilę po przesłuchaniu kilku z nich to wrażenie mija - każdy jest wyjątkowy na swój własny sposób. Wszystkie kompozycje oparte są głównie o gitarowe melodie, grane przez Rykardę. Płyta "Our Hearts First Meet" jest bardzo intymna, słuchając poszczególnych ścieżek można odnieść wrażenie, że siedzi się w zadymionym klubie, gdzie wszyscy pogrążeni w swoich problemach, próbują utopić je w kolejnych szklankach whisky. I że gdzieś tam na małej, kameralnej scenie gra właśnie swoje przebojowe "Hannah Leah" Ona. Co tu dostajemy? Na pewno trochę mrocznego blues'a. Kojarzące się z muzyką The Doors "Lonesome Place", szybkie i skoczne "Night On a Red River" mogłoby na koncercie rozkręcić bardzo przyjemną atmosferę. Szczególnie zachwycają ballady - te wychodzą Rykardzie najlepiej - brzmi w nich trochę jak pomieszanie Jima Morrisona, Nicka Cave'a (z którym bardzo często jest kojarzona przez określanie jej w mediach jako "Nick Cave w spódnicy"), Phoebe Buffay i Sinead O'Connor. Jej wokal przeuroczo komponuje się z gitarą, co pozwala przekazać niesamowite pokłady emocji. Posłuchajcie sobie na przykład takiego "Texas Midnight Radio", "Weeding Time", czy "Lullaaby for Blacktail". Jest w tym nieco francuskiej gracji - w końcu Rykarda żyje w Paryżu - nic dziwnego. Jak już jesteśmy przy balladach - "How Does a Woman Fall?" - jeden z moich faworytów na albumie. Koniecznie posłuchajcie w wolnej chwili!
A tu z Poznania. Balcony Tv - "Texas Midnight Radio" wykonane na żywo.
Brzmi fajnie?
Ciekawymi kompozycjami są również bardzo eksperymentalne "Arrival, A Rival" i "En Route" - oba trącące na kilometr swym rockowym pazurem. Gitary w tej pierwszej pokochałem na wieki. "Candy Gold" to słoneczna, beatlesowska piosnka, osnuta tajemniczym, aczkolwiek równie fantastycznym tekstem Rykardy - tej zdarza się tutaj wydzierać - jest moc. "Janis, Don't Go Back" zamykające album to zupełnie odmienna od wszystkich innych piosenka - tym razem Rykardzie towarzyszy nie gitara, a tylko i wyłącznie pianino. Prześliczna, świeża melodia, kojarząca się z roztaczającym się świtem, chwytliwie wpasowuje się w kolejne wersy wyśpiewywane przez artystkę na kilku różnych ścieżkach. Wszystkie utwory na "Our Hearts First Meet" mają jedną charakterystyczą cechę, która zmusza, aby wrócić do tych piosenek. Są to wpadające w ucho refreny i enigmatyczny wokal Rykardy - najlepiej pasujący do wieczorów z pogranicza lata i jesieni. Nie wierzycie - sami się przekonajcie. Ja w tym czasie wracam do codzienności ;)
Pozdrowienia!
Deezera dziś nie będzie. Tam znajdziecie tylko ostatnią płytę z dyskografii Rykardy - "Against The Sun" z 2012. Tę też oczywiście polecam, ale na razie przesłuchajcie "Our Hearts First Meet".
Chyba pierwszy raz się spotykam z tym, że jakaś płyta jest na Spotify, ale nie ma jej na Deezerze. Trololololo.
Tryśtq.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz