niedziela, 26 stycznia 2014

Przyjrzyjmy się #5 - "Księżniczka polskiego popu"

Dzień dobry!
Leniwa niedziela. Za oknem śnieg, a w odtwarzaczu po pustej przestrzeni domu (wszyscy powychodzili gdzieś ze swoimi sprawami, a Ja zostałem - jako iż na dworze 14 stopni na minusie, domofony i samochody psują się pod wpływem wszechobecnego zimna, metal się kurczy, a nosy czerwienieją i to nie od zbyt dużej ilości alkoholu) sączy się delikatna muzyka i uroczy damski wokal. Jak obiecałem - dzisiaj będziemy się przyglądać pewnej artystce. Jak to u mnie zwykle bywa - naszej rodzimej muzykantce. Ów Polka ma to do siebie, iż jest istnym fenomenem. Ktokolwiek nie usłyszy jej wokalu, oniemiewa i popada w głęboki zachwyt nad jej wybitnym talentem. Na pewno ta cecha przyczyniła się do tego, że popowa aczkolwiek trochę bardziej niszowa artystka w internecie zyskała zdecydowanie więcej obserwatorów i przesłuchań niż twórcy popu bardziej komerycjnego. Zapraszam do przyjrzenia się Izie Lach! :)

Gatunek: Mieszanka muzyki elektronicznej z indie popem.

Skład: Iza w dużej mierze sama komponuje swoje utwory, pisze do nich utwory oraz je produkuje, aczkolwiek zdarzało się, iż pomagał jej sam Snoop Dogg pod tajemniczą ksywką Berhane. Na koncertach zaś wspiera ją skład w postaci dwóch panów gitarzystów i perkusisty.

Dyskografia: "Już czas" (2008), "Krzyk" (2011), "Off the wire" (2012), "Good Friday (EP)" (2012)

Hity z radia: "Nic więcej", "Chociaż raz", "Już czas", "Nie"

Co polecam poza wyżej wymienionymi?: "Teraz już", "Futro", "Wydaje mi się", "Zatrzymaj czas", "Time of the year"

Rodzinny interes.
Iza muzykę ma w genach. Jej brat to wokalista i gitarszysta polskiej grupy rockowej (którą Iza wspiera w piosence Superstar) L.Stadt - Łukasz Lach, a przy okazji grywa też na fortepianie. Siostra Izy - Katarzyna Lach - była basistką w słynnej (między innymi za sprawą "Ławki") grupy Formacja Nieżywych Schabuff. Poza tym jej kariera zaczyna się już we wczesnym dzieciństwie. W wieku pięciu lat wygrała słynny swego czasu program "Od Przedszkola do Opola" z tą różnicą, że ona zawędrowała w swojej karierze zdecydowanie dalej niż do miasta muzyki na Nizinie Śląskiej. Już w wieku trzynastu lat skomponowała i nagrała we własnym pokoju swój pierwszy utwór - "Już czas", który pięć lat później stał się tytułowym motywem debiutanckiego krążka (ostatnio coś mam tendencję do pisania o debiutujących osiemnastolatkach :P). Płyta utrzymana w stylistyce wówczas rodzącego się polskiego popu pomieszanego z alternatywą. Mam bardzo dużo skojarzeń z "Miasto Manią" Marii Peszek i "Moimi Piosenkami" Moniki Brodki.

sobota, 18 stycznia 2014

Przewody i iskry smutku.

Hejo Wam wszystkim kochani czytelnicy!
Jak pogoda u Was? Zima już zaatakowała? U mnie w Szczecinie na szczęście pogoda dalej bardziej przypomina późny listopad niż połowę stycznia. Dla mnie mogłoby tak zostać już do marca (w tym roku jakoś nietypowo dla mnie wypatruję wiosny). Z racji szarugi i deszczowej atmosfery za oknem wzięło mnie jakoś na wspominki. Postanowiłem więc opisać płytę, która towarzyszyła mi praktycznie przez całą ostatnią jesień i z której każdy wers trafia w moje serce jak strzała Kupidyna. Całkowicie zakochałem się w tym krążku, jego nostalgicznym klimacie i przepięknych refleksjach. No i oczywiście ciekawej warstwie muzycznej, za którą odpowiada nie byle kto :)
Zaraz wszystkiego się dowiecie. Więc standardowo zapraszam do lektury!

Pati Yang- "Wires and Sparks", EMI Music, 2011

Przemiany.
Pamiętacie może Pati Yang i jej debiutancki album "Jaszczurka", który wydała w 1998 roku mając zaledwie 18 lat? Zatrzymaliśmy się na jej historii chwilę po debiucie, który posiadał ogromny potencjał, jednak promowany był dosyć nieudolnie, co poskutkowało tym, że płyta przeszła praktycznie bez jakiegokolwiek echa. Pati próbowała potem nagrać jeszcze jeden album, który nie został wydany i wyciekł po latach do internetu. Znany jest dzisiaj jako rarytasowy "Unrealased Songs". W 2001 roku dziewczyna opuściła na długi czas Polskę i udała się ponownie do Anglii - w kierunku Londynu. Poznała tam swojego męża - Stephena Hiltona - z którym wydała dwie płyty - magiczne i mroczne Silent Treatment oraz mniej udane (a może po prostu jeszcze się nie przekonałem?) Faith, Hope & Fury. Założyła z nim również drugi zespół FlyKKiller, który jest swoistym powrotem do mrocznych brzmień rodem z Bristolu, od których artystka powoli odchodziła. 

My jednak przeniesiemy się jeszcze dalej. Drogi Pati i Stephena ostatecznie rozeszły się. Po rozwodzie  Stephen Hilton zaczął tworzyć muzykę do filmów, a Pati trafiła do Indii, gdzie miesiąc spędziła w Świątyni Sivananda, gdzie odbyła kurs na nauczyciela yogi. Wreszcie w 2011 roku artystka zdecydowała się na nagranie albumu, który byłby jednocześnie spowiedzią z całej historii małżeństwa. Jak sama przyznała - powróciła wtedy do Warszawy, aby odnaleźć ten kawałek siebie, który zostawiła opuszczając rodzinne strony. Zamknęła się w domowym studiu, stworzonym w starym mieszkaniu na warszawskim Śródmieściu. Do współpracy zaprosiła Joe Cross'a, który odpowiedzialny jest na przykład za dokonania zespołu Hurts. Zainspirowany producent również przybył do Warszawy. W wywiadach wokalistka wspomina, że wielokrotnie udawali się do warszawskich dyskotek w poszukiwaniu oryginalnych brzmień. Prace rozpoczęte (pierwszy raz od 1998 roku) w Polsce, zakończone zostały w Manchasterze, a ich efektem była płyta Wires and Sparks.

Zdania podzielone.
Jest to płyta zupełnie inna od wszystkich poprzednich dokonań Pati. Słychać to już od rozpoczynającego całość "Let it go", który można potraktować jako wyznacznik charakterystycznych cech całego albumu. Jest energicznie, bardzo dużo nowoczesnej, skocznej elektroniki i chwytliwych synth popowych kompozycji. Skojarzeń może nasunąć się bardzo wiele od Depeche Mode aż po Kate Bush. Niewątpliwie jest to jednak płyta na poziomie światowym. O ile nowa odsłona Pati przypadła wielu osobom do gustu, tak znalazła również wielu przeciwników, którzy skrytykowali zmianę stylistyki, a samemu albumowi wytknięto mdłość i powtarzanie powielanych schematów. Ja oceniam całą zmianę na plus. Pozytywne piosenki dodają energii, a mimo to mają w sobie jakąś nostalgiczną nutą - przykładem jest na przykład wspominany utwór otwierający, który zaczyna się zwrotem "On the day you said you're lost did you just sit down and cry?" mimo wszytko muzyka cały czas jest smutna, deszczowa. Elektrobomb mamy na Wires and Sparks jeszcze kilka - "Revolution baby", które posiada nawet akcent rockowy, "Darling" bardzo chwytliwe, sprawdziłoby się jako singiel, tytułowe "Wires and Sparks" to istny majstersztyk elektro popu! Ciekawostką jest pierwszy utwór promujący płytę - "Near to god" - początkowo miał być przeznaczony na drugą płytę FlyKKillera jako elektroniczna ballada o charakterze pacyfistycznym (bardzo podoba mi się zwrot "Make love, hold still until the sun melts to gold", którą Pati przerobiła na klimaty podpadające prawie pod techno. Dla ciekawych pod spodem dwie wersje piosenki.

















Energicznie, ale i deszczowo. 
Płyta jednak to nie tylko elektorniczne łupanki. Znajduje się na niej kilka ballad, które potrafią złapać za serducho i naprawdę poruszyć. Na pewno warto wspomnieć o poruszającym  "Breaking Waves" - jak dla mnie opowieść osoby, która wspomina dzień, w którym jej ukochana osoba utonęła. Wspaniale opowiedziana historia, która rozwija się z każdym wersem i chwytliwy refren, idealny do słuchania w czasie burzy. Mamy również moją ulubioną piosenkę z płyty - zamykający całość równie deszczowy "Fold" muzycznie nieco zbliżony do "Let it go". Jest on pełen emocjonalnych wyznań - głównie w refleksyjnym refrenie, w którym pada stwierdzenie "I'm lonesome. Is that a crime? 'Cause I don't wanna feel guilty no more". Jest też "Take a While", rozpoczynające się akompaniamentem na pianinie, jednak potem rozwijające się w całą elektroniczną orkiestrę. Mimo tego, iż jest to dobry utwór na wysokim poziomie, to nie potrafię zrozumieć jego wyboru na drugi singiel. Na płycie znalazłoby się mnóstwo innych, bardziej radiowych piosenek.

Polska znowu nie gotowa. 
O ile "Jaszczurka" wydana w Polsce przeszła bez echa, o tyle "Wires and sparks" już wywołało trochę zamieszania. Niestety nasz kraj znowu nie był przygotowany na ten album. Płyta w radiu BBC uznana za piękny, nowoczesny pop z wielkim potencjałem, w Polsce uznany został za techno łupankę i "sprzedanie się" wiele osób skrytykowało Cross'a za zaniedbanie potencjału Pati. Wielu skrytykowało technikę śpiewania i nową stylistykę. Więc o ile w Anglii płyta zyskała niejako komercyjny sukces i doczekała się wznowienia w postaci dwóch EP-ek "Wires and Sparks" oraz "Hold Your Horses" (pod spodem obie do przesłuchania na Spotify), które sprzedawane były jedynie za wielką wodą, o tyle u Nas wszyscy wykłócali się, czy jest to płyta wybitna, czy beznadziejna. Ja jestem pośród zwolenników pierwszej opinii ;)
No cóż to by było na tyle. Na dniach kolejny post - będzie coś z serii "Przyjrzyjmy się", także zapraszam Was ciepło do subskrybowania bloga, by być na bieżąco, do pisania na maila muzycznekorki@gmail.com i pisania komentarzy!
Pozdrawiam!
Waflekins.



czwartek, 16 stycznia 2014

Noworocznie.

Kurcze pieczone. Witam Was w nowym roku! :)
Nie chciałem zaczynać roku tego typu postem, walczyłem ze sobą wiele czasu, żeby nie kopiować tego "podsumowania 2013 roku" tak słynnego na innych tego typu portalach. No bo w sumie wiecie, co miałbym w takim poście napisać? Wiecie, czym się zasłuchiwałem. Musiałbym powtórzyć jak wspaniałe i pozytywne są Domowe Melodie, nowa płyta Mikromusic to wspaniały krok na przód dla tego zespołu, Crystal Fighters zaatakowali rynek nową dawką energii, wciąż zachwycam się Jaszczurką Pati Yang, a pod koniec roku na nowo zakochałem się w ONA. Ahh, no i na pierwszych miejscach musieliby znaleźć się Sorry Boys oraz Edyta Bartosiewicz i po raz kolejny powtórzyć, że "Renovatio" to płyta wybitna. No ludziska sami powiedzcie, ile można? Mimo wszystko cała ta noworoczna aura wywarła na mnie wpływ i podsumowania, zestawienia i inne tego typu refleksje aż cisnęły mi się na serce. Postanowiłem, że dam temu wypłynąć, z tą jednak różnicą, że Ja zamiast skupić się na zeszłym roku, który można już upchnąć na spokojnie w szufladce z napisem "przeszłość", zastanowię się nad przyszłymi trzystoma paroma dniami. 
Zanim zacznę opowiadać, cofnę się z Wami w czasie jeszcze wcześniej niż do zeszłego roku - zatrzymamy się na moment w 2012, kiedy to blog zaczynał raczkować (boże, ale on już stary!). Powiedziałem sobie wtedy, że tym razem pojadę na Opener'a, który wtedy moim marzeniem był już od jakichś dwóch lat. Udało się. Stwierdziłem również, że nie opuszczę bloga (co dawniej mi się zdarzało - tamte blogi były jednak dziecinną zajawką i na próżno będziecie ich szukać w krainie internetu - zatarłem wszystkie ślady :)) i jeżeli tylko będę mieć coś do powiedzenia, to się najzwyczajniej w świecie odezwę. Obie z tych rzeczy się udały. I jestem z tego dumny. Czy w roku 2013 też coś sobie postanowiłem? 
Oczywiście!
Tym razem mam zamiar pojechać w sierpniu do Kostrzyna Nad Odrą i zobaczyć w końcu Przystanek Woodstock. Jest to moje marzenie, które co roku - dokładnie planowane - niestety nie wychodzi z tych, czy innych względów, tym razem mam zamiar jednak zrealizować ten pomysł. Jak się będę bawić na scenie w rytmie Skid Rowa, T.Love i Lao Che? Tego dowiecie się już wkrótce? Na pewno w tym roku będzie o wiele więcej postów na przełomie maja i października, gdyż po maturze czekają mnie najdłuższe wakacje w życiu. Myślę nad stworzeniem wówczas zupełnie nowego cyklu, ale nie mam pojęcia jak to wyjdzie. Na razie nie zapeszam. Kolejny punkt - stworzyć wreszcie profil na facebookowy dla bloga! Chcę również zobaczyć na żywo Pati Yang i przeprowadzić wywiad z jakimś znanym muzykiem. Z postanowień pozamuzycznych zrobię sobie tatuaż i zacznę uczyć się języka rosyjskiego - to takie najważniejsze i najmocniejsze punkty programu. Innych nie ma. 
A teraz to na czym miałem się skupić w tym poście, a ostatecznie temat zszedł na zupełnie inne tory (stety niestety chyba nigdy nie nauczę się trzymać tylko jednej kwestii i nie rozgadywać :)). Na co czekam w 2014 roku muzycznie? Ciekawić mnie będzie na pewno pierwsza płyta solowa Damona Albarna - wokalisty zespołów blur (który słyszałem na żywo) oraz Gorillaz. W internecie na razie znaleźć można tylko kilkusekundowy trailer płyty. Coraz więcej mówi się też o tym, że wydawać ma Adele - świeżo upieczona Mama urlop macierzyński ma już raczej za sobą. Z polskich płyt wypatrywać będę czegokolwiek spod szyldu Hey/Nosowska. Raz, że od wydania ostatniej płyty - "Do Rycerzy, Do Szlachty, Doo Mieszczan" minęły już prawie dwa lata, a dwa - Ja zawsze wypatruję płyty Kasi solo albo Hey'a. Na pewno ciekawy jestem długogrających krążków Much (które ostatnio uraczyły Nas już singlem promującym nowe wydawnictwo), Happysadu (przy okazji obchodzić będzie 10-lecie wydania pierwszej płyty, także będzie ciekawie) oraz Pati Yang (mam nadzieję, że płyta zapowiedziana na marzec w końcu się pojawi i tym razem nic nie przeszkodzi artystce w jej wydaniu). Ostatnia wspomniana pozycja ciekawi mnie najbardziej dlatego, że "Man is a dreamer" - nowy materiał twórczyni "Jaszczurki" ma być całkowicie rockowy, jego namiastką jest singiel "I'm ready" z końca 2012 roku. Ciekawy też jestem solowego albumu Artura Rojka. Jaka będzie odpowiedź byłego wokalisty Myslovitz na to, co wyprodukowała jego była formacja bez niego? W sieci jest już również "zwiastun" płyty. Jak w przypadku Damona Albarna - jest to tylko kilka sekund, w czasie których pan Artur przechadza się wiosenną porą (a może to wczesna jesień) po enigmatycznej wiosce w rytm nastrojowego, chill outowego motywu. 2014 zapowiada się bardzo ciekawie...

Jakże długi teaser solowej płyty Damona.